piątek, 24 stycznia 2014

Odc. 51: Początek



Dziś bez wstępów, a powód poznacie na końcu :)
 
51. Początek

I wanna take you somewhere so you know I care
~ Tom Odell – Another Love

- Drodzy pasażerowie Garuda Airlines, informujemy, że przylot na miejsce zostanie opóźniony o trzydzieści pięć minut. Przepraszamy za niedogodności i życzymy udanej podróży. – Młoda stewardessa życzliwie wygłosiła krótką przemowę, po czym rozpoczęła spacer wzdłuż podwójnych rzędów foteli niedużego samolotu.
Nut nie odezwał się ani słowem, odkąd wkroczyli na pokład. Ściskał w dłoni książkę przygodową, której nawet nie zamierzał czytać. Wpatrywał się w grupkę młodych ludzi, dyskutujących o minionych wakacjach na Bali.
Tommy wpatrywał się w widok za małą szybą. Natłok myśli spowodował chaos w jego głowie, przez co pulsowanie w skroniach zaczęło narastać. Pozostało jedynie kilkadziesiąt minut do rozpoczęcia nowego życia.
***
- Długo ich nie ma…
- Adam, powtarzasz to pięć razy w przeciągu kwadransa. Daj spokój. – Rzekła Jane, siadając na niewysokim murku. – Może wpadli w burzę.
- Burzę? – Czarnowłosy skierował wzrok ku przypalonemu słońcem niebu. Słońce skrywało się już za horyzontem, oblewając złocistymi promieniami cały zasięg widnokręgu. To miejsce nadawało się na tygodniowe wakacje, ale żeby żyć w ten sposób na stałe? Czy można się przyzwyczaić do wszechobecnej ciszy po trzydziestu latach spędzonych w tłocznym mieście?
- Patrz, idą!
Odwrócił głowę i ujrzał dwie postaci, które zmierzały w ich stronę. Uśmiech mimowolnie pojawił się na jego twarzy; przyłożył dłonie do ust, z niedowierzaniem kręcąc głową. Czy to mogło dziać się naprawdę? Czy to tylko sen, z którego wybudzi się nad ranem?
- Nareszcie jesteś… - Wyszeptał, przytulając blondyna. Nie mieli w zwyczaju czule ze sobą obcować, jednak z każdym dniem drobne gesty stawały się coraz bardziej naturalne. Drobne dłonie spoczęły na jego biodrach.
- Byłeś tutaj wcześniej? – Spytała Jane, zarzucając swoją torbę na ramię.
- Kilka razy. – Tommy cofnął się o krok. – Pół godziny spaceru i krótka podróż łodzią. Niedługo będziemy w domu.
Zapadła cisza. Cała czwórka spoglądała na siebie.
- Z nas wszystkich chyba tylko Adam kiedykolwiek miał dom. – Zauważyła Jane, wymieniając spojrzenia pomiędzy Nutem a Tommym.
***
Dotarli do niedużego portu, gdzie zacumowanych było kilka łodzi i dwa jachty.
- Chodźcie. - Zawołał Tommy, wchodząc na wąski, ruchomy pomost. Naprzeciw jemu wyszedł ciemnoskóry, starszy człowiek, który przywitał wszystkich życzliwym uśmiechem.
- Kita bersama-sama. – Powiedział Tommy, wprawiając przyjaciół w osłupienie. - Kami ingin berlayar ke pulau.
Nut oraz Jane spojrzeli po sobie, natomiast Adam uniósł brwi, próbując znaleźć wytłumaczenie dla zastanej sytuacji. Nie wiedział, że Ratliff zna jakikolwiek język obcy poza językiem swojego ego.
- Aku sedang menunggu untuk Anda. Merasa, merasa! – Starszy mężczyzna zapraszającym gestem zawołał wszystkich na starą łódź.
- No co jest? – Spytał Tommy, odwracając wzrok. – Wsiadajcie.
***
- Nie żartuj. To jest pieprzony raj! – Zawołał najmłodszy, wyskakując na piaszczystą plażę.
- Saya memiliki dolar. – Tommy wdzięcznym gestem podał mężczyźnie banknot, po czym pożegnał znajomego machnięciem ręki.
- Nie spodziewałem się… - Wyszeptał Adam, spoglądając w górę stromego klifu, gdzie pomiędzy drzewami usytuowany był nieduży, parterowy dom.
- Robi wrażenie, co? – Ratliff uśmiechnął się pod nosem. – Schody może są prowizoryczne, ale bezpieczne. Jeśli będziecie zbyt pijani, śpijcie na plaży, bo nikomu nie życzę runięcia z dwudziestu metrów. Uprzedzając wasze pytania – tak, będziemy tutaj sami.
- Łał… - Jęknął brunet, wchodząc na górę. Widok z tej wysokości robił jeszcze większe wrażenie. Kiedy przekroczyli próg domu, poczuli zapach świeżego drewna.
- Może być trochę kurzu i pajęczyn, ale poza tym wszystko jest w świetnym stanie. Miejsca wystarczy dla każdego z nas. Mufid co tydzień będzie dostarczał nam zaopatrzenie, mamy swoją łódź, więc jeśli ktoś będzie miał ochotę, może wybrać się na targ. Nie będę was oprowadzał, rozejrzyjcie się sami.
- Nut… - Jane położyła rękę na ramieniu chłopaka. – Chodźmy.
Tommy wraz z Adamem dyskretnie wymienili spojrzenia. Odprowadzili wzrokiem parę, która zniknęła w jednym z pokojów.
- Chyba ktoś będzie musiał przemówić gówniarzowi do rozumu. – Skomentował Tommy, otwierając szafkę. – Wino, whisky czy tequila?
- Whisky? Nigdy więcej… - Odparł Adam, opierając się o ladę. – Nie wspominałeś mi o tym miejscu.
- Nigdy nie spodziewałem się, że sprowadzę tutaj kogoś poza samym sobą. – Rzekł Tommy, sięgając po cztery kieliszki. – Nie umiem nawet ocenić, w którym momencie zacząłem widzieć cię w swojej przyszłości.
Adam uniósł kąciki ust i założył ręce na piersi. Syknął cicho.
- Wszystko gra? – Spytał Ratliff, podchodząc do bruneta. Zaczął rozpinać jego koszulę. Bandaż był zabrudzony krwią. Zaczął go zdejmować, odrywając zaschniętą tkaninę od skóry.
- Powinno się zagoić… - Szepnął Adam, spoglądając na rozszarpany fragment ciała. – Myślałem, że cię zamorduję. Wsadzałeś mi palce w ciało…
Tommy zaśmiał się pod nosem, sięgając do apteczki. – Wierz mi, dla mnie było to równie nieprzyjemne. Gdyby nie adrenalina, to siedziałbym obok ciebie, czekając, aż się wykrwawisz.
- Dobrze wiedzieć, że można na ciebie liczyć. – Mruknął Lambert.
- Zamknij się. Dzięki mnie żyjesz.
- Życie za życie?
- Ocaliłeś mnie przed Brianem. Nie zapomnę tego. – Rzekł, opatrując ranę. W San Diego… Jezu, to było jakieś cholerne piekło. Miasto wypuściło setki najgroźniejszych przestępców. Nie chciałbym tam wracać.
- Tommy… czy to wszystko już się skończyło? – Adam podniósł wzrok. – Trudno mi uwierzyć, że kolejnego ranka będę budził się ze spokojem, pośród ciszy. Trudno uwierzyć, że będziesz obok i nie znikniesz. Spodziewałem się, że już nigdy cię nie zobaczę, że zgniję w tym więzieniu.
- Najgorsze były izolatki. Po tygodniu myślałem, że oślepłem.
Adam zwrócił wzrok za okno, gdzie błękit morza zalany był soczystymi czerwieniami. Piach mienił się w dole niczym szczere złoto, a łagodny szum wprawiał go w monotonię.
***
Jane i Nut weszli do niedużej sypialni. Rozglądali się dookoła, upatrując ciekawych przedmiotów.
- Będziemy spać w jednym łóżku? – Zapytał Nut.
- Zapomnij.
- Ale nie ma dwóch…
Jane odwróciła wzrok. – Rzeczywiście. Mam nadzieję, że nie będziesz zabierał kołdry.
Chłopak usiadł na krawędzi materaca, opierając łokcie o kolana.
- Umówiłem się z Tommym, że zapomnimy o naszej przeszłości. Jaki on był?
Brunetka przesunęła palcem po powierzchni brązowego regału. – Zapamiętaj go takim, jakbym był za czasów twojego dzieciństwa. Każdy z nas poszukuje swojej drogi. Myślę, że dobrze postąpiliście. Nie warto rozdrapywać starych ran.
- Chyba potrzebuję z kimś porozmawiać. Jane?
Dziewczyna odwróciła się, powoli zmierzając w stronę Nuta. Usiadła tuż obok niego.
- Boję się. – Rzekł półgłosem – Kiedy staję przed lustrem, każda blizna przypomina mi osobę, z którą się widziałem. Nie czuję się człowiekiem. Ludzie mają honor, ja nawet nie wiem, czym on jest. Czuję się zupełnie pusty, tam w środku. – Rzekł, uderzając dłonią o swój tors – Nie wiem, jak to jest… jak to jest być z kimś. Blisko.
- Co masz na myśli? – Jane przechyliła głowę.
- Nigdy nie miałem nikogo. To znaczy… jako partnera. Mam poczucie, że każdy będzie się mną brzydził. Że mam skazę, która przyćmi moją twarz.
- Nut, to tak nie działa… - Brunetka odgarnęła swoje włosy. – Jesteś jeszcze młodym dzieciakiem. Za miesiąc opuścimy to miejsce i znajdziemy sposób na życie dla każdego z nas.
- Ale ja nie chcę się z tobą rozstawać. – Rzekł łagodnym lecz zdecydowanym głosem. – Jesteś jedyną osobą, która dała mi tak wiele. Nie potrzebuję niczego więcej, po prostu…
- Stop. – Brunetka przerwała mu w połowie zdania. – Wiem, że mogłeś się zauroczyć, ale musisz zrozumieć, że jestem od ciebie dwukrotnie starsza. Nie umiem żyć z mężczyzną, a ty jesteś dla mnie dzieckiem, młodszym bratem. Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś dojrzalszy nawet od Tommy’ego, ale są rzeczy nie do przeskoczenia. Będę ci pomagać tak długo, aż będziesz mnie potrzebował, ale pewnego dnia u twojego boku pojawi się ktoś bardziej odpowiedni.
- Co jest we mnie nie tak? – Spytał, pochylając się w jej stronę.
- Będę szczera, ale nie bierz tego do siebie. – Rzekła, zakładając ręce na piersi. – Nie wyglądasz na swój wiek. Podobasz mi się i myślałam o tobie.
- W jaki sposób?
- W każdy możliwy. – Odparła, unosząc kąciki ust. – Nie mogę cię skrzywdzić. Nie mogę podjąć złej decyzji, więc nie wymagaj ode mnie niczego, na co się nie zgodzę. Nie miej mi tego za złe, Nut… - Rzekła, ujmując jego twarz w swoje dłonie. – Życzę ci szczęśliwego życia i pomogę ci w realizacji każdego celu, bo na to zasługujesz. Wiesz o tym?
Uśmiechnął się, spuszczając wzrok. Dotknął jej rąk, czując elektryczny bodziec.
***
Tę noc spędzali w salonie. Wiatr rozrzuciłby karty, w które grali między długimi rozmowami a kolejnymi kolejkami tequili. Zmieścili się na miękkim dywanie, wokół którego rozstawione były butelki z alkoholem i egzotyczne owoce, których mieli próbować.
- Wariatko! – Zawołał Tommy, rzucając papają w stronę Jane. – Oszukujesz!
- Nie… Nie. – Odparła przez śmiech rozrzucając swoją talię. – Chrzanić to, nie wiesz nawet na czym polega poker.
Nut z Adamem wymienili uśmiechy. Adam puścił w jego kierunku perskie oko, po czym przeniósł wzrok na blondyna.
- Nie bulwersuj się. Zawsze po alkoholu masz ochotę wszystkim wydłubać oczy. Wiecie, że połowę tras pokonał mając we krwi ze dwa promile? – Zagadnął Lambert.
- Nie przypominam sobie. – Mruknął Tommy, porządkując rozrzucone karty.
- Bo żyłeś na urwanym filmie.
Jane uśmiechnęła się szeroko, poklepując Adama po zdrowym ramieniu. – Skarbie, potrzebujesz czegoś?
- Wszystko mam. – Odparł wdzięcznie. – Nut się chyba nudzi.
- Nie… - Odparł cichym głosem. – Wszystko gra.
- Wiedźmo, proszę na moment… - Tommy zawołał Jane teatralnym gestem, po czym spróbował wstać, podpierając się o ścianę. Podążył w stronę wąskiego korytarza, gdzie się zatrzymał.
- Czego chcesz? – Spytała, nie tracąc uśmiechu.
- Ciężko mi to m… Boże, mówić. – Wybełkotał, odbijając się od ściany – Ale przprzeprzeleć go. – Rzekł z poważną miną, na co Jane zareagowała gromkim śmiechem.
- Adama?
- Tylko spróbuj… - Mruknął z niezadowoleniem. – Wiemy, o kim mowa.
- Rozmawiałam z nim…
- Wiem. – Odparł Tommy – Zgasiłaś jego… może dokończmy w toalecie… zapal. – Odparł, zmierzając w stronę łazienki, by opłukać twarz zimną wodą. – Rano umrę na kaca.
Jane oparła się o framugę – To przyniesie mu jedynie nadzieję. Nie chcę go zranić.
- Przestań pierdolić, niech ma coś gówniarz z życia. Jedna noc nie oznacza małżeństwa zaraz, nie? Z resztą co ci zależy, nie masz faceta, a Nut to… - Przerwał, siadając na krawędzi wanny. – No nie lubisz go?
- Ta rozmowa nie ma sensu.
- Czekaj! – Zawołał Tommy, gdy dziewczyna miała zamiar opuścić pomieszczenie. – Pieprzyłaś połowę Ameryki, a dzieciak będzie miał frajdę. Zwłaszcza, że się w tobie kocha jak wariat. Niech ma wspomni… nie, pamiątkę. Niech ma pamiątkę. Jak chce oczywiście, a chce, a ja mam dosyć słuchania o twoich pięknych oczach i mokrych włosach, które doprowadzają go do obłędu. No Jane, wiem, że też na niego lecisz…
Brunetka roześmiała się, opuszczając łazienkę. Wróciła do chłopaków, siadając między nimi.
- To co, kolejka? Tommy będzie chwilowo nieobecny.
***
O piątej nad ranem zaczynało świtać. Adam wraz z Tommym zasnęli na szerokiej kanapie w salonie już dwie godziny wcześniej.
- Może stąd pójdziemy. Jestem trochę zmęczony. – Rzekł najmłodszy, próbując wstać. Jego nogi były obolałe po całej nocy spędzonej na podłodze.
- Jasne. Impreza już dawno się skończyła. – Rzekła Jane, zmierzając w stronę pokoju. Odstawiła szklankę wody na przypadkowy regał i weszła do pokoju. Jednym ruchem zdjęła bluzkę i w tym samym momencie poczuła na sobie czyiś wzrok.
Odwróciła się w stronę Nuta, biorąc głęboki oddech. Śmiałym gestem rozrzuciła swoje włosy na ramiona i zaczęła rozpinać spodnie.
- Co tak stoisz?
- Znęcasz się nade mną. To nie jest fair…
- Przygotowuję się do pójścia spać. Aż tak trudno ci się powstrzymać?
Chłopak nieśmiało odwrócił wzrok. Nie odpowiedział, zdołał jedynie przełknąć ślinę, czując ból w przełyku. Na jego policzki wpłynął rumieniec, którego nie potrafił ukryć. Łagodne dłonie spoczęły na jego ramionach; wzdrygnął się.
- Całowałeś się z kobietą? – Spytała, odwracając go w swoją stronę. Nie czekając na odpowiedź, złączyła swoje wargi z miękkimi ustami młodego chłopaka i musiała przyznać, że naprawdę sprawiło jej to przyjemność. Łagodnie ujęła wargami jego wargę, czując, jak wszystkie mięśnie blondyna zastygają w bezruchu. Odsunęła się, gładząc jego twarz.
- To na tyle.  Wskakuj do łóżka. Wezmę jeszcze prysznic. Mam nadzieję, że poprawiłam ci humor?
Na młodym obliczu zagościł nieśmiały uśmiech.
***
Adama zbudził szum wody spod prysznica. Przetarł zmęczone powieki i zsunął nogi z kanapy, czując zdrętwienie całego ciała. W jego skroniach pulsowało, a w ustach brakowało śliny. Poklepał kołdrę, upewniając się, czy Tommy aby na pewno tam jest. Był i nigdzie się nie wybierał.
Lambert wziął głęboki oddech i powolnym krokiem zbliżył się w stronę drzwi wyjściowych. Rozsunął drzwi tarasu i podszedł do barierki, o którą się oparł. Świeże, poranne powietrze zmierzwiło jego czarne włosy, a szum fal wzbierających się do odpływu koił jego zmysły.
Jeżeli kiedykolwiek miał podjąć się spowiedzi, wybrałby właśnie ten moment. Jego życie przestało być balansowaniem na krawędzi; stało się zapisaną kartą w księdze, która zajmuje bezpieczne miejsce. Wzrokiem błądził między czerwonymi krabami, które gęstą falą zalały brzeg. Uśmiechnął się w duchu.
Kiedy nazywałem moje życie katastrofą, okazało się, że był to początek drogi ku rewolucji. Poświęciłem wszystkich najbliższych dla jednego człowieka, a ten jeden człowiek poświęcił swoje życie dla mnie. To niesamowite, jak wszystko może się zmienić. Ja przestępcą? Tommy i jakikolwiek pomysł na życie? Nie spodziewałem się po nim wielu rzeczy. Tak bardzo mnie zaskoczył…
Ptactwo przeleciało tuż nad jego głową, a donośne odgłosy zaginęły pośród wysokich drzew.
Miłość. Czy całe nasze życie jest ułudą? Czym jest ta miłość, której wszyscy pragną? Przecież uczyliśmy się, że to górnolotny stan, który dodaje sił. Nasza droga może i była usłana różami, ale ciernie swoimi kolcami przerastały najświeższe pąki. Po prostu mieliśmy szczęście. Trafiliśmy na siebie i to nas ocaliło.
- Nie śpisz…? – Usłyszał mamroczący głos za swoimi plecami – Chyba nie mamy kawy…
Adam uśmiechnął się pod nosem, czując ciepłe dłonie na swoich nagich biodrach.
- Skoczę do Mufida, niech zrobi zapasy. - Dodał, stając obok Adama. Spojrzał w dal, obserwując morze, odsłaniające kolejne płaszczyzny mokrego piachu. Westchnął, przymrużając oczy. Chłonął ciszę i spokój, które powoli uczyły go na nowo być człowiekiem.
Adam zwrócił wzrok ku Tommy’emu. Ile dojrzałości mogło być w ich związku? Związku? Przecież my nigdy nie nazywaliśmy się związkiem. Cóż, chyba nie było nam to potrzebne.
Miał świadomość, że Tommy nie będzie jednym z tych, którzy dostarczą mu śniadanie do łóżka, czy we wspólnych objęciach zasną przy ulubionej komedii. Wiedział, że ten człowiek nie otoczy go nadmierną czułością, że nie będzie wplatał poważnych wyznań między słowa. Wiedział, że nigdy nie usłyszy z jego ust żadnej obietnicy czy deklaracji. Pozostało mu tylko ufać i wierzyć, że jutro znów wzejdzie słońce.
Ta miłość, jakkolwiek patologiczna uczyniła moje życie kompletnym. Dziękuję ci, Tommy.

_______
 
KONIEC
Aż trudno uwierzyć, że od publikacji pierwszego odcinka upłynął już ponad rok. To Nasze drugie rozstanie, ale głowy do góry! Wkrótce, bo w przeciągu miesiąca zacznę pisać kolejny wielopart Adommy. Mogę jedynie zdradzić, że klimatem będzie bardziej nawiązywał do Piaskowego Gołębia niż  Klatki dla Kolibrów :)
Nie spodziewałam się, że aż tak z wielu zostanie ze mną na czas drugiego opowiadania, które było dla mnie dużym eksperymentem, chociażby ze względu na tematykę. Ale udało się i choć końcówka momentami przeciągała się w czasie (opóźnienie publikacji ze względu na studia) zamknęliśmy wspólnie już drugie opowiadanie.
Liczę, że będziecie obecni także przy kolejnym autorskim opowiadaniu. Dziękuję Wam wszystkim i każdemu z osobna za pozostawione komentarze, za wszelkie dedykacje, pozdrowienia, odwiedzanie bloga.
Jesteście jedyną drużyną, na którą mogę liczyć, Glamberts!
Do usłyszenia już niedługo! 

Wszelkie newsy jak zawsze pod adresem fanpage

sobota, 11 stycznia 2014

Odc. 50: Nigdy nie byłem sam



Komentarzy tak dużo, wow! Dziękuję serdecznie! <3

Skylar: Weny jest dużo :D Gorzej z czasem (sesja, brr!)
Glam Candy: Wkrótce do Ciebie zajrzę!
GlamtasticGirl: Sylwester mi upłynął pod znakiem maratonu Piły xD
Czekolada: Mam pytanko (w odniesieniu do Twojego nicka), piszesz TWC? ^^
Aiko: Witaj w naszych skromnych progach :)
=^.^=: Porównanie do Tristana i Izoldy zrzuciło mnie z fotela xD Co się stało z Jane, zaraz się wyjaśni. Btw, S.King rządzi ^^

Zapewne nie do wszystkich dotarł news na fb, wrzucę go tutaj. Przygotowałam garść info, trochę „making of” Klatki. Chętnych zapraszam tutaj (klik)

50. Nigdy nie byłem sam

- Boże… - Wycedził – Wolniej, nie dam rady…
Tommy złapał Adama mocniej, nie tracąc tempa. – Widzisz tamto auto obok Steakhouse’a? – Spytał, nerwowo łapiąc oddech. Odgłosy syren policyjnych aut brzmiały, jakby były rozsiane po całym mieście. Przechodnie uciekali do budynków, a ulice zaczęły być zalewane pomarańczową barwą więziennych uniformów.
-  Adam! – Zawołała Jane, wysiadając z samochodu. Podbiegła do mężczyzn, pomagając Tommy’emu. – Boże, on jest ranny!
- Niech ten gówniarz tu podjedzie, do cholery! – Krzyknął do Nuta, który momentalnie ruszył w ich stronę.
- Co my z nim zrobimy? – Brunetka otworzyła tylne drzwi auta.
- Wsiadaj. Musimy szybko się stąd ulotnić. – Odparł Tommy, próbując posadzić Adama na miejscu. Okrążył auto i wsiadł, zatrzaskując drzwi. – Nut, zablokuj wszystkie drzwi i jedź w stronę lotniska.
- Oszalałeś? – Jane odwróciła się w stronę tylnej kanapy. – Musimy jechać do szpitala!
Tommy przecząco pokręcił głową. Objął Lamberta, uciskając krwawiącą ranę – Nie ma szans.
- On umrze! – Zawołała, sięgając po telefon. Jej drżące ręce nie były w stanie odblokować klawiatury.
- Idiotko, przestań panikować! Spędzimy za kratkami resztę życia, jeśli spieprzymy plan!
- Boli… - Zaskomlał Lambert, czując, że zaczyna tracić przytomność. Pokładał się na Ratliffie, zaciskając powieki.
- Czekaj, pokaż mi to. – Powiedział Tommy, odsuwając od siebie Lamberta. Spiesznie rozpinał kolejne guziki jego koszuli. W pewnym momencie ostro zahamowali, a Tommy uderzył skronią o zagłówek fotela.
- Kurwa! – Krzyknął, uderzając w tapicerkę – Nut!
Chłopak nie odezwał się. Przez całą tę podróż próbował jedynie opanować drżenie rąk i nóg. Samochód zgasł już drugi raz.
Blondyn  zsunął  krawędź materiał u z ramienia Adama i spojrzał na jego łopatkę. Skóra była cała.
- Nie przeszła na wylot… - Wpatrywał się we fragment ciała, nerwowo zaciskając wargi. Czuł w ustach metaliczny posmak krwi.
- Nut, zawracaj do szpitala. – Powiedziała stanowczo Jane – Już!
- Nie ma mowy. – Odparł Tommy – Lotnisko.
- Nie wpuszczą go z krwawiącą raną! Tommy, zwariowałeś do reszty?! On umrze!
Czarnowłosy łagodnie uchylił powieki. Jego wargi poruszyły się.
- Jeśli mam wrócić do więzienia, to wolę zginąć…
Tommy ujął jego twarz w swoje dłonie. Patrzył w niebieskie oczy. Adam nie znał tego wzroku; pełnego przerażenia, błądzących pytań, na które nie znał odpowiedzi.
- Jesteś bohaterem… - Wycedził Adam, przesuwając palcami po szorstkim od zarostu policzku blondyna.
- Traci przytomność. – Tommy skierował wzrok na Nuta. – Zatrzymaj się. Stój! – Krzyknął, gdy mijali nieduży sklep z materiałami ogrodowymi. Chłopak zwolnił, a za nim zabrzmiała seria klaksonów. Auto przesunęło się o pół metra, gdy ktoś wjechał w jego tył.
Blondyn wybiegł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Adam podparł się o oparcie, czując, że traci poczucie rzeczywistości. W samochodzie unosił się zapach stęchlizny; mdliło go. Dziewczyna ścisnęła jego dłoń
- Zostań z nami, błagam cię.

Wbiegł między półki. Mijał sadzonki, nasiona, donice, worki z ziemią. Cofnął się na kilka kroków, by znaleźć właściwy szyld, opisujący dział. Pobiegł na wprost, chwytając szczypce do grillowania i nóż do papieru. Nie miał jeszcze planu, ale intuicja podpowiadała mu, że to właściwy wybór. Czasu było niewiele.
Wybiegł przez główne drzwi, ignorując bramki i jednego, otyłego strażnika, który kilka minut wcześniej zapadł w krótką drzemkę. Nim zdążył się ocknąć, samochód już odjeżdżał.

- Podaj mi to. – Rozkazał Jane, która zgodnie z poleceniem zajęła się poszukiwaniem trunków. Pośród pustych butelek whisky znalazły się ze dwie czy trzy czystej wódki. Wyciągnęła rękę z otwartą ćwiartką.
- Pij. – Rozkazał Adamowi, który nieprzytomnie rozchylił wargi. Zachłysnął się zimną cieczą, która roznieciła ogień w jego gardle. Pieczenie spłynęło wzdłuż przełyku, a w ustach pozostał nieprzyjemny, gorzki posmak. Tommy wylał część trunku na swoje dłonie i opłukał je w spirytusie.
- Wybacz mi. – Szepnął, niespodziewanie opróżniając butelkę kilka centymetrów ponad krwawiącym ramieniem Adama. Krzyk, który wyrwał się z jego gardła zmroził krew w żyłach Jane oraz Nuta. Próg bólu został przekroczony.
- Zemdlał. – Zaskomlała brunetka, przyciskając dłonie do ust. Jej wzrok został zamglony przez napływające do oczu łzy.
Tommy milczał. Ostatnimi kroplami zdezynfekował zdobyte narzędzia i wprowadził ostry szpikulec w ranę, wywołując silniejsze krwawienie. Czerwony strumień wylał się na tors bruneta.
- Nie wiem, gdzie to jest… - Syknął, wyciągając narzędzie. Wprowadził palec, tym samym przywołując Adama do rzeczywistości.
- Nie rób tego, błagam… - Zaskomlał czarnowłosy, uderzając głową w szybę – Zostaw…
- Milcz… - Szepnął Tommy, wyczuwając kulę około siedem centymetrów pod skórą. Ramieniem odgarnął włosy i przesuwał metalowy przedmiot do tyłu.
Kolejny krzyk przyprawił go o dreszcze. Czuł, jak po jego skroniach i plecach sączą się duże krople potu. Miał w swoich rękach czyjeś życie, ale tym razem nie zamierzał go odbierać.
- Jeszcze minuta.
- Nie!
- Zamknij się, nie pomagasz mi… - Nie odrywał wzroku od  swojej dłoni. Widok twarzy Adama przyprawiłby go o drżenie rąk, a do tego nie mógł doprowadzić. Wysunął ostrze noża i przykucnął, stawiając obie nogi na fotelu. Powolnym, precyzyjnym ruchem rozcinał skórę, ignorując wycie, które początkowo zostało stłumione przez zaciśnięte zęby. Wypchnął kulę przez drobne nacięcie. Powoli wyprowadził palec i odetchnął z ulgą, przyciskając ubranie do krwawiących ran.
- Zabiję…cię… - Wydyszał Adam, próbując opanować swój przyspieszony oddech. Oparł zdrowie ramię o szybę i odchylił głowę. Blondyn wpatrywał się w wilgotną skórę szyi i twarzy mężczyzny, w jego łzawiące oczy i suche, spękane wargi. Ścisnął jego dłoń, czując, jak bardzo pragnie ucałować jego usta. Powstrzymał się, zwracając wzrok ku Jane.
- Sięgnij do bagażnika. Mamy bandaże i opaski uciskowe, jeśli ma to pomóc. No i ciuchy. – Rzekła, podając niedużą paczkę spod swojego siedzenia. Nut, za ile dotrzemy?
- Dwadzieścia minut, jeśli nie będzie korków. – Odparł, nieco łagodniejszym niż przedtem tonem – Ale na to się nie zapowiada.
Tommy zwilżył wodą krawędź czystego materiału i otarł nim zasychającą, brunatną krew z torsu Adama. Każdym, najdrobniejszym ruchem wywoływał spięcie wszystkich mięśni. Starał się być ostrożny; zadał już wystarczająco dużo bólu.
- Jakie jest ryzyko powikłań?
Blondyn zmierzył wzrokiem dziewczynę. – Czy ja wyglądam na lekarza? Liczę, że niewielkie. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Adam uniósł powieki, spoglądając na każdą z osób z osobna; Nuta obserwował przy pomocy lusterka wstecznego.
- Absolutnie niepodobni.
Ratliff łagodnie się uśmiechnął. Nie odpowiedział.
- Dokąd teraz? – Spytał, ponownie opuszczając powieki. Uścisk dłoni Tommy’ego nieco go uspokajał, jednak tępy, pulsujący ból nie pozwolił mu na rozluźnienie.
- Azja to nasz ostatni przystanek.
- Myślałem, że zniknąłeś na zawsze…
- Zawsze wracam w wielkim stylu. – Odparł, uśmiechając się łagodnie. – Adam, jedziemy na lotnisko. Według papierów jesteś mężem Jane. Ja i Nut dotrzemy sześć godzin po was. Jane wie, gdzie się spotkamy.
- Nie możemy lecieć razem? – Adam podparł się łokciem o drzwi. Syknął przy tym.
- To zbyt niebezpieczne. Mogę cię rozebrać?
Adam spojrzał figlarnie w jego brązowe oczy, unosząc kąciki ust.
- Nigdy nie potrzebowałeś pozwolenia.
Nut parsknął śmiechem.
- Nie przy dzieciach… - Zauważyła Jane.
Najmłodszy z nich fuknął, zaciskając palce na kierownicy. Tommy rozpiął koszulę Adama i łagodnie zsunął ją z jego ciała. Założył opatrunek, uniemożliwiając krwawienie, które i tak zaczęło ustępować. Dużo czasu zajęło uproszenie Adama, by jednak przezwyciężył ból i uniósł ręce, by założyć podkoszulek. Zsunął z jego stóp buty i zaczął rozpinać spodnie. Dźwięk klamry od paska przywołał mnóstwo wspomnień. Ciemne, ciasne pokoje hotelowe, tylna kanapa Forda, którym właśnie jechali. Wymienili jednoznaczne uśmiechy, do czasu, aż Tommy skrył swą twarz za pasmami włosów, opadającymi na jego czoło.
Zamienił pomarańczowe spodnie na ciemne , idealnie dopasowane jeansy.
- Załatw mi pół litra morfiny. Inaczej nie zmrużę oka nawet na minutę.
- Będziesz spał jak zabity. Czeka na ciebie niesamowicie wygodne łóżko i cudowne widoki z tarasu.
Adam uśmiechnął się w duchu. – Pamiętam, gdy mnie przed tobą uprzedzali. Kolibry mówiły, że niedługo kupisz dom na wyspie, spakujesz się i przepadniesz na amen.
- Mieli absolutną rację. – Rzekł triumfującym głosem. – Zapewne nie wiesz, jak daleko posunęły się sprawy. Hummingbirds zamierzają nas dorwać. Blue Velvet podobnie. Bractwa weszły w konflikt i rozpętało się istne tornado. O Velvet mówi się w mediach. Kwestia tygodni, gdy Kolibry ujrzą światło dzienne, a ich sława upadnie.
- Nasza sława…
- Nie. – Powiedział stanowczo Tommy – Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Chcę być takim człowiekiem, jakim zapamiętał mnie Nut. Zaznamy spokoju. Obiecuję ci to.
Adam zamrugał dwukrotnie, wtulając się w oparcie fotela. Długo patrzył w brązowe tęczówki, chłonąc ciszę, jaka otaczała ich wszystkich.
- Kocham cię. – Rzekł, nie wypuszczając ze swojej dłoni ręki Tommy’ego.
Blondyn uśmiechnął się ciepło i ruchem warg wskazał, że odpowiedź brzmi podobnie. Samochód zatrzymał się na parkingu w pobliżu lotniska.
- Adam? – Jane otworzyła drzwi. – Porywam cię. Musimy zdążyć na odprawę. – Rzekła, opuszczając auto.
Brunet wziął głęboki oddech – Nie chcę znów się z tobą rozstawać…
- To nie potrwa długo. – Odparł Ratliff. – Po prostu… wejdź na pokład. A gdy wylądujesz, czekaj na mnie.
Adam rozejrzał się dookoła, gdy Nut opuścił samochód i pomógł Jane zabrać najważniejsze rzeczy.
- To znaczy, że żegnamy się z tym autem na zawsze?
Tommy uśmiechnął się szeroko. – Tak… - Westchnął, a uśmiech zaczął powoli spływać z jego twarzy. – Niestety tak. Pamiętasz? – Spytał, przechylając głowę. – To tutaj przespaliśmy większość naszych nocy. Opierałeś się o ten samochód, gdy przeżywałeś swój pierwszy zachwyt Kanionem. W bagażniku nigdy nie brakowało whisky.
- I pieprzonych konserw.
Roześmiali się cicho, powracając do wspomnień.
- Przechodzimy na emeryturę, co? – Spytał Tommy, poprawiając kaptur bluzy Adama.
- Ten rok był… - Zawahał się nad odpowiedzią. – Bardzo intensywny. Wprowadziłeś rewolucję do mojego życia, wiesz?
Tommy wziął głębszy oddech. – Będziemy mieli wystarczająco dużo czasu na rozmowy. Poznasz mojego brata, będziesz słuchać klepania Jane… Jezu, nienawidziłem tego.
- Sam się dziwię, jak mogliście współpracować. Szczerze mówiąc, to bałem się zostawiać was samych. Zastanawiałem się, kto komu pierwszy wydłubie oczy.
- Nie było tak źle. Gorzej z tym, że Nut za nią szaleję. Muszę wybić mu tę patologię z głowy.
Rozbrzmiało donośne pukanie w szybę.
- Chyba czas na mnie. – Mruknął Adam, próbując się wyprostować. Zacisnął zęby, czując palący ból swojego ramienia.
- Pomogę ci. – Rzekł Tommy, wysiadając z auta. Otworzył drzwi od strony Lamberta i podał mu rękę. Wymienili pełne nadziei spojrzenia. Darowali sobie jakiekolwiek pożegnania.
- Jeśli na miejscu będziesz potrzebował lekarza, zadbamy o to. Na drugim końcu świata nikt nie będzie nas poszukiwał.
- Widzimy się wkrótce. – Powiedziała Jane, zarzucając torbę na ramię. – Na razie, chłopcy.
Bracia pozostali przy samochodzie, wpatrując się w znikającą pośród tłumu parę. Westchnęli niemal jednocześnie, przenosząc wzrok na zegar tuż za ich plecami.
Przygotowywali się na pożegnanie dotychczasowego życia i pozostawienie wspomnień w miejscu, w którym dane było im przeżyć najtrudniejsze lata.
- Bierzesz coś ze sobą? – Spytał młodszy z dwojga.
Tommy przecząco pokręcił głową – Chyba niczego nie osiągnąłem.
- Wszystko przed nami. Wsiadaj do tego grata, zbiera się na deszcz.
***
Dokumenty były zgodne. Adam i Jane siedzieli już na pokładzie samolotu, wpatrując się w szybkę obok ramienia Lamberta.
- Boli?
- Daj spokój. Mam ochotę wyć.
Uśmiechnęła się łagodnie, całując jego policzek. Zwrócił ku niej wzrok.
- Nie sądziłam, że ten gówniarz kiedykolwiek wyciągnie nas z bagna.
- Szczerze? Zawsze pokładałem w nim nadzieje.
Przerwali rozmowę, gdy stewardessa rozpoczęła krótki instruktaż lotu i oznajmiła, jakie aktualnie panują warunki pogodowe. Dwadzieścia minut później wzbili się w powietrze.
- To oni? – Spytał Nut, wskazując na nieduży samolot, który szybko zaczął ginąć pośród chmur.
Tommy uśmiechnął się, nerwowo zaciskając wargi. – Zdaje się, że tak.