sobota, 30 marca 2013

Odc. 13: Ucieczka

Bardzo się cieszę, że pozytywnie odebrałyście ostatni odcinek :) Dziękuję za wszystkie komentarze, moje Drogie! 

Till: Rozbawiłaś mnie stwierdzeniem, że żal Ci Tommy'ego, który miałby trafić do izolatki :D Masz dla niego sporo litości :)

Rogo: King to także dla mnie niedościgniony geniusz gatunku, ale swoim stwierdzeniem rozłożyłaś mnie na łopatki :) dziękuję! <3

AniaGlamber1:  Książki jeszcze nie wydałam, choć przyznam, że zanim zaczęłam pisać KDK, zamierzałam utworzyć z niego scenariusz i puścić na coroczny konkurs. Jednak postanowiłam przedstawić tę historię Wam :) W odpowiedzi na Twoje pytanie: mam 20 lat (pamiętam, kiedy jeszcze jakiś czas temu odpowiadałam: 16, 17. Ale ten czas leci!)

Życzę Wszystkim Wesołych Świąt! :)   
 
Dedykowane Purowi, który pozwolił mi uciec właściwą drogą.
13. Ucieczka
 
Where have you gone?
Like a rabbit down a hole.
I can’t find you now and I don’t think I ever will.

-The Getaway Plan – The Reckoning


Otworzył oczy. Patrzył w sufit. Bał się zmienić obiektu swojego zainteresowania.

Panująca w domu cisza jeszcze nigdy nie brzmiała tak niebezpiecznie. Promienie południowego słońca wlały się przez szczeliny żaluzji, oświetlając tańczące w powietrzu drobinki kurzu.

Adam przełknął ślinę, czując gorzki posmak w swoich ustach. Powiódł dłońmi po podłodze, czując pod palcami obcą, zimną wilgoć.

To nie był kac moralny. To była pułapka, z której nie mógł się wydostać. Zaczął powoli analizować fakty, choć w jego pamięci pojawiło się wiele braków. Przez myśl przeszło mu,  że nie użyli zabezpieczenia i być może od wczorajszej nocy podpisał nad sobą wyrok śmierci. Pomyślał także o Almie, która dowie się prawdy i z pewnością ich związek zostanie definitywnie zakończony. Jednak to wszystko było niewiele znaczącą serią  konsekwencji.

Przyprowadził psychopatę do swojego domu. Pieprzył go w salonie, gdzie do tej pory jadał obiady i oglądał mecze. Miał resocjalizować chłopaka, który wpisał go w swój plan. I ten właśnie chłopak miał całą noc na splądrowanie jego domu; nie chodziło o pieniądze, ale o wszystkie tajne i prywatne dokumenty. O zdrowie i bezpieczeństwo jego rodziny.

Wstał, rozglądając się dookoła. Tommy zniknął. Nic więcej już go tutaj nie trzymało. Adam szybkim krokiem ruszył w kierunku stacjonarnego telefonu. Wybrał numer do domu rodziców Almy. Nie rozmawiał z nią od kilku dni i choć obiecał dać na wstrzymanie, musieli wymienić kilka słów. Adam zamierzał nakłonić dziewczynę do szybkiego powrotu. Wziął głębszy oddech, nie spoglądając za siebie. Po kilku sygnałach odezwał się głos starszej kobiety.

- Tak?

- Dzień dobry. Z tej strony Adam. Chciałbym porozmawiać z Almą.

Po drugiej stronie rozbrzmiały ciche pomruki i szumy.

- Halo?

- A miała nas odwiedzić? Nic o tym nie mówiła.

Bezwiednie rozchylił wargi. Odłożył słuchawkę, przykładając dłoń do ust. Osunął się po ścianie i upadł na podłogę. Była jego celem. Dopadł ją, a teraz przepadła.

- Jezu Chryste… - Wyszeptał pod nosem.

***

Od czterdziestu trzech minut rozmyślał, jakie kroki powinien podjąć. Telefon Almy nie odpowiadał, a żadna z jej przyjaciółek nie kontaktowała się z dziewczyną od ponad tygodnia. Potrzebował pomocy. Wybrał numer do Krisa.

***

Niechętnie otworzył drzwi. Czuł przyspieszone bicie swojego serca.

- Stary, wyglądasz na wrak człowieka – Rzekł Allen, poklepując Adama po ramieniu – Co się dzieje?

Brunet milczał przez kilka chwil. Poprawił zsuwające się z jego bioder spodnie. Wzruszył ramionami – Nie wiem. Nie wiem jak mam o tym rozmawiać.

Allen westchnął pod nosem – W jednym zdaniu. Spróbuj.

Powolnym krokiem przeszli do salonu. Mężczyzna zajął miejsce na dużej kanapie, zrzucając z niej puste opakowania po mrożonych zestawach obiadowych.

- Pięknie się odżywiasz, gdy zostajesz sam ze sobą. Mogłeś wpaść do nas, Katy uwielbia gotować.

Adam nie miał nastroju na luźne pogawędki. Upewnił się, czy przyjaciel nie ma przy sobie broni. Przełknął ślinę czując niemiłosierny skurcz w przełyku.

- Tommy podał się za ciebie i ściągnął mnie do klubu. Potem przyjechaliśmy do mnie. Uprawialiśmy seks.

Mężczyzna wpatrywał się w Adama. W pewnej chwili parsknął śmiechem.

- Niezłe! Naprawdę niezłe. Dobra, mów co cię trapi, przejdź do rzeczy.

Lambert zmrużył oczy, po czym wsunął dłonie w kieszenie spodni.

- To prawda. Pięć dni temu Alma wyjechała do rodziców i jak się okazało, wcale tam nie dotarła. Numer jej telefonu nie istnieje i nikt nie wie, co się z nią dzieje. Boję się, że ją uprowadził, albo zamordował.

Allen wziął głęboki oddech, po czym skrył twarz w dłoniach.

- Czekaj… Miałeś go w rękach i wykorzystałeś to do prywatnych ce… Nie, Adam. Nie uwierzę, że spałeś z tym potworem.

- Musisz.

- Ty jesteś chory – Wycedził Kris, wstając z kanapy – Brakowało tylko, by wsadził ci glocka i pociągnął za spust. Gdzie ty masz honor?!

- Straciłem rozum, to był tylko jeden raz! – Adam wiedział, że pogrąża się coraz bardziej.

- Czy ty siebie do jasnej cholery słyszysz?! – Krzyknął Kris, zrzucając ze stołu parę filiżanek, które rozbiły się na ceramicznej posadzce – Miałeś go w garści! Policja w całych Stanach szuka tego sukinsyna od prawie dwóch tygodni, a ty miałeś go w swoim domu! Naraziłeś siebie, Almę i całą sprawę! – Złapał Adama za ramiona i potrząsnął nim – On jest chorym psychicznie, nieobliczalnym potworem! Jak mogłeś go ściągnąć do swojego łóżka?! Ktoś tak szanowany, z tak dużym doświadczeniem ulega prymitywnym instynktom?! – Kris oparł ręce o blat stołu  - Jeśli jednostka dowie się, że sypiasz z facetami, polecisz na zbity pysk. A jeśli dowie się, że spałeś z Joe Ratliffem, trafisz do celi przeznaczonej do niego. Z tym, że ty będziesz się karmił rozgotowanym mięsem, a on wygrzeje tyłek na plażach Florydy. Zdradziłeś Almę. Teraz zaprzepaściłeś już wszystko – Rzekł Kris, próbując opanować drżenie swoich rąk. Adam zacisnął wargi, przyciskając palce do powiek, do których napływały łzy.

- Ja nie wiem jak to… Ja…

Kris westchnął, opierając się o krawędź stołu – Musisz przyjąć do wiadomości, że spieprzyłeś najważniejszą sprawę. Wkroczyłeś na ścieżkę, z której nie ma powrotu.

- Może jeszcze da się to uratować…

- Do jasnej cholery, Adam! – Kris wstał od stołu – Czy ty siebie słyszysz?! Pieprzyłeś seryjnego mordercę w swoim łóżku! Dociera to do ciebie?! Naraziłeś wszystkich, naraziłeś nas, sprawę, swoje życie i wszystkich, którzy są z tobą związani! Puściłeś go wolno, mając w garści… co powie wydział? Jak mogłeś być tak nieodpowiedzialnym gówniarzem? Szlag! – Kopnął w nogę od stołu i zatoczył kółko wokół blatu – Zdradziłeś swoją kobietę i… - Westchnął głośno – Gdzie ty miałeś łeb… dziesięć lat pracy nad recydywistami, mordercami i rzeźnikami ludzkich ciał, a uległeś gówniarzowi w twoim wieku! Weź się w garść! – Wrzasnął, gdy ujrzał łzy na twarzy Lamberta.

- Nie zniosę tego. Wyjdź – Wycedził brunet.

Zapadło milczenie. W powietrzu wibrowała niebezpiecznie zła energia.

- Wiesz, gdzie on jest? – Kris oparł ręce o stół i pochylił się. Adam przez chwilę przyglądał się mięśniom zaznaczonym pod materiałem dopasowanej koszulki. Zmrużył oczy, analizując usłyszane przed chwilą słowa.

- Nie wiem. Gdy obudziłem się rano, jego już nie było.

- Przeszukałeś dom?

- Nic nie zniknęło.

Kris parsknął śmiechem – To zbyt inteligentny charakter, żeby pozostawił ślady czy wskazówki. Z resztą, zawsze ciągnęło cię ku niebezpieczeństwu.

- Dlatego wybrałem ten zawód… - Wstał, podchodząc powolnym krokiem w stronę Krisa. Wpatrywał się w jego usta, później nieśmiało podniósł wzrok w kierunku oczu. Zaczęła do niego docierać świadomość, której nigdy nie chciał znać.

- Adam – Zaczął Kris, biorąc głębszy oddech – Jesteśmy przyjaciółmi, ale stoimy po stronie sprawiedliwości. Wiesz, że zdradzając mi ten sekret musisz liczyć się z tym, że będę musiał go zdradzić?

- Wiem – Odparł Lambert – Przemyślałem to.

Allen przygryzł wargi, po czym założył ręce na biodra – Rozpoczniemy poszukiwania Almy. Jutro będę musiał cię zgłosić. Masz kilkanaście godzin na ucieczkę. Kiedy powiem prawdę, a muszę to zrobić, będziesz głównym podejrzanym w sprawie zaginięcia Almy. W najlepszym wypadku grozi ci areszt, w najgorszym kilkanaście lat. Zniknij stąd.

Adam pokręcił głową – To nie wchodzi w grę.

Kris złapał go za ramiona – To twoja jedyna szansa, doceń fakt, że dostajesz ją ode mnie. Przyjdą po ciebie o trzynastej. Przyjmę twoją sprawę i rozpocznę poszukiwania od północy. Zniknij stąd czym prędzej. Tylko tyle jestem w stanie zdziałać – Rzekł, poklepując przyjaciela po twarzy.

- Mamy się pożegnać? – Spytał Adam.

- Nie lubię pożegnań. Jeśli stchórzysz, jutro się zobaczymy. Mam jednak nadzieję, że mieszkanie będzie puste. Decyzja należy do ciebie. Zostawię cię z nią. Już raz złamałeś swoją zasadę, nic nie stoi na przeszkodzie, byś zadziałał wbrew swoim przekonaniom po raz drugi.

- Ja naprawdę nie…

Kris objął przyjaciela z całych sił – Wykorzystaj swoje doświadczenie. Nie zginiesz. Wierzę w ciebie.

***

Dochodziła dwudziesta. Adam spędzał ten wieczór w samotności, pogrążony w przytłaczających go myślach. Był niemal pewien, że Alma nie żyje, jednak płomień nadziei nadal tlił się w jego sercu. Nie zniósłby myśli, że jest odpowiedzialny za czyjąś śmierć.

W szybach rozbłysły oślepiające światła reflektorów. Podwórze spowiło było w ciemności, gdy blask osłabnął.

Śmieciarze. Zaraz odjadą.

Pukanie do drzwi.

Już po mnie przyjechali? Kris nie pozostawił mi zbyt wiele czasu. Nie tyle, ile obiecał.

Wziął głębszy oddech i powolnym krokiem skierował się w stronę drzwi. Przekręcił klucz, nacisnął klamkę i przyciągnął ją do siebie.

Stał twarzą w twarz z Tommym. Chłopak dopalał właśnie chesterfielda, którego zgasił o ścianę budynku.

- Nie będę długo czekał. Pakuj się.

Adam był zbyt słaby, by zareagować emocjami, które mu towarzyszyły. Stracił wolę walki.

- Zostaję tutaj.

- Myślisz, że bycie sprawiedliwym cię uszlachetni? – Spytał blondyn – Jesteś zdany na mnie. Wróciłem po ciebie.

Lambert westchnął, zamykając drzwi. Powstrzymał go przed tym gest chłopaka.

- Wolisz spędzić resztę życia w tych cuchnących celach? Czuć na sobie pogardę w oczach ludzi, którzy mieli cię za autorytet? Stać na równi z tymi, których uczyłeś, jak godnie postępować?

- Zniszczyłeś mi życie… - Wycedził przez zaciśnięte zęby Adam.

- Ty moje także – Odparł Tommy – Pozwól mi odpokutować i pomóc.

- Nie – Rzekł Adam – Zostaję tutaj. Odejdź.

Ratliff westchnął cicho – Zaczekam w samochodzie piętnaście minut. Jeśli nie wyjdziesz z domu, zostawię cię tutaj samego. Przemyśl, czy chcesz mieć kontrolę w swoich rękach, czy wolisz oddać ją ludziom, którzy do tej pory byli twoimi przyjaciółmi – Rzekł, odwracając się powoli. Leniwym krokiem ruszył w stronę starego forda. Przysiadł na masce, przypalając kolejnego papierosa. Wypuścił z ust szary dym i rozejrzał się dookoła.

Lambert wrócił do salonu, po czym usiadł na kanapie. Decyzja zapadła – zamierzał postąpić z honorem. Ponieść karę za drogę, którą poszedł. Nie wiedział jak będzie wyglądało przesłuchanie z ludźmi, którzy byli jego partnerami w pracy. Jak zwierzy się ze zdrady przed Simonem. Jak będzie rozmawiał z więźniami, którzy widzieli w nim autorytet. Nie potrafił wyobraź sobie życia zza metalowych krat. Nie chciał spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy.

Szybkim krokiem podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł na dwór. Chłodne powietrze zmroziło jego prawie nagie ciało. Podszedł do Tommy’ego, powstrzymując się przed wymierzeniem ciosu w jego twarz.

- Co mam ze sobą zabrać?

Ratliff uniósł brew – Napisz list pożegnalny i skieruj ich na rzekę. Nie bierz ze sobą niczego.

- Mam opuścić dom z dziesięcioma dolarami w kieszeni?

- O to nie musisz się martwić. Wsiadaj do samochodu. Mamy niewiele czasu, by opuścić stan.

Adam spojrzał na swój dom, w którym spędził wiele lat spokojnego życia. Nie mogło do niego dotrzeć, że odtąd zdany jest na człowieka, którego mógł przekreślić jednym, właściwym dokumentem. Nie wierzył, że wróg ma stać się partnerem w walce o przetrwanie.

- Opowiem ci o zasadach – Rzekł Tommy, zajmując miejsce kierowcy. Podwinął rękawy czarnej bluzy i położył portfel na desce rozdzielczej. Zaczekał, aż Adam usiądzie obok i zamknie drzwi –  Zrywasz z całą swoją przeszłością. Zapominasz o ludziach, z którymi kiedykolwiek miałeś styczność. Nie możesz wykonać żadnego telefonu, nawet do rodziców. Nie możesz z nikim się kontaktować, jasne? Od tej pory znikasz. Przepadasz i jesteś uznany za zaginionego samobójcę.

Adam przygryzł wargi, czując pod językiem świeżą krew.

- Skrzywdziłeś Almę?

Tommy spojrzał w kierunku Lamberta – Nie. Sądzę, że nie powinieneś się o nią martwić. Za czternaście godzin zatrzymamy się w bezpiecznym miejscu. Będziemy mieć kilka chwil na omówienie zasad i planu.

- Mamy cel? – Spytał Lambert.

- Bez niego nie warto byłoby po ciebie wracać – Rzekł Tommy, przekręcając kluczyk w stacyjce – Jesteś silnym facetem. Znieś to godnie.

Adam oparł skroń o szybę. Kilka sekund później samochód ruszył, a oni opuścili podwórko dużego domu. Trudno było wyobrazić sobie, że widzi to miejsce po raz ostatni. Gwiazdy rozświetliły granatowe niebo, a jedynym towarzyszącym im dźwiękiem był rzężący silnik. Brunet wpatrywał się w czerń nieoświetlonych dróg. Nim pojedyncza kropla zdążyła spłynąć po bladym policzku, zmrużył powieki i spróbował zasnąć. Wciąż miał nadzieję, że to jedynie koszmar jednej nocy, która właśnie się kończy.



10 godzin później.

Zamrugał, przecierając zmęczone oczy. Jęknął, czując spięcie wszystkich mięśni oraz promieniujący ból w okolicach kręgosłupa. Syknął cicho i otworzył drzwi ciasnego samochodu. Postawił stopy na żwirze, osłaniając się przed oślepiającym blaskiem wschodzącego słońca. Czuł w ustach nieprzyjemny posmak, a skóra nieprzyjemnie się spięła pod wpływem chłodnego podmuchu wiatru. Kiedy postanowił wyjść z samochodu, ze zdumieniem otworzył oczy.

Tommy siedział na wysłużonej masce swojego samochodu. Trzymał w dłoni butelkę napoju z czerwoną etykietą. Łokcie opierał o kolana, spoglądając w malującą się przed nim przestrzeń. Słońce spowiło w swoim blasku cały widnokrąg wielkiego kanionu, a oni, stojąc przy jego krawędzi czuli się panami świata.

poniedziałek, 25 marca 2013

Odc. 12: Królicza nora



Hej! Spóźniona, ale przybywam. Już na początku zaznaczę, że obawiam się Waszej reakcji na ten odcinek. Pozostawię go jednak Waszej ocenie, Skarby :)

Till: Kiedy tylko znajdę wolną chwilkę, na pewno Was odwiedzę :) sama kiedyś pisałam w parze, więc jestem bardzo ciekawa jak Wam idzie.
 
Dziękuję za Wasze opinie!

Odc. 12: Królicza nora

 
It's all false love and affection,
You don't want me
You just like the attention.
- La Roux – I’m not your toy (Nero remix)

Od czasu zaginięcia Tommy’ego minęło ponad sto dwadzieścia godzin. Choć wiele pojedynczych osób oraz dużych organizacji było włączonych do poszukiwań, nie pojawiały się żadne nowe poszlaki. Tak naprawdę Tommy wraz z Brianem mogli być już na drugim końcu świata, choć według Adama było to mało prawdopodobne.
Po raz trzeci wypełnił szklankę brunatną whisky. Przetarł palcami zmęczone oczy. Ostatnie noce spędzał głównie w zakładzie – podobnie jak Kris oraz Simon. Tym razem postanowił wrócić do domu i odpocząć od napiętej atmosfery. Nic więcej nie mógł teraz zdziałać.
Alma weszła do salonu. Niepewnym krokiem zbliżyła się do Adama, stając tuż przed jego obliczem.
- Wyjeżdżam do mamy.
Czarnowłosy przeniósł na nią swój nietrzeźwy wzrok –Na jak długo?
- Nie wiem – Odparła – Na kilka dni. Muszę to wszystko przemyśleć. W dodatku sądzę, że nie powinniśmy teraz się kontaktować.
Lambert kiwnął głową – Nie ma sprawy. Baw się dobrze.
Nie odezwała się już ani słowem. Wzięła ze sobą jedną, małą walizkę. Przyglądała się Adamowi z daleka. Zaczęła rozumieć, jak wiele straciła pozwalając sobie na romans.
- Kocham cię – Rzekła, lecz nie była pewna, czy Adam zdołał to usłyszeć. Opuściła mieszkanie, po czym skierowała się w stronę przystanku autobusowego.
Tępo wpatrywał się w ścianę. Alkohol dawał chwilowe ukojenie rozszalałym zmysłom. Na rozgrzanych policzkach czuł łzy. Jeżeli kochała, to czemu zdradziła? Jeżeli kochała to czemu odchodzi? Ta kobieta odegrała już swoją rolę na scenie życia Adama. Czas na nowego aktora, który postawił na improwizację.
Tommy zapewnił, że może spieprzyć mu życie – obietnicy dotrzymał. Czego tak właściwie pragnął? Czy ta gra już się skończyła? Najprawdopodobniej tak.
Z dnia na dzień uczucie tęsknoty i rozgoryczenia zaczęła zastępować nienawiść. Ukochana kobieta stała się obcą osobą, zawodowy sukces legł w gruzach w przeciągu kilku godzin, a cała życiowa stabilizacja posypała się jak dom na niestabilnych fundamentach.
Jeśli cię znajdę, a w końcu to nastąpi, wsadzę cię do izolatki na pół roku i zadbam, byś dostał dożywocie. Oślepniesz i staniesz się niepotrzebnym nikomu śmieciem. Role się zamienią; teraz to ja cię zniszczę.
Wszystkie przelotne myśli kumulowały się w jednym punkcie. Tęsknił. Tęsknił za tym dupkiem i nie potrafił zaprzeczyć bezlitosnej prawdzie. Zaszlochał kilkukrotnie. Teraz, gdy był sam mógł pozwolić sobie na łzy. Nikt nie będzie go oceniał. Nikt nie miał do tego prawa.
***
Choć Simon namawiał do wzięcia chociaż trzech dni urlopu, Adam nie zamierzał zmienić zdania. Nie miał zamiaru okazać słabości.
Dom był pusty od trzech dni. Zgodnie z prośbą Almy, Lambert odłożył telefon i czekał na znak. Szczerze mówiąc tracił zainteresowanie swoim związkiem. Czuł wstręt i obrzydzenie, których nie potrafił się pozbyć.
Dlaczego tak właściwie się z nią związał? Uznał, że życiowa stabilizacja jest tym, czego potrzebuje. Miłość można sobie wmówić, jeśli są sprawy ważniejsze – a ważniejsze było wszystko. Zaczął mieć wyrzuty sumienia. Nie potrafił opisać uczucia, jakim darzył Almę, przecież potrafił funkcjonować bez niej.  Silni ludzie poradzą sobie nawet wtedy, gdy mają żyć sami.
Gdyby mógł cofnąć czas, nie zaprosiłby jej do teatru w jeden z letnich weekendów.
Nie zaczepiłby jej stojącej w kolejce nieopodal półek z owocami kandyzowanymi.
Nie zaproponowałby spędzenia nocy w luksusowym hotelu podczas sylwestrowej nocy, która pochłonęła dwie jego wypłaty.
Byłbym, mógłbym, powinienem był. Skończ pieprzyć, stary. Obiecałeś sobie niczego nie żałować.
Kiedy w piątkowy wieczór przygotowywał dla siebie kolację, otrzymał wiadomość. Bez zastanowienia sięgnął po telefon.
„Katy wyskoczyła z dziewczynami do pubu, może i my się wyrwiemy na miasto? Za godzinę będę z kumplami w The Big. Wpadnij, jeśli znajdziesz czas. Piszę od Ricka, zapomniałem swojego telefonu. Kris.”
Westchnął cicho i przeczesał palcami czarne włosy. Co prawda nigdy wcześniej nie wychodził z Allenem do żadnego tętniącego życiem nocnego klubu, ale teraz miał ku temu okazję. Czemu by nie skorzystać? Jeśli ma spędzić noc przed telewizorem, zapijając się niczym pisarz z amerykańskich anegdot, postanowił pozwolić sobie na kilka chwil ucieczki od szarej codzienności.
„Będę po 22” Odpisał. Nie spiesząc się włożył spodnie, umył twarz i wybrał jedną ze skórzanych kurtek. Taksówka miała dotrzeć za pół godziny. To wystarczający czas na otworzenie butelki wina.

22:23
Kiedy tylko minął parę czarnych drzwi uznał, że popełnił wielki błąd. Głośna muzyka i papierosowy dym sprawiły, że ból głowy przybrał na sile w przeciągu kilu sekund. Neonowe szyldy rozświetlały kolorowe ściany, a dziesiątki obcych mu osób przemieszczały się z części tanecznej do kameralnej.
Rozejrzał się przez moment, po czym podszedł do baru.
- Szkocką dwa razy.
Usiadł na krześle, po czym rozejrzał się dookoła. Krisa nie było.
Czuł na sobie wzrok młodych kobiet oraz nastoletnich dziewczyn. Był nieco skrępowany, mając wrażenie, że znajduje się w centrum zainteresowania. Nigdy wcześniej nie skupiał na sobie uwagi – przynajmniej tak sądził. Przeniósł wzrok na barmana. Przez kolejną godzinę prowadził rozmowy jedynie z nim. Rozmowy ograniczające się do omawiania pozycji na karcie drinków.
Brak obecności Krisa przestał mu przeszkadzać. Właściwie zapomniał, że miał przyjechać tutaj właśnie dla niego. Zamroczony alkoholem umysł stracił zdolność do kontrolowania myśli i ruchów. W obawie o starcie z ochroniarzem klubu sprytnie przemieścił się do pomieszczenia z salą taneczną, gdzie zidentyfikowanie poszczególnych osób było wręcz niemożliwe.
Kolory mieszały się tworząc świetliste kombinacje, w powietrzu unosił się zapach alkoholu oraz drogich perfum. Świat w głowie zaczął wirować pod wpływem tańca. Dołączył do grupy nieznanych mu osób i pozwolił poddać się melodii.
Wodził wzrokiem, nie mogąc skupić się na jednej wykonywanej czynności. Czuł, jak trzymana w ręku szklanka uwalnia swoją ciecz, a ta spływa po jego dłoni drobnym strumieniem. Nie miało to znaczenia. Bar znajduje się przecież kilkanaście metrów dalej.
Blond włosy i duże brązowe oczy.
Przewidzenie, które spowodowało nagłe zatrzymanie rytmu serca. Rozejrzał się jeszcze bardziej nerwowo. Ostatnio omamy nawiedzały go coraz częściej. To tylko mara. Czysta ułuda.
Nie miał już wątpliwości, gdy te duże brązowe oczy patrzyły wprost na niego. Z tą samą pewnością siebie i drwiną wpisaną w mimikę. Miał wrażenie, że jego ciało ulega paraliżowi. Wpatrywał się w jedyną postać na tej sali, która oprócz niego zamarła w bezruchu. Dzieliło ich kilka pijanych dziewczyn, które przyszły zabawić się tej nocy w grupie przyjaciół.
- Nie… - Szepnął pod nosem. Alkohol płynący w żyłach sprawił, że Adam był w stanie uwierzyć w nierzeczywistość danej chwili. Zrobił krok naprzód. Wymyśliłeś to sobie. To nie jest prawdą.
Ale skąd… skąd miałby się tutaj wziąć?
Mógł teraz zacytować blisko trzydzieści wypowiedzi słynnych psychoanalityków, którzy opisywali zjawisko halucynacji; ta wiedza jednak straciła na wartości, zwłaszcza w tym momencie.
To był on. Nieważne jak nieprawdopodobne mogło się wydawać spotkanie w wielkomiejskim klubie.
- Nie czekaj na Krisa. Słodko śpi w swoim domu. To ja cię tutaj ściągnąłem – Rzekł Tommy, kładąc dłonie na ramionach Lamberta, gdy zdołał się do niego zbliżyć – Mogłem być już w Kanadzie.
- Dałeś się złapać… - Wymamrotał Adam, czując, jak ziemia osuwa mu się spod nóg.
- Wiem, ile ryzykuję, ale pozwól mi wykorzystać tę szansę. Nie chcę teraz trafić do aresztu. Wróciłem, żeby znowu móc cię zobaczyć - Powiedział, wtulając się w masywne ciało – Adam, wiesz, co teraz zrobić… Jeśli nie miałeś okazji dotrzymać czyjejś obietnicy, sprawię, że będziemy mieć tą samą.
Lambert poczuł jeszcze silniejszy zawrót głowy. Czuł na swoim torsie rozgrzane, drobne ciało, zapach opium, dotyk zroszonej świeżym potem skóry, pragnienie wolności. Miękkie wargi zaczęły nacierać na jego wilgotne usta, jednak resztki rozsądku powstrzymały go przed pocałunkiem.
- Proszę…
Uległ. Jego ciało zwyciężyło w tym nierównym pojedynku. Złapał Tommy’ego za nadgarstek, gdzie nadal widniały świeże rany po metalowych kajdankach. Nie zważając na jęk bólu, prowadził go w kierunku drzwi wyjściowych. Zimne powietrze ani trochę nie pomogło w roztrzeźwieniu umysłu.
- Jeśli zawiozę cię na komisariat, będę miał z tego niesamowite profity. Stanę się bohaterem w całym San Diego. Wpadłeś mi w ręce.
- Nie po to wróciłem, by znów oglądać te parszywe twarze.
- Nie mogę się ugiąć. Dzwonię po Simona.
- Adam – Tommy zbliżył się na niebezpieczną odległość, zmniejszając dystans między nimi – Brian prawie wepchnął mi lufę do ust, kiedy powiedziałem mu, że wracam po ciebie. To ja ryzykuję więcej niż ty. Spędzenie z tobą tej nocy będzie więcej warte niż wolność, którą mam już w swoich rękach. Nasza historia była niedopowiedziana. Teraz mamy okazję wspólnie stworzyć ostatni rozdział.
- Horror mojego życia…
- Za to bestseller mojego.
Patrzyli na siebie wzajemnie.
- Przyciągamy uwagę. Załatwmy to szybko – Powiedział Adam, zmierzając w kierunku taksówki.
- Hotel? – Spytał Tommy, idąc kilka kroków za Lambertem.
- Za duże ryzyko. Recepcja i rejestracja. Mój dom. Przyjedź innym samochodem – Rzekł cicho, wsiadając do auta. Podał swój adres, nie patrząc w lusterka. To był sen. To musiał być sen.

Gdyby ktoś miał teraz ocenić jego zachowanie, bez wahania pociągnąłby za spust. Wiedział, że jeżeli miałby w swoim życiu czegoś żałować, to zmarnowania tej szansy.
Choć nadal był pijany i nie potrafił myśleć konsekwentnie, dotarło do niego, że będzie sam na sam z psychopatą. Że wprowadzi go do swojego domu jak najlepszego kumpla, i że jego życie od tego momentu jest w wielkim niebezpieczeństwie.
I jeśli Tommy nie ma na celu wypchania jego serca i płuc śrutem, to z pewnością trafią do łóżka.
Momentalnie poczuł ciepło kumulujące się w dole brzucha. Przygryzł dolną wargę i przeklął pod nosem. Gdyby tylko miał w sercu więcej wiary, przepraszałby Boga i błagał go o zmianę planów, których nie przewidział.
Z jednej strony pragnął wymierzyć karę człowiekowi, który zniszczył piękno i monotonię życia, z drugiej – uśpione żądze niczym pandemia zbierająca żniwo na całym świecie zaatakowała to jedno bezbronne, nieodporne na ataki ciało. Jeżeli ma żyć z tym przekleństwem i zgodzić się na wieczną odrazę względem samego siebie, musi to dzielnie przyjąć. Czas się kończył, a dany moment wymagał podjęcia decyzji. Ta właśnie zapadła.
Gdyby zechciał mógł użyć kajdanek i telefonu, ale…
Nie, to nie wchodziło w grę.
Nie dosłyszał, o jaką kwotę poprosił taksówkarz. Wyjął z portfela kilka banknotów. Jeżeli miało to starczyć na całą noc pijaństwa, musiało również wystarczyć na niedaleką podróż z centrum miasta do ich obrzeży.
Niech będzie już po wszystkim…
Nie mógł ukrywać – bał się. Przecież… Alma, ich łóżko, psychopata i poszukiwany w całym stanie przestępca… mężczyzna. Myśli były nieskładne i pozbawione sensu. Czekał na podwórku, aż nadjedzie drugi samochód. Kilka chwil później chłopak o drobnej sylwetce stał już na środku podwórka, grzecznie czekając na zaproszenie. Adam nie patrzył na niego. Chciał, by czarna postać pozostała anonimowa i bezimienna. W mroku nie dostrzegał twarzy, na której wiecznie gościł szyderczy uśmiech. W tym momencie byli sobie obcy, jak nigdy wcześniej.
Powinienem cię zatłuc, sukinsynie…
Przekroczyli próg mieszkania. Piekło w tym momencie zyskało nowe imię.
Pytań było mnóstwo, lecz pośród głuchej ciszy dominowały jedynie uzupełniające się oddechy. Jak wyrazić wszelkie uczucia i emocje? Jak wyrazić swoją tęsknotę względem człowieka, który zasługuje na spoglądanie do końca swojego życia przez metalowe kraty?
- Teraz jesteś w pułapce – Oznajmił Adam – Zdany na moją łaskę.
Brązowe oczy otworzyły się szerzej. Na bladym obliczu zagościł nikły uśmiech.
- Godzę się na każdy warunek. Tylko… - Powolnym krokiem zbliżył się do Lamberta – Tylko zakończ to, co zostało rozpoczęte i niedopowiedziane.
Brunet czuł swoją bezsilność. Próbował powstrzymać łzy zbierające się pod jego powiekami. Ułożył dłonie na ramionach blondyna. Przeczesał palcami jego długie włosy. Chłonął ten moment całym sobą. Męskie dłonie wodziły po zasłoniętych materiałami częściach ciała, które nie traciło cierpliwości. Tommy nie pozostawał obojętny. Zbliżył się, łamiąc barierę małej przestrzeni, jaka ich dzieliła.
- Nie czułeś tego nigdy?
- Ani razu.
Nie liczyły się strefy ich ciał. Nie pozwalali rozłożyć się na czynniki pierwsze. Poza pragnieniem nieskalanej fizyczności, pragnęli posiąść wzajemnie intelekt oraz siłę.
Brunet czuł ciepły oddech na swoich ustach, a po chwili miękkie wargi składające na nich wilgotny pocałunek. Masywne dłonie powoli powiodły po szczupłych ramionach. Serce biło jak oszalałe, co chwilę zmieniając swój rytm.
Gałęzie wzburzone silnym podmuchem wiatru zaczęły uderzać w okna domu. Adam zadrżał, po czym zmrużył powieki. Po chwili uniósł je, wpatrując się w brązowe tęczówki.
- Nie sądziłem, że to nastąpi… - Wyszeptał, ponownie zbliżając się do miękkich ust. Zdążył za nimi zatęsknić. Muskał je delikatnie, łapał wargami, smakował językiem. Tommy nie pozostawał obojętny na przyjemne pieszczoty. Pomrukiwał rozkosznie, wsuwając szczupłe palce pod materiał spoconej koszuli Adama. Dotyk miękkiej skóry był paraliżujący dla obojga.
- Pamiętaj, z kim tutaj jesteś… - Wyszeptał Tommy – Możesz okazać więcej agresji.
Adam otworzył oczy szerzej. Choć wcześniej nie miał ku temu okazji, teraz się nie zawahał. Przycisnął blondyna do ściany, słysząc głuche odbicie oraz cichy jęk bólu. Wpił się w jego usta, brutalnie penetrując ich wnętrze. Napierał swoim ciałem na szczupły tors, powodując chwilowy bezdech. Masywne dłonie powędrowały w kierunku klamry paska.
- Nie boisz się? – Wyszeptał Adam, łapiąc chłopaka za biodra i prowadząc go aż do salonu. Czuł wzbierające się w nich pożądanie. Czystą żądzę, która teraz musiała znaleźć ujście.
- Nie. Ale liczę, że do tego dojdzie – Odparł Ratliff. Spodnie wraz z bielizną znalazły się na wysokości kolan, kiedy upadł na kanapę, zdominowany siłą Lamberta.
- Nie będę delikatny – Wymamrotał Adam – Godzisz się na to?
- Godzę się na wszystko – Wyszeptał Tommy, zakładając ręce na jego karku – Pokaż mi, kim naprawdę jesteś.
Brązowe oczy przepełnione były fałszywą niewinnością. Adam przygryzł wargi, wpatrując się tęczówki odbijające refleksy świateł. Sięgnął do swojego rozporka, spiesznie rozpinając trzy guziki.
- Odwróć się.
- Słucham?
Adam złapał chłopaka za włosy i szarpnął jego głową w swoją stronę – Wykonuj moje polecenia.
Na bladej twarzy ponownie zagościł cień niepewności i strachu. Blondyn posłusznie spełnił żądanie czarnowłosego, który klęczał tuż za nim. Ten moment zdawał się być tak nierealny jak myśl o tym, że słońce już nigdy nie wzejdzie ponad horyzont.
Dłonie powędrowały na wąskie biodra na chwilę przed zbliżeniem. Tommy zmrużył powieki, gdy poczuł napierającą na niego wilgotną męskość. Wydał z siebie przeciągły jęk bólu przy pierwszej próbie.
To miał być tylko seks. Zimny, niezobowiązujący obowiązek, który wepchnął ich siłą do łóżka na drodze przypadku.
Nieprawda. Chcieli tego tak samo, lecz nie mogli sobie pozwolić na jakąkolwiek czułość.
Odchylił głowę, gdy wszedł do końca w rozpalone ciało. Czuł jego drżenie oraz wilgoć, pokrywającą miękką skórę. Wycofał się nieznacznie, po chwili uderzając jeszcze bardziej zdecydowanie. Uznał, że to wystarczający gest jak na początek. Jedna ręka pozostała na biodrze, druga zaś wodziła po plecach. Ciszę przerywał słodki dźwięk przyklejających się do siebie ciał oraz cała symfonia gorzkich odgłosów bólu pełnego przyjemności. Każde pchnięcie spotykało się z odpowiedzią na tyle głośną, na ile głęboko pozwolił sobie spenetrować uległe mu ciało. Palce przeplotły się z jasnymi kosmykami włosów i szarpnęły łagodnie, uwalniając z zaczerwienionych ust rozkoszny pomruk. Brunet oddychał głośno i nieregularnie. Jego ruchy przyspieszyły, uwalniając spomiędzy warg Ratliffa kolejne odgłosy.
- Chcę na ciebie patrzeć – Usłyszał Adam.
- Pieprz się.
- Pozwól mi na to, proszę… - Miał wrażenie, że w głosie chłopaka słyszy skomlenie i zawodzące łkanie, jednak twarz nie miała na sobie ani śladu łez. Sięgnął ręką pod brzuch blondyna, czując tam nabrzmiałą, pulsującą męskość.
- Naprawdę to lubisz – Rzekł, wychodząc z niego jednym szybkim ruchem. Przewrócił spocone ciało na plecy. Szybkim ruchem ściągnął do końca spodnie wraz z bielizną, uwalniając chłopaka od ostatniej przeszkody. Przy okazji zdjął swoją koszulę, a następnie pochylił się, by znów zatopić się w prężącym od podniecenia ciele.
Zamglone oczy spoglądały na niego nietrzeźwo, dłonie miarowo zaciskały się na obiciu kanapy, a brzuch zrosiły przezroczyste krople podniecenia, sączące się zaczerwienionego członka.
- Mocniej… - Wyszeptał Tommy, przygryzając dolną wargę. Odpowiedź była natychmiastowa. Czuł rozdzierający ból, który wahadłowo ustępował miejsca rozkoszy. Widok podnieconej twarzy mężczyzny, którego pożądał od tak dawna wprawiał go w jeszcze intensywniejszą ekstazę. Szczupłe ciało wiło się i prężyło, błagając o więcej, a Adam robił wszystko, by sprostać temu wyzwaniu. Pochylił się, by składać pocałunki na miękkich wargach. W tym samym momencie szczupłe nogi objęły jego biodra i dociskały je mocniej do siebie, pogłębiając płynne ruchy.
Kilka chwil później plecy Adama zderzyły się z zimną, nierówną powierzchnią podłogi. Przez moment widział jedynie cienie konarów tańczące pod sufitem. Przez myśl przeszło mu, że został postrzelony, jednak po jakimś czasie zrozumiał, że jest w błędzie. Otworzył oczy, a chłopak siedział już na nim, łagodnie nabijając się na nabrzmiałą męskość. Zaczął wykonywać płynne ruchy do przodu i do tyłu, w górę i w dół, ujeżdżając jego biodra na tyle mocno, ile starczyło mu sił. Drobne dłonie oparł o masywny tors, a brązowe oczy skierował ku niebieskim.
Patrzyli na siebie, pogrążeni w zakazanej przyjemności, jaką przyszło im smakować. Dłonie Lamberta przesuwały się po przedramionach Tommy’ego, palce ślepo wodziły po liniach nabrzmiałych żył, następnie powędrowały w kierunku pleców, zostawiając nieznaczne, czerwone ślady.
Czuł, że zbliża się do końca. Oddech stawał się coraz bardziej nierówny i płytki. Do wyczulonych na każdy dźwięk uszu dochodziła seria krótkich westchnień, które zaczęły przeistaczać się w donośne jęki. Ich mokre ciała kleiły się do siebie, jednocześnie skłaniając ku sobie i odpychając. Brunet podparł się na ramieniu, prowadząc dłoń do samej szyi chłopaka. W miarę zaciskania na niej swoich palców, puls przyspieszał. Głuchy krzyk rozdarł ciszę, a nasienie rozlało się po brzuchu Adama. Krople ciepłego nektaru spływały po jego boku, a ciało uległo sile orgazmu. Lambert zacisnął palce jeszcze mocniej.
On. Tommy. Szczytuje, siedząc na nim.
Nie powstrzymując się dłużej, uwolnił całe kumulujące się w nim podniecenie. Miał wrażenie, że stopniowo wspina się na sam szczyt, aż doznał uczucia przepełniające jego ciało kilkunastoma falami ekstazy. Mięśnie kurczyły się paraliżująco, przyciskając plecy do podłogi oraz pozwalając im się od niej oderwać, powieki zacisnęły się, a rozchylone usta wydawały z siebie donośne oznaki spełnienia. Paznokcie naciskały na twarde linoleum, przesuwając się po nim, zostawiając wyżłobione ślady, a wargi zaczynały krwawić od siły ich przygryzania. Dopiero po kilku chwilach otarł ze skroni gorące krople potu i poczuł, jak drobne ciało pokłada się na jego brzuchu oraz torsie. Nie miał siły na wypowiedzenie choćby jednego słowa.
Gdyby mógł śnić, chciałby zobaczyć w swej wizji Tommy’ego, który przynosi mu świeżo zaparzoną kawę i wita się z promiennym uśmiechem. Niestety rzeczywistość była zbyt sprawiedliwa, by pozwoliła mu na ułożenie życia w idealny sposób, gdy każdy z poczynionych kroków prowadził go ku autodestrukcji.
Zasnął.