niedziela, 24 listopada 2013

Odc. 45: Nieme pożegnanie



W komentarzach pojawiło się wiele niepewności, mam nadzieję, że ten odcinek chociaż część z nich rozwieje :) Zapraszam, ptaszynki. 

45. Nieme pożegnanie 

I'd walk in the middle of the desert baby

All for you

Don't care how it hurts

Just wanna be home with you

                
~ Jamar Rogers – Drink of you

Tommy przekroczył próg sali i ku jego zdumieniu przy stoliku numer osiem siedziała właśnie ta osoba, której się spodziewał. Omiótł wzrokiem salę i ujrzał również drugą postać, a widok ten przyprawił go o dreszcze. Adam znajdował się w otoczeniu dwóch osób, spośród których jedna płakała, cicho zawodząc, a druga milczała, zachowując kamienny wyraz twarzy. Prędko odwrócił wzrok, by nie wzbudzać podejrzeń ze strony strażników. Usiadł naprzeciwko Jane i pochylił się w jej stronę.
- Udało ci się przyjść wcześniej. – Zauważył, wyciągając ręce, by chwycić brunetkę za dłoń.
- Będziesz ojcem. – Odparła z uśmiechem, kładąc na stole wyniki badania ultrasonograficznego. Blondyn chwycił kartkę, na której widniały dane na temat trwającej ciąży. Uśmiechnął się pod nosem, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Sprytne… - Mruknął pod nosem, wsuwając kawałek kartki do kieszeni.
- To nie wszystko. – Szepnęła, wstając z miejsca – Możemy zniknąć na chwilę w mokrym pokoju.
Tommy nawet się nie zawahał. Wstał i nachylił się nad Jane, szeptając jej coś do ucha. Po chwili zostali odprowadzeni do ciasnego pomieszczenia na końcu hallu głównego.
Przekroczyli próg pokoju, gdzie brudno-żółte ściany rzucały ciepłą poświatę na wąskie łóżko. Drzwi zatrzasnęły się, a zegar ruszył. Jane dyskretnie rozejrzała się, dostrzegając umieszczoną w kącie kamerę. Kiedy Ratliff usiadł na łóżku, brunetka odwróciła się od rejestratora i zaczęła rozpinać swoją koszulę. Dosiadła ud blondyna, zatracając się z nim w pocałunku.
Ciekawe, czy tak samo smakuje Nut. Wzdrygnęła się, gdy przyszło jej to na myśl.
- Tęskniłeś?
- Cholernie, kotku. Pokaż, co dla mnie masz.
Skierowała jego dłonie w stronę swojego biustonosza. Drobne palce wślizgnęły się pod sztywne fiszbiny bielizny. Wyczuł drobną saszetkę po jednej stronie oraz twardy kawałek plastiku w drugiej miseczce.
- Tiopental. – Wyszeptała, kierując swoją dłoń w kierunku spodni chłopaka. Zaczęła rozpinać jego rozporek.
- Gdzie mieszkasz?
- Wynik USG da ci odpowiedź. – Odrzekła, rozpinając jego spodnie. Usiadła okrakiem na jego biodrach, wsuwając pod materiał bokserek drobną strzykawkę.
- Wyjdę sam. – Odparł, przeczesując palcami jej włosy.
- Jeśli zostawisz Adama, zabiję cię.
- Wyciągniemy go razem. Nie dam rady teraz mu pomóc. – Odparł, przerzucając dziewczynę na plecy.
- Liczę, że prędko cię u siebie zobaczę. – Rzekła, podciągając koszulkę chłopaka. Jej dłonie zaczęły wędrować po jego łagodnie umięśnionych plecach.
- Muszę tylko z kimś się pożegnać. – Odparł, składając na jej ustach krótki pocałunek.
- Z kim?
- A to już tajemnica. – Rzekł z uśmiechem. – Mam już plany, dotyczące naszej przyszłości.
- Jak długo muszę cię dotykać?
- Kilka minut. – Odparł, pokładając się na brunetce – Wierzę, że brzydzisz się mną tak samo, jak ja tobą. Właśnie jakiś chory zboczeniec trzyma łapę w gaciach, widząc twoje prawie nagie cycki.
Mruknęła z niezadowoleniem, oplatając udami wąskie biodra Ratliffa. Zamilkli, gdy usłyszeli donośne okrzyki, dochodzące z korytarza.
- Niezły panuje tu chaos, co? – Szepnęła, zwracając wzrok ku klamce.
- Żebyś wiedziała, co dzieje się w moim bloku. – Odparł, opierając czoło o jej podbródek.
- Już raz tutaj byłeś. Mają cię na oku. Nie spierdol tego, Tommy, bo to jedyna i ostatnia szansa. Nie pojawię się, aż do dnia sądu ostatecznego.
- Jeżeli się uda, to dopiero połowa sukcesu. – Odparł, zaciskając wargi – A co z Hummingbirds?
Jane podparła się na łokciach, odgarniając jasne kosmyki włosów z twarzy chłopaka – Nie mogą się dowiedzieć, że wróciłeś. Chyba będą próbowali cię dorwać.
- I bez nich sobie poradzimy. Dziewczyno, bądź chociaż trochę bardziej przekonująca. Nie możemy stąd wyjść po pięciu minutach.
- Nie spodziewam się, że potrafisz dłużej. – Parsknęła śmiechem, co widocznie nie spodobało się blondynowi.
- Nikt do tej pory nie narzekał.
- Wybacz, ale musiałabym nisko upaść, by chcieć się o tym przekonać.
Jeszcze przez kilka minut leżeli w uścisku, prowadząc swobodną, niewymuszoną rozmowę. Gdy po chwili opuścili pokój, na hallu było pusto. Tommy skierował kroki w stronę swojej celi i wcisnął dłonie w kieszenie, upewniając się, czy zabrał wszystkie przekazane mu przedmioty.
***
Nisko latające jaskółki zwiastowały ulewę, która miała zastać San Diego dziś wieczorem. Adam spędzał ten czas w bibliotece, spacerując pomiędzy półkami książek. Nie bez powodu skierował się w stronę dystryktu z literaturą amerykańską. Mijał kolejne rzędy, dostrzegając pomiędzy nimi zaczytanego chłopaka. Od razu sobie przypomniał ich trwające podczas długich wykładów dyskusje. Wymienili się spojrzeniami, które nic nie znaczyły. Adam sięgnął do literatury Howarda Fast, przebierając w tytułach.
- Następnym tematem, który mieliśmy poruszyć było pojęcie utopii. – Zwrócił uwagę chłopak, wyrównując rząd książek – Nie zdążyliśmy. Przepadłeś, jak kamień w wodę.
Lambert jedynie pokiwał głową. Wybrał dwa tytuły rozważając, który jest lepszym materiałem do przestudiowania.
- Co sądzisz o utopiach? – Spytał nieznajomy – Istnieją?
- Istnieją w naszych głowach. Jest tylko jedna, rzeczywista wizja. Wiesz, jak się nazywa? – Brunet skierował wzrok ku chłopakowi, który po krótkim zamyśleniu przecząco pokiwał głową. – To utopia przeszłości. W każdy momencie teraźniejszości, myśl o minionych wydarzeniach sprawia, że je idealizujesz. Stąd pochodzi słynne stwierdzenie starych korzeni, że kiedyś było lepiej. Ale wiesz co? Nigdy nie było lepiej, niż jest teraz. Po prostu tęsknimy za przeszłością, bo kochaliśmy się w niej przed dokonaniem ważnych wyborów.
- To… filozofia Platona? – Zawahał się chłopak.
- Nie. – Uciął krótko Adam – Moja własna.
***
- Namieszałeś, Ratliff. Porządnie namieszałeś i nie wiem, w jaki sposób chcesz wyprostować całe to gówno, którym wysmarowałeś ściany swojego pokoju. Ciąża? Romans z policjantem? Oskarżenie o morderstwo? Wierz mi, skurwysynie, gdyby ode mnie to zależało, już dawno usmażyłbyś się na krześle.
Tommy milczał, siedząc w gabinecie Krisa. Obserwował, jak mężczyzna spaceruje z kąta w kąt, próbując zebrać swoje myśli. Przysiadł na krawędzi biurka, szukając w szufladzie jednego z okazjonalnych cygar. Nie przepadał za nimi, ale tym razem potrzebował poczuć w ustach ciężki dym.
- Wiem, że Adamowi cholernie na tobie zależy i jest gotów spędzić tutaj resztę swoich dni tylko z twojego powodu. To właściwie jedyny argument za tym, bym cię nie zniszczył.
- Kris…
- Poruczniku Allen.
- Bez pieprzenia. – Tommy poprawił się na krześle, które zajął. – Po prostu zrób dobry uczynek. Nic cię to nie kosztuje, a naszemu przyjacielowi wyjdzie to na dobre. Chyba nie chcesz więcej słuchać, jak mnie rżn…
- Och, błagam, przestań! – Kris po raz kolejny podniósł głos. – Wystarczająco już namieszałeś. Nie chcę mieć przez ciebie więcej problemów.
- Po pierwsze, nie miałeś żadnych. – Blondyn łagodnie uśmiechnął się. – Po drugie, przyrzekam. – Powiedział, kładąc rękę na sercu. – Że nie zrobię niczego, co mogłoby nam zaszkodzić. Przecież chodzi o Lamberta, prawda?
Brunet zatoczył jeszcze jedno kółko, zamknął drzwi i wziął głęboki oddech.
- Jeden wyskok, a zginiesz z mojej ręki.
- Będę z nim w celi?
- Nie przesadzajmy. Wspólny blok to już zdecydowanie zbyt wiele. Wracaj do siebie, załatwię formalności. I mam nadzieję, że nie będę musiał cię tutaj więcej gościć.
***
Codzienność była jak powtarzająca się do znudzenia mantra, której nie sposób wyrzucić ze swojej głowy. Adam ściskał w dłoni szorstki, poszarzały ręcznik i wraz z grupą innych więźniów został odprowadzony do łaźni. Spodziewał się, że w końcu nadejdzie dzień, w którym odważy się obnażyć całego siebie w otoczeniu dziesiątek innych ludzi. Teraz był jednym z nich; nic nieznaczącym pionkiem w sprawiedliwej grze.
Przekroczył próg pomieszczenia, zmierzając w stronę ściany, przy której zostawiał swoje rzeczy. Od panującego chłodu miał pierwsze dreszcze i spodziewał się, że zaraz będzie jeszcze gorzej. Od niechcenia zrzucił z ramion koszulę i zsunął spodnie wraz z bokserkami, uprzednio pozbywając się także butów. Przeczesał palcami zmierzwione włosy i nie rozglądając się dookoła poszedł pod natryski, zajmując jedno z wolnych miejsc. Silny strumień obezwładniająco uderzył w jego ciało, a on sam osłonił swoją twarz ramieniem. Czuł, jak lodowate igiełki drażnią jego skórę i cierpliwie czekał, aż woda stanie się choć trochę cieplejsza. Zwrócił uwagę w kierunku swoich rzeczy, by upewnić się, że nadal tam są, gdy nagle poczuł zawrót głowy i na moment stracił poczucie rzeczywistości. Wpatrywał się w niego nikt inny, jak właśnie Tommy. W jego bloku, jego łazience, w miejscu, w którym nigdy nie dane było im się zobaczyć. Czuł się jak kilka miesięcy temu, gdy zwabiony do klubu ujrzał go między pijanymi ludźmi.

Dołączył do grupy nieznanych mu osób i pozwolił poddać się melodii.
Wodził wzrokiem, nie mogąc skupić się na jednej wykonywanej czynności. Czuł, jak trzymana w ręku szklanka uwalnia swoją ciecz, a ta spływa po jego dłoni drobnym strumieniem. Nie miało to znaczenia. Bar znajduje się przecież kilkanaście metrów dalej.
Blond włosy i duże brązowe oczy.
Przewidzenie, które spowodowało nagłe zatrzymanie rytmu serca. Rozejrzał się jeszcze bardziej nerwowo. Ostatnio omamy nawiedzały go coraz częściej. To tylko mara. Czysta ułuda.
Nie miał już wątpliwości, gdy te duże brązowe oczy patrzyły wprost na niego. Z tą samą pewnością siebie i drwiną wpisaną w mimikę. Miał wrażenie, że jego ciało ulega paraliżowi. Wpatrywał się w jedyną postać na tej sali, która oprócz niego zamarła w bezruchu. Dzieliło ich kilka pijanych dziewczyn, które przyszły zabawić się tej nocy w grupie przyjaciół.

Nie wykonał ani jednego ruchu. W milczeniu patrzyli na siebie, na swój wyraz twarzy, nie zważając na świat, który ich otaczał. Blondyn powolnym krokiem skierował się w stronę Adama. Odstąpił od pryszniców, by nie przeciskać się pomiędzy innymi mężczyznami. Czarnowłosy próbował opanować bicie swojego serca; na darmo. Zaczynał tracić kontrolę nad reakcjami swojego ciała. Miał świadomość, jakie czekają go konsekwencje, jeśli spróbuje odezwać się do chłopaka choćby słowem. Wszyscy otaczający ich ludzie gotowi byli zabić za swoje idee; obserwowali Tommy’ego, który zatrzymał się przed czarnowłosym. Jego dłonie powędrowały na tors bruneta, a oczy wpatrywały się wprost w niebieskie tęczówki. Adam czuł się, jakby stąpał po polu minowym; ostrożnie chwycił Ratliffa za dłoń i powolnym krokiem ruszył w stronę miejsca wyznaczonego dla personelu. Odwiedził je kilka tygodni temu, sam. Wszedł do jednej z kabin i puścił wodę, nieco cieplejszą od tej, która była na zewnątrz. Poczuł, jak jego plecy leniwie przyklejają się do zimnej glazury; wzdrygnął się, gdy szczupłe kolano znalazło się pomiędzy jego udami. Próbował otworzyć zmrużone oczy. Wplótł palce w jasne włosy Tommy’ego, przyciągając go do siebie na niebezpiecznie bliską odległość. Czuł zapach jego skóry, ciepło ciała, doprowadzające jego zmysły do obłędu. Dłonie blondyna powędrowały na kark Adama, a wargi wzajemnie ocierały o siebie. Słyszeli swoje głośne oddechy, echo wody bijącej w ściany pomieszczenia.
- Potrafisz dobierać sobie przyjaciół… - Wyszeptał Tommy, bojąc się zerwać niewidzialną nić milczenia.
- Nie wierzę, że tutaj jesteś. – Odparł Adam – Po raz kolejny trudno mi uwierzyć, że mam cię pod swoimi palcami. Kiedyś to była codzienność, dziś sen, który się spełnia. Boję się, że pewnego dnia znikniesz, a ja zostanę sam, zapamiętany jako trofeum bezwzględnego Joe…
- Nigdy nie zniknę na zawsze… - Powiedział Tommy, słysząc zachłyśnięcie się powietrzem, gdy ich ciała przylgnęły do siebie. Czuł, jak silne dłonie wodzą po jego plecach, kończąc swoją drogę na ramionach i również tam na nowo ją rozpoczynając. Blondyn łagodnie kąsał szorstki zarost na krawędzi szczęki i leniwym gestem objął wargami grdykę. Ciepłe krople wody znaczyły drogę po wargach bruneta, następnie tę samą drogę pokonywały opuszki palców niższego z dwojga.
- Fascynujesz mnie… - Wyszeptał blondyn, analizując z osobna każdy fragment skóry Adama i za każdym razem zachwycając się nim na nowo. Chciał chłonąć go całego i sam dotyk nie wystarczał. Czuł w sobie siłę, której nie sposób było stłumić. Posiadł nieznany mu spokój, gdy znalazł się w jego ramionach. Nie chciał tego utracić.
Lambert otarł swoją twarz, próbując szerzej otworzyć oczy. Nachylił się, by pocałować miękkie usta, znajdujące się tuż przed jego twarzą. Ciepło rozlewało się w jego sercu, gdy ponownie mógł smakować zakazanego owocu. Miękki język rozkosznie pieścił jego wargi, nie pozwalając na zaczerpnięcie głębszego oddechu. Przyjemne dreszcze spływały po jego torsie, kumulując się w podbrzuszu, na co nie miał najmniejszego wpływu. Jego tęczówki zniknęły za opuszczonymi powiekami, gdy nagie ciała przywarły do siebie. Pragnął wyrazić swoje uczucia, ale wszelkie słowa, jakie powinny paść, już dawno miały miejsce.
     - Jesteś gotowy? – Spytał szeptem, całując ucho chłopaka. Blondyn poczuł gorące powietrze, które wywołało mrowienie na gładkiej skórze. Jego serce zabiło szybciej, gdy zrozumiał, że gotowość polegała na zamianie ról.
     - Jesteś pewien? – Spytał, kładąc dłoń na ramieniu Adama. Całował jego plecy i kark, oczekując odpowiedzi.
     - Tak. W pełni. – Odparł Adam, opierając ręce o jedną ze ścian. Jego ciało reagowało konwulsyjnie na każdy gest; wodzenie paznokciami po pośladkach, dotykanie bioder, kąsanie karku. Oparł skroń o glazurę, by kątem oka spoglądać na blondyna. Pierwsze odczucie nie było bolesne; dopiero kolejna próba okazała się smakować zupełnie inaczej niż w oczekiwaniach. Czarnowłosy zacisnął powieki i spiął mięśnie, czując jak biodra chłopaka przysuwają się do niego i cofają.
      - Mam przestać? – Spytał Tommy, zaciskając palce na ramieniu Adama. Oparł czoło o jego kark, przyciskając wargi do rozgrzanej, wilgotnej skóry. Odpowiedzią były ciche westchnienia, które oznaczało nieśmiałe przekroczenie progu rozkoszy. Dla bruneta było to całkowicie nowe odczucie; obce, trudne w zdefiniowaniu. Docierały do niego wszelkie impulsy, które prowokowały jego męskość do podtrzymywania ciągłego wzwodu. Odchylił głowę do tyłu, gdy  dłonie Tommy’ego przykryły jego własne palce; takiej bliskości nie miał okazji zaznać nigdy wcześniej. Letnia woda działała kojąco na ich rozpalone ciała, które płonęły w każdym momencie, gdy stykały się ze sobą choćby na chwilę.
    - Doprowadzasz mnie do szaleństwa… - Wyszeptał blondyn, przygryzając płatek ucha Adama. Ciszę po raz kolejny przerwał rozkoszny pomruk. Brunet wyprężył się, opuszczając powieki, by skoncentrować się na każdym doznaniu. Joe przycisnął dłoń do jego ust i przyspieszył, spotykając się z odpowiedzią, jakiej mógł się spodziewać. Czuł, jak zęby zaciskają się na jego dłoni, co jeszcze mocniej stymulowało go do działania. W głowie Adama pulsowała myśl, będąca obawą przez nadchodzącym finałem. Nigdy wcześniej jego ciało nie stanowiło bezpośredniego źródła rozkoszy.
Tętniący życiem wulkan zaczął dymić i w tym momencie wiadome było, że już za chwilę gorąca lawa opuści obręcz krateru.
Poczuł przyjemne ciepło, które leniwym strumieniem sączyło się po jego udzie. Uderzył czołem o ścianę, gdy stracił nad sobą kontrolę. Po raz pierwszy czuł, że ktoś nie pozwala mu upaść. Jego kolana drżały, a on sam z trudem utrzymywał się na nogach. Gorący oddech Tommy’ego palił jego kark i plecy; Adam był w takim amoku, że niemal dzielił z nim ten sam orgazm.
Trwali w silnym uścisku, gdy woda  obmywała ich ciała z potu i za nic nie chcieli oderwać się od siebie choćby na moment. Na swój patologiczny sposób promieniowali szczęściem, wobec którego normalni ludzie obnosiliby się z pogardą.

niedziela, 17 listopada 2013

Odc. 44: Synowie



Dziękuję za pokrzepiające komentarze! Dziś dla Was nieco dłuższy od pozostałych odcinek :) Moc buziaków i uścisków!

44. Synowie

Milczenie towarzyszyło im od kilku minut, które zdawały się trwać wieczność. Adam gładził jasne kosmyki włosów, przenosząc wzrok z oczu na usta i z powrotem. Odczuwał dziwny stan, którego nie potrafił zdefiniować. Czuł się jak dziecko, które nie potrafi rozwiązać skomplikowanego zadania matematycznego. Zacisnął wargi, próbując zaczerpnąć głębszego oddechu. Zatrzymał powietrze w płucach, powoli mrużąc oczy.
Ciszę przerwało miarowe pukanie do drzwi kaplicy.
- Za trzy minuty zostaniecie odprowadzeni. – Rzekł Kris, spoglądając na zegarek.
Adam ucałował miękkie usta blondyna – Mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy.
- Na pewno. – Odparł Tommy, próbując wstać. Nie chciał mówić zbyt wiele. Od tygodni przepełniały go obawy dotyczące ucieczki, próby przeżycia w więziennych murach. Nie miał z kim ich dzielić i dla dobra Adama postanowił milczeć.
- Wyjdę pierwszy. – Rzekł szeptem, spiesznie się ubierając. Podszedł do Lamberta, dzieląc z nim mocny uścisk. Chwilę później opuścił chłodne miejsce, pozostawiając czarnowłosego sam na sam z ogromem sprzecznych myśli. W momencie, gdy skończył zakładać koszulę, do pomieszczenia wszedł Allen.
- Zasłużyliście na Alcartaz.
- Na nasze szczęście zakład jest już nieczynny. – Odparł Adam, wsuwając ręce do kieszeni.
Kris wziął głęboki oddech i przewrócił oczami – To był ostatni raz.
- Sam na to pozwoliłeś. – Odparł Adam, gubiąc wzrok między witrażami – Powinienem być ci wdzięczny.
Allen przyłożył dłoń do czoła – Nie spodziewałem się, że dojdzie do…
- Stało się. – Uciął Adam – Odprowadź mnie do celi.
***
- Wszystko brzmi jak cisza przed burzą. – Rzekł Nut, siedząc na krawędzi wąskiego łóżka. Hotel z całą pewnością miał znacznie niższy standard niż poprzednie miejsca, w których zazwyczaj nocował.
- Zaskoczę cię, jeśli powiem, że w moim życiu brakuje przewrotów i rewolucji? – Odkrzyknęła Jane.
- Z pewnością… - Odparł Nut, zsuwając z ramion bluzę. Pozbył się również koszulki i podszedł do szafki, by znaleźć choćby jeden czysty ręcznik. Zwrócił wzrok ku brunetce, która opuściła łazienkę. Jej ciało otulone było krótkim, puchowym szlafrokiem, a długie, wilgotne włosy przyklejały się do jej policzków oraz szyi. Kroki stawiała z lekkością, jakiej brakowało jej za dnia.
- Co się tak gapisz? – Parsknęła śmiechem – Już wolne.
Nut z zawstydzeniem odwrócił wzrok – Nie, nic. – Mruknął, przeszukując puste półki. Zamknął szafę.
- Trenujesz?
- Co? – Odwrócił się, zawieszając ręce na biodrach.
Jane zaśmiała się pod nosem – Jesteś naprawdę uroczy. Pytam, czy ćwiczysz. – Dodała, kiwając głową.
- Trochę. Wiesz, Jane… - Zawahał się nad pytaniem – Mógłbym odwiedzić brata?
- Zastanawiałam się nad tym, ale chyba muszę ci odmówić. Tommy może mieć jedno widzenie w miesiącu. W najbliższym czasie muszę się z nim zobaczyć i omówić najbliższe plany. Przyrzekam ci, że zdążysz się nim nacieszyć – Rzekła, ze szczerym uśmiechem. Przeniosła wzrok na łóżko – Mam nadzieję, że się zmieścimy.
- To śpimy razem? – Spytał z przejęciem w głosie.
- Zawsze możesz wybrać balkon. – Odparła z rozbawieniem.
***
Silny strumień zrywa brzegi
Niespokojnych łąk
Ciszy łaknących, zielenią traw…

Kropla tuszu spadła na pożółkłą kartkę. Adam zatrzymał końcówkę pióra w powietrzu, zastanawiając się, jak powinien zabrzmieć kolejny wers. Nie potrafił opisać miotających nim emocji. Odtwarzał w pamięci każdą minioną sekundę, dzień, w którym uwierzył w szczęście na nowo. Nigdy wcześniej nie czuł się tak żywy, jak w momencie, gdy ponownie mógł wziąć w ramiona tego drobnego, znienawidzonego przez świat chłopaka. Podniósł głowę, gdy cienie zaczęły malować niewyraźny rys postaci na ścianach jego celi.
- Adam Lambert? – Przeczytał z kartki młody chłopak – Widzenie w hallu głównym.
- Przecież kolejne mogę mieć najwcześniej za dwa tygodnie…
- Widocznie ma pan większe przywileje niż reszta więźniów. Z resztą to chyba wyjątkowa sytuacja. Proszę za mną. – Rzekł, otwierając drzwi. Adam wyszedł na korytarz, osłaniając się przed ostrym, białym światłem. W duchu modlił się, by tylko nie trafić na Krisa.
- Podobno pan tu pracował? – Spytał młody strażnik, który ukrywał swoje podekscytowanie.
- Tak. – Odparł Adam, po czym zmarszczył brwi – Inni o tym mówią?
- Nie, w więzieniu raczej nie.
Bicie serca nagle przyspieszyło, a brunet poczuł, że traci oddech.
- W takim razie skąd…
- Z mediów.
- O Boże. – Jęknął czarnowłosy, przykładając rękę do czoła – Nie, nie, nie pójdę tam.
- To konie…
- Nie! Chcę wrócić…
Ze swojego gabinetu wyszedł Allen, ściskając w ręku teczkę z dokumentami.
- Co się dzieje? – Spytał surowym tonem.
- Dzwoniłeś do telewizji? – Szepnął głośno Lambert, powstrzymując dzieciaka przed zakuciem się w kajdanki – Dzwoniłeś czy nie?! – Wrzasnął, wzbudzając zainteresowanie pozostałych więźniów.
- David, zostaw nas samych. – Powiedział łagodnie Allen, zbliżając się do przyjaciela – Przyrzekam ci, że tego nie zrobiłem. Nikt mnie nawet o tym nie poinformował.
- Wiesz, kto na mnie czeka?
- Nie wiem. Pójdziemy razem?
Adam zacisnął wargi, opierając czoło o ramię przyjaciela. Poczuł jego dłonie na swoich plecach.
- Ciągle masz przeze mnie problemy.
- Nie myśl o tym. – Odparł cicho Kris – Zawsze działaliśmy wspólnie, pamiętasz? Wyciągnę cię stąd. Przyrzekam ci, że kolejną gwiazdkę spędzisz…
- Z rodziną? Z żoną? No, z kim? – Spytał, cofając się na krok – Dla mnie nie ma już szans, w żadnym ze światów, na którym przyjdzie mi żyć. Wolę być tutaj, z tobą, z ludźmi, którzy byli mi bliscy.
- Z Tommym. – Dodał Kris, zawieszając ręce na biodrach – To wszystko dla niego, tak? Adam, musisz myśleć o sobie.
- Nie potrafię. – Syknął Lambert – Chcę tu zostać.
Z gabinetu wyszła ciemnoskóra policjantka – Adam, twoi rodzice czekają.
- Nie dam rady…
- Przesunąć to widzenie? – Spytał Kris – Adam, słyszysz mnie? Adam!
***
Miasto, choć nieduże miało swój niepowtarzalny urok. Tanie neony biły wprost w okna podrzędnego hotelu. Chłopak uniósł kąciki ust, wpatrując się w pełne gwiazd niebo.

- Tommy, chyba umieram… - Wyszeptał dziewięciolatek, przykładając dłoń do czoła.
- Daj spokój, to tylko grypa. – Odrzekł blondyn, siadając przy swoim łóżku – Wziąłeś tabletki?
- Tak…
Ratliff przyłożył dłoń do czoła chłopaka, sprawdzając jego temperaturę – Nie jest najgorzej. Chodź pod prysznic, zimna woda dobrze ci zrobi.

Wspominał swojego brata. I ku jego zdziwieniu były to pozytywne wspomnienia. Ciepłe, pełne uczuć.

- Północ? Miałeś być dwie godziny temu. Gdzie się podziewałeś? – Spytał Tommy, wstając z kanapy. Rzucił gazetę na łóżko.
- Byłem u koleżanki.
- U koleżanki? A co to za… koleżanka? – Spytał, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Ze szkoły… - Odparł Nut, zrzucając z ramion plecak.
- Jesteś jeszcze dzieckiem, a ja biorę za ciebie odpowiedzialność. – Rzekł Tommy – A tak swoją drogą, dobrze się uczy ta koleżanka?
- Same piątki. – Uśmiechnął się Nut, zmierzając w stronę swojego pokoju.

- Jest chyba trzecia nad ranem… - Mruknęła Jane, siadając na łóżku. Przetarła zmęczone powieki – Chodź do łóżka.
Chłopak zbliżył się, siadając na krawędzi posłania.
- Myślałaś kiedyś o tym, że przeszłość zawsze wypada lepiej w zderzeniu z teraźniejszością?
- Chyba za dużo myślisz… - Odparła, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka. Poczuł elektryzujący dreszcz, który wstrząsnął jego ciałem.
- Chciałbym spotkać się z Tommym. Poznać go na nowo.
- Będziesz miał okazję. – Rzekła, gładząc jego delikatne ramię – Był dla ciebie dobry?
- Jak nikt inny.
- Nie wygląda na takiego…
- Każdy próbuje przystosować się do otaczającej go rzeczywistości, co nie? – Uśmiechnął się ponuro, przenosząc wzrok za okno, gdzie gwiazdy żegnały ciężki granat nieba.
***
Adam postanowił przekroczyć próg pokoju widzeń. Widok matki oraz brata wzmógł w nim bezgraniczne poczucie winy, które znalazło ujście w słonych łzach. Zatrzymał się w połowie drogi przykładając dłoń do ust. Chciał się cofnąć, jednak niewidzialna siła rozkazała mu stać.
- Jesteś taki chudy i blady… - Wymamrotała Leila, ignorując spływające z jej oczu łzy. Podeszła do syna, przytulając go z całych sił – To cud, cud, że żyjesz. Policja sugerowała nam, żebyśmy wyprawili ci pogrzeb… boże… - Zaczęła cicho łkać, kryjąc twarz w ramionach Adama. Bracia utrzymywali kontakt wzrokowy. Neil wyglądał na zaskoczonego, poruszonego i zdenerwowanego, lecz mimo tego zbliżył się do Lamberta, łącząc się z nim oraz z matką w silnym uścisku.
- Zawiodłem was.
- Nie mów tak… najważniejsze jest to, że żyjesz.
- A co z ojcem? – Spytał brunet, mierząc wzrokiem Neila.
- Nie mógł przyjść… - Odparł chłopak, kładąc dłoń na ramieniu Adama – Potrzebujesz adwokata?
- Nie, na wszystko jest jeszcze za wcześnie. Kris bardzo mnie wspiera, spełni każdą moją prośbę.
- Kris… ten z osiedla naprzeciwko? – Spytała Leila, łapiąc syna za ręce i cofając się na krok – To dobry chłopak. Uprzejmy, pamiętam go… Co się dzieje z Almą?
- Wszystko dobrze. – Odparł Adam, czując jak ucisk w gardle pozbawia go swobody w wypowiadaniu kolejnych słów.
- Kto cię w to wplątał, kochanie? – Wymamrotała Leila, wyczekująco wpatrując się w twarz Adama. Nie potrafił przed nią kłamać. Pamiętał, że nawet w szczenięcych latach czuł podświadomy obowiązek mówienia prawdy.
- To tylko moja wina. Nikt nie może mnie usprawiedliwiać.
- Zawsze przy tobie będziemy. – Rzekł z trudem Neil. Adam rozumiał, jak wiele musiało go kosztować wypowiedzenie tych słów. Zwrócił wzrok w kierunku drzwi, które minęła Jane. Wziął głębszy oddech, pragnąc ją zawołać, jednak w ostatniej chwili przypomniał sobie, że nie może tego zrobić. Dziewczyna jedynie obrzuciła go krótkim spojrzeniem i usiadła przy stole, do którego podszedł Tommy.
Co? Jak to możliwe? Przecież przypada jedno widzenie na miesiąc. W jaki sposób dostali kolejną szansę?
- Adam, gdybyś wiedział, co przeżywaliśmy przez cały ten czas…
O czym rozmawiają? Wytężył słuch, próbując usłyszeć choćby kilka słów.
- Jak się czujesz? Jesteś zdrowy? Nie możemy się doczekać, kiedy znów będziesz w domu. Zadbamy o wszystko.
Wychodzą?! Dokąd? Dlaczego Jane może opuścić tę salę? Policjant idzie z nimi? Co się dzieje, do cholery? Odwrócił wzrok za trójką, przekraczającą drzwi niedostępne dla gości.
- Adam, jesteś z nami? – Spytała zaniepokojona Leila, gładząc ramię syna.
- Przepraszam, muszę z kimś porozmawiać… kocham was… - Rzucił Lambert, szybkim krokiem wybiegając z sali widzeń. Unikając zmierzającego ku niemu strażnika wpadł do gabinetu Krisa.
- O co chodzi z Tommym?
- Nie powinieneś przychodzić tutaj bez opiekuna. – Odparł Allen, wstając zza biurka – Jego dziewczyna jest w ciąży.
Nie potrafił zdefiniować swoich uczuć. Usiadł na krześle, skrywając twarz w dłoniach, a Kris ukucnął przy nim, zwalniając z obowiązków mężczyznę w mundurze, który wszedł do pomieszczenia.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Odc. 43: Na miłość boską

Witajcie! Na początek trochę miłych formalności :)


  • Dodałam nową listę „Blogi autorskie”. Pomysł powstał w wyniku prośby ~My Life. To wasze blogi, które dotyczą innych treści niż opowiadania.
  • Dodałam także listę moich opowiadań, by zaoszczędzić szukania :)
Odcinek dodaję z opóźnieniem, zdarzył się przykry wypadek losowy i nie byłam w stanie skupić się na pisaniu, ale wszystko wraca do normy.

Dziękuję za komentarze, w tym tygodniu posypała się ich fala! Kropeczka, na imię mam Ada :)

Koniec gadania! Czytajcie, ptaszyny :)

43. Na miłość boską

Jane zwykle budziła się około godziny szóstej rano. Tym razem nie było inaczej; otworzyła oczy, widząc przed sobą Nuta, który wpatrywał się w jej oblicze.
- Jezu, dzieciaku. – Mruknęła – Przerażasz mnie. Jak się spało? – Spytała, przeciągając się na fotelu kierowcy.
Chłopak wzruszył ramionami – Nie było najgorzej.
- Dlaczego Nut? – Spytała, zawieszając ręce za zagłówkiem – Pewnie twardy z ciebie orzech do zgryzienia, co?
Uśmiechnął się nieśmiało, przenosząc wzrok na puste pole – Można tak powiedzieć.
- W skrócie sprawa wygląda następująco – Rzekła Jane, opuszczając szyby samochodu – Twój brat trafił do pierdla wraz z moim przyjacielem. Zależy mi, by opuścili to miejsce czym prędzej.
- Co? – Nut z niedowierzaniem pokręcił głową – Ty chyba nie mówisz poważnie.
- Czy wczoraj również nie mówiłam poważnie, gdy obiecałam ci, że pożegnasz się z burdelem?
- Ale… - Westchnął, próbując poskładać myśli – Po co to wszystko? Dokąd teraz pojedziemy? Mam być na twoim utrzymaniu?
- Chyba sprzedam cię Bradowi. – Rzekła i roześmiała się, gdy ujrzała w oczach chłopaka przerażenie – Spokojnie, ten facet nie skrzywdziłby muchy. Ma świetne mieszkanie, dobrze gotuje, jest niesamowicie uroczy… Myślę, że mógłby ci się spodobać.
- Ale mnie interesują kobiety. – Odrzekł z dozą niepewności Nut, wpatrując się w brunetkę.
- Och… Wybacz, nie wzięłam tego pod uwagę. – Odparła ze zmieszaniem – Co nie zmienia faktu, że pozwoli ci u niego zamieszkać. Urodził się, by rozsiewać dobro. Na razie będziesz mieszkał ze mną. Na ogół sypiam w hostelach, więc nie powinieneś narzekać. – Powiedziała ze szczerym uśmiechem.
- A…Tommy? – Uniósł wzrok – Mówił coś na mój temat?
                - Nie. – Rzekła Jane  - Ale nie powinieneś się tym przejmować. Jest dość specyficznym człowiekiem, jeżeli mówi to tylko w obcym języku. Wariat. Dlaczego w ogóle wasze drogi się rozeszły?
- Nie potrafiliśmy znaleźć złotego środka. Ja… - Zawahał się, spoglądając przez szybę – Ja czułem, że mam u stóp cały świat i to pociągnęło mnie na dno.
- Wiesz… - Odparła, łagodnie pochylając się w jego stronę – Każdy z nas w pewnym momencie sięga dna. Twój brat właśnie jest katowany w swojej celi. Jego facet również. Żyją pod jednym dachem, ale nie mają szans na to, by zamienić ze sobą choćby słowo. Nie wiem, przez co przechodziłeś, ale…
- Przez masę popieprzonych rzeczy. – Odparł, podnosząc na nią wzrok – Przez studium, dla którego piekło jest jedynie przedsionkiem innego świata.
- Tak mi przykro, Nut… - Rzekła, wyciągając ku niemu dłoń – Jak właściwie się nazywasz?
- Mów mi tak, jak dotąd.
- Nie masz złych skojarzeń? – Spytała, gładząc jego aksamitny w dotyku policzek.
- Nie, kiedy ty je wypowiadasz. – Odparł cicho, spuszczając wzrok.
Jane wpatrywała się w jego zmęczone oblicze, które próbował skryć za parą swoich dłoni.
***
Wczesne popołudnie nie zwiastowało najlepszej pogody. Około godziny czternastej Tommy wyszedł na spacerniak, by zaczerpnąć chłodnego, rześkiego powietrza. Wiatr zmierzwił jego jasne włosy, rozrzucając je w różnych kierunkach. Chłopak rozejrzał się dookoła, poszukując wzrokiem tego, którego pragnął zobaczyć już od dwóch tygodni. Tęsknota wysysała z niego życie, ujmując wszelką motywację do podjęcia jakichkolwiek działań. Usiadł na schodach blisko murów budynku i wyjął z kieszeni drobny, tępy ołówek oraz skrawek kupionej kartki. Zaczął rysować myśl, która krążyła mu po głowie od kilku dni. Splecione w modlitewnym geście dłonie…
Jesteś taki fascynujący. Z każdą kolejną godziną czuję, jak niewidzialna siła odbiera mi moc, której zawsze miałem pod dostatkiem. Samotność, na którą zostałem skazany w końcu rozerwie mnie na strzępy…
Zacisnął mocniej powieki, obawiając się, że do jego oczu napłynął łzy. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Adam, gdybym tylko wyznał ci…
- Sam? – Zawołał jeden z mężczyzn, wyrywając z rąk Ratliffa kartkę – Lubimy nielegalne zagrywki?
- Oddawaj to, sukinsynu… - Syknął Tommy, wstając ze schodów. Za plecami mężczyzny dojrzał pozostałych, który nie zamierzali znieść oporu.
- Dwie paczki fajek i jesteśmy kwita. – Rzekł brunet, wpatrując się w ilustrację – Co to za wiadomość?
- Nie twój zasrany interes. – Warknął blondyn i nim zdołał powiedzieć kolejne słowo padł na ziemię, zdominowany ciosem w twarz. Zasłonił ją ramieniem, gdy usłyszał głośny krzyk jednego z policjantów.
Pamiętał, gdy przybył tutaj po raz pierwszy. Inni więźniowie darzyli go szacunkiem i protekcją. Odkąd przybył tutaj z Adamem i w oczach ludzi stał się zdrajcą, zaczął być bity, poniżany i każdego dnia równany z ziemią. Jego ciało zaczynało stawać się mapą przebytych dróg cierpienia.
- Co tu się dzieje? – Spytał Kris, podchodząc do chłopaków.
- Ten śmieć próbował kopsnąć komuś wianek. – Rzucił jeden z recydywistów, gdy policjant zakuwał go w kajdanki. Chłopak szarpnął rękę, rzucając w stronę bruneta wymięty kawałek papieru.
- Do izolatki z nimi. – Rozkazał Allen, ściskając w dłoni małą kartkę. Ukucnął obok Ratliffa – Hej, wszystko gra?
- Pieprzę ten cholerny obóz… - Syknął Tommy, siadając na żwirze – Tutaj nie ma normalnych ludzi. Każdy potrafi skopać i sponiewierać, tylko w ten sposób da się rozmawiać.
Allen wziął głęboki oddech, odwracając na moment wzrok. Złożył dłonie, przeplatając między palcami skrawek papieru. Zerknął na niego, marszcząc po chwili czoło.
- Domyślam się, że miało to trafić do Adama?
Tommy nie odpowiedział. Spojrzał za siebie, widząc ginące we mgle postaci policjantów.
- Modlitwa? – Spytał brunet – Nie wyglądasz na pobożnego.
- Kris… - Szepnął Tommy, wstając z ziemi – Muszę się z nim zobaczyć.
- To wykluczone. – Odparł surowo Allen – Macie zakaz zbliżania się do siebie. Nawet gdybym chciał wam pomóc, powstrzymuje mnie prawo.
- Ale nie możesz odmówić nam prawa do modlitwy. – Odparł Tommy, a na jego twarz mimowolnie wstąpił irytujący uśmiech – Mam rację?
- Niestety. Masz rację. – Odparł półgłosem brunet – Pomyślę, co z tym zrobić. Żadnego grypsowania Tommy, bo będę zmuszony wsadzić cię do kabaryny. Wynoś się do kaplicy, właśnie została otwarta.
- Pójdź mi na rękę chociaż raz w życiu. – Rzekł Tommy, wycofując się w stronę głównych drzwi, gdzie czekała na niego para strażników.
Brunet wziął głęboki oddech i odgarnął z czoła ciemne kosmyki włosów. Rozejrzał się dookoła i cicho przeklął pod nosem. Nie wiedział jaka relacja łączy tych dwojga i nie zamierzał naciskać na Adama, by się o tym przekonać. Wyznaczył sobie cel, jakim było zniszczenie Ratliffa, a teraz rozważał nad słusznością czynu, do którego dokonania poniekąd był zmuszony. Powolnym, pełnym zawahania krokiem skierował się w stronę budynku i wracał do swojego bloku. Wcisnął wymięty kawałek papieru do kiszeni. Czuł, że zaczyna tracić oddech, gdy mijał celę Adama. Zatrzymał się przy niej, zaciskając palce na kratach.
- Lambert? – Szepnął głośno, stukając kluczem w obszczerbiony metal – Podejdź.
Adam zwlókł się z łóżka i powolnym krokiem zbliżył się do przyjaciela – Chyba nie jesteś w najlepszym nastroju?
Mężczyzna spuścił głowę i zamyślił się na moment. Pokiwał nią, z trudem unosząc wzrok.
- Jesteś wierzący? – Spytał, choć jak sądził znał odpowiedź na to pytanie. Adam nigdy nie chodził do kościoła, ani razu nie wspomniał o ślubie. W myślach błagał, by odpowiedź brzmiała „nie”, a on sam z triumfalnym uśmiechem oznajmiłby Tommy’emu, że na dzisiejszą modlitwę może udać się jedynie sam.
- Tak. – Odparł Adam. Kierował się przy tym jedynie nadzieją, że wierzącym będzie łatwiej odnaleźć się pośród nowej rzeczywistości. Cofnął się na krok, gdy Kris przeciągnął kartą magnetyczną we wskazanym miejscu. Nie wypowiedział ani słowa.
- Coś nie tak? – Adam założył ręce na piersi.
- Wychodź. Masz okazję odpokutować. – Rzekł cicho Allen, starając się nie patrzeć w stronę Lamberta. Wiedział, że nie powinien tego robić, nie powinien dopuścić do zakazanego spotkania, ale pragnął uszczęśliwić przyjaciela, choć tak drobnym gestem.
Szli głównym korytarzem, ignorując docinki innych więźniów. Adam podejrzliwie spoglądał w stronę Krisa.
- Tak między nami, jak wygląda przepływ informacji pomiędzy tobą a naszym psychofriend? Dostałeś od niego jakieś wiadomości?
- Nie. – Odparł Adam.
- Mam nadzieję, że mówisz prawdę. – Mruknął Kris, otwierając drzwi kaplicy – Niech odpuści ci grzechy.
Lambert zacisnął wargi, spuszczając wzrok. Wszedł do kaplicy, a jego serce zabiło radośnie.
- O Boże. – Szepnął bezgłośnie, czując, że traci oddech. Tommy natychmiast odwrócił się w jego stronę, czując jak nogi zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa. Adam podbiegł do chłopaka, biorąc go w ramiona. Wszystko było tak nierzeczywiste; dotyk jego ciała, cichy szept, mocny uścisk.
- To wszystko nie tak… - Zaczął Tommy, próbując opanować swój przyspieszony oddech – Blue Velvet chcieli cię zabić, a ja…
- Nie musisz się tłumaczyć. – Odparł Adam, ujmując twarz chłopaka w swoje dłonie – Brad wszystko mi wyjaśnił.
- Wierzysz mi? – Zapytał drżącym głosem, łapiąc nadgarstki Adama, rozpaczliwie próbując zatrzymać jego ręce przy sobie.
Lambert znacząco pokiwał głową, patrząc raz po raz na oczy i usta chłopaka. Na jego twarzy zagościł łagodny uśmiech. Przesunął palcami po szorstkim zaroście na policzku i zacisnął wargi, czując jak łzy cisną się pod jego powieki.
- Niewola, do jakiej mnie zmusiłeś była najpiękniejszą wolnością mojego życia. – Rzekł, przyciskając wargi do czoła chłopaka. Ucałował go i mocno przytulił do siebie wyczuwając dreszcze, jakie miotały drobnym ciałem.
- Bałem… bałem się. – Wycedził Tommy, podnosząc wzrok – Sądziłem, że już nigdy nie zechcesz usłyszeć ode mnie choćby słowa. Że stracę cię, choć będziesz na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie spodziewałem się, że będę próbował chronić kogoś innego. – Mówił, próbując opanować drżenie swojego głosu. Poczuł, jak para ciepłych dłoni niepostrzeżenie zanurza się pod materiałem jego koszuli, a szczupłe palce kierują się w stronę brzucha. Zmrużył oczy rozkoszując się łagodnym dotykiem.
- Mów dalej. – Rzekł Adam, na moment zatrzymując ruch. Wyjął ręce spod ubrania – O Boże, Tommy… - Szepnął, widząc na swoich dłoniach krew. Spiesznie podniósł krawędź koszuli, zauważając kilka niezagojonych ran – Gdzie masz szwy?
- Sprzedałem. – Odparł blondyn, wstydliwie odwracając wzrok.
- Przehandlowałeś kilka drutów? Za co? – Adam zmarszczył czoło, patrząc na chłopaka.
- Za dostarczenie do ciebie wiadomości o próbie spotkania pod prysznicem. – Odparł Ratliff – Musiałem się z tobą zobaczyć.
- Oszalałeś… - Szepnął brunet.
- Nie wiem w jaki sposób doszło do tego, że Kris pozwolił nam na spotkanie.
- Po prostu spytał mnie, czy jestem wierzący… - Odparł w zamyśleniu Adam – Nie spodziewałem się, że tutaj cię zobaczę.
- Ja też nie… - Odparł Tommy, składając na ustach Lamberta łagodny pocałunek. Czuł ich miękkość i słodki posmak. Tęsknił. Tęsknił i nie potrafił temu zaprzeczyć. Silne ramiona oplotły jego wątłe ciało. Chłopak zacisnął powieki, przerywając na moment pocałunek. Oddychał płytko, czując zawrót głowy.
- Chciałbym, póki jest jeszcze czas… - Rzekł, między słowami muskając wargi Adama – Wyznać ci, że nigdy nie pragnąłem nikogo tak mocno jak ciebie.
- Z wzajemnością… - Odparł Adam, opierając skroń o czoło chłopaka.
- Kocham cię. – Wyszeptał Tommy, czując, jak uścisk ramion Adama słabnie. Nie dowierzał. Cofnął głowę, wpatrując się w orzechowe tęczówki, próbując wycedzić choćby słowo – na darmo. Choć wcześniej powstrzymał napływające do oczu łzy, tym razem nie potrafił ich powstrzymać. Wplótł palce w jasne włosy chłopaka, łącząc swoje usta z jego wargami. Nie potrafił jednak oddać pocałunku, gdy jego własne wargi drżały.
- Jak długo? – Zdołał wycedzić.
- Od dnia, w którym zginął Brian. Poświęciłeś dla mnie wszystko. A poza tym już wcześniej zacząłem czuć nieznany mi wcześniej stan, w którym każdy kontakt z tobą wyzwalał we mnie potrzebę bliskości. Samej twojej obecności… Mógłbym walczyć jak Don Kichot, ale nie miałoby to sensu. Nie umiem mówić o miłości, ale moje serce bije tylko dla ciebie. Jesteś jedynym powodem, dla którego mam siłę walczyć o przetrwanie kolejnego dnia. Kocham cię, Adam.
- Wypowiedziałeś dziś więcej słów niż przez cały okres naszej znajomości… - Rzekł Adam, wpatrując się w rozpromienioną twarz chłopaka – To nie dzieje się naprawdę.
- Mam cię o tym przekonać? – Wyszeptał Tommy, sięgając palcami pod bluzkę Lamberta, który zachłysnął się powietrzem. Fala gorących dreszczy wstrząsnęła jego ciałem, gdy powstrzymał blondyna przed kolejnym krokiem.
- Nie możemy… - Rzekł, spoglądając w stronę ołtarza, na którym ułożone były wieńce świeżych kwiatów. Zapach róż wypełniał całe chłodne pomieszczenie, a światła kolorowych witraży oświetlały ich twarze pełną gamą barw. Mieli poczucie, że zatracili się w zupełnie innym miejscu. W tej małej kaplicy nie było szarych murów, innych ludzi, krat. Miękkie usta zetknęły się ze skórą Adama, który westchnął cicho i odchylił głowę do tyłu, odsłaniając szyję. Czuł, jak zęby delikatnie go kąsają, a język łagodzi wszelki ból. Paznokcie drażniły skórę karku, a opuszki palców gładziły podrażnioną skórę. Miał gorączkę. Zawroty głowy przybrały na sile.
- Pragnę cię… - Wyszeptał Tommy wprost do ucha Adama, odprowadzając go od zdrowych zmysłów. Brunet zrzucił z ołtarza kilka bukietów i posadził na nim chłopaka, którego plecy przylgnęły do zimnego marmuru. Syknął, zaciskając powieki, gdy drugie, cięższe ciało pokładło się na nim, łapczywie sięgając po niespełnione marzenia. Ich języki gubiły się w szalonym tańcu, a dłonie błądziły na oślep, spiesznie odsłaniając spragnione siebie ciała.
- Tak cholernie za tobą tęskniłem… - Wycedził Tommy, zawieszając dłonie na karku Adama.
- Ja za tobą też, skarbie. – Odparł brunet, wpijając się w spragnione pocałunków wargi. Ich wzajemne pożądanie rozpaliło ogień w zimnej, niedużej sali.
Kris odwrócił wzrok od pary rozmazanych cieni, grzeszących na ołtarzu kaplicy. Skrył twarz w dłoniach. 

__________________________________________________________________________
Następny odcinek rozpocznie się kontynuacją zastanej sceny ;)