sobota, 27 lipca 2013

Odc. 28: Noc łowców



Hej! Kilka króciutkich odpowiedzi i przechodzimy do odcinka.

Till: Przyjmuję wszystkie hugsy! :)

Little Vampire: Bloga dodałam do linków :)Chętnie się zapoznam.

Lila: Cieszę się, że zostawiłaś komentarz, witamy!

28. Noc łowców

Adam spędzał wieczór w pokoju. Oglądał swoją broń. Jedynym jego obowiązkiem było o nią dbać, już teraz wyglądała jak nowa. Delikatnie odłożył pistolet na półkę i przetarł dłońmi zmęczone powieki.
- Proszę - Rzekł.
Jane uchyliła drzwi - Nie zdążyłam nawet zapukać - Rzekła z uśmiechem.
- Słyszałem, że się zbliżasz. Trenuję swoją czujność.
- Nieźle ci idzie - Odparła dziewczyna, siadając tuż obok Lamberta. Zwróciła się w jego kierunku - Przeszkodziłam w czymś?
Brunet parsknął śmiechem i uniósł powieki, ukazując swoje błyszczące oczy - Umieram z nudów.
- Ja zawsze potrafię znaleźć właściwe miejsce. Chcesz się przejść?
Adam widział błysk w jej oczach, kokietująco układające się wargi. Niemal słyszał wszystkie składane mu obietnice i przyrzeczenia.
- Nie mam nic przeciwko, ale niedługo wychodzę z Tommym na małe przyuczenie.
Drzwi otworzyły się z impetem. Blondyn wszedł do pokoju – Powinieneś być już na dole.
Jane wstała i założyła ręce na piersi - Kultura jest ci obca.
Ratliff zmierzył ją wzrokiem, po czym uśmiechnął się kpiąco. Spojrzał w kierunku Adama - Chodź ze mną.
Czarnowłosy postanowił milczeć aż do czasu, gdy zostaną sam na sam. Sięgnął po swój pistolet i bez słowa opuścił pokój. Słyszał za plecami każdy oddech Tommy'ego.
- Dokąd jedziemy? - Spytał łagodnym głosem, nie odwracając się za siebie. Przez moment poczuł się zakładnikiem, popychanym przez swojego oprawcę w stronę kamery, gdzie będzie musiał prosić swoją rodzinę o zapłatę grubymi dolarami. Ale nie było oprawcy, nie było też kamer. Wolałbym być w roli ofiary. Miałbym wtedy jakiekolwiek szanse na powrót do domu. 
- Mówiłeś coś? - Spytał Tommy, wychodząc na podwórze. 
Adam zmarszczył brwi - Słyszysz moje myśli?
Blondyn wsunął kluczyk do zamka i przekręcił o pół obrotu - Słyszę ciszę, a to brzmi jednoznacznie. Sugerowałem ci zaprzestanie snucia wyidealizowanych planów, na które nie ma miejsca.
Brunet spuścił wzrok. Czuł jak chłodne powietrze owiewa jego rozpaloną twarz. Zdecydował się zająć miejsce pasażera i chwilę później ruszyli w podróż. Niebo było smoliście czarne. Sączyły się z niego pojedyncze, zgaszone blaski gwiazd, a głucha cisza topiła się pośród pary oddechów. Adam łagodnie zwrócił twarz w kierunku Ratliffa.
- Nie lubisz Jane.
- Nienawidzę kobiet.
Adam zmrużył powieki – Zdążyłem zauważyć. A masz powód?
- Wszystko ma swoje powody – Odparł, ucinając temat – A ty czego nienawidzisz?
- Poczucia bezwzględnej samotności.
Tym razem to Adam poczuł na sobie uważny wzrok Tommy’ego.
- Czujesz to?
- Jak nigdy wcześniej.
Samochód zatrzymał się tuż przy lesie. Ratliff opuścił auto i ruszył między drzewa. Brunet nie zastanawiając się długo poszedł za nim, wytężając wzrok w otaczającej ich ciemności.
Czuł drobne gałązki, ocierające o jego spodnie oraz aksamitne pajęcze nici, otulające zarumienioną skórę. Do uszu docierały odgłosy nocnego ptactwa oraz szelest łamanych kawałków drewna. Czuł, jak jego stopy zatapiają się w świeżym mchu. Wkraczał coraz głębiej. Zatracał się w zupełnej izolacji. Pył wznosił się z każdym kolejnym krokiem, osiadając na materiale koszuli, chłodne powietrze świszczało, przeciskając się między małymi szczelinami konarów. Czuł całkowity nietakt, gdy ściskał w dłoni broń. To miejsce było dla niego tak łaskawe. Tak bliskie, choć widział je po raz pierwszy…
- Tak samo było z tobą – Rzekł na głos – Od początku czułem, gdzie jest mi dobrze.
Blondyn na moment odwrócił głowę, po czym zwolnił – Słucham?
Adam poczuł pulsujący ból głowy. To był stan totalnego upojenia. Gdyby tylko mógł wypowiadać słowa wprost między wargi Tommy’ego…
Doszli do miejsca, w którym było więcej światła. Ratliff stanął tuż obok Adama.
- Widzisz tego lisa? – Wskazał na rude zwierzę, które węszyło w poszukiwaniu pokarmu – A teraz skup się.
Lambert uniósł dłoń. Nie zamierzał strzelać. Nie zamierzał pozbawiać życia niewinnej istoty.
- Skup się – Usłyszał ostrzegawczy szept.
Zmrużył powieki i odbezpieczył broń. Nieprzyjemny, metalowy szczęk wyrwał się spod jego rąk. Zwierzę podniosło łeb.
- Dobrze…
Ułożył palec na spuście. Czekał na kolejny krok.
Tommy bezszelestnie zmienił swoje miejsce. Stał tuż za brunetem. Powiódł palcami po jego ramieniu, wywołując paraliżujący dreszcz. Adam zacisnął powieki, czując zawrót głowy.
- Obserwuj swój cel.
Szept tuż obok ucha. Gorące powietrze otuliło szyję Adama, który nerwowo zacisnął wargi.
- Obserwuj i dopnij swego…
Niezwykle erotycznie brzmiące słowa były kierowane wprost do wrażliwych na każdy dźwięk uszu. Oddech mimowolnie przyspieszył. Opuszki palców znów zetknęły się z jego rozpaloną skórą. Dotyk parzył, drażnił. Krew w tętnicach zaczęła wrzeć. Oczy zaszły mgłą. Lis już dawno zniknął między drzewami. Może tak naprawdę wcale go tam nie było.
Odwrócił się, z całej siły przywierając do chudego ciała i wtapiając się w kusząco rozchylone wargi. Zaatakował swoim językiem, dłońmi, które niepohamowanie brały, co do nich należało. Blondyn poczuł jedynie silne uderzenie, gdy jego plecy odbiły się od starego świerku. Pojedyncze igły posypały się na ich ubrania, które stanowiły ostatnią barierę do ogrodu zapomnienia. Miękkie wargi nacierały na siebie, puchnąc od wzajemnego zderzania się z zębami, w gardle brakowało śliny. Spocone dłonie ześlizgiwały się z karków, bioder, ramion, w zależności od tego, dokąd właśnie zawędrowały. Pośród bezkresnej ciemności błyszczały dwie pary oczu; oczu wyrażających większą czujność niż bystre spojrzenia wilków. Ciała pragnące siebie mocniej, z pożądaniem, którego nie doświadczą inne zwierzęta. Serca wyrywały się z piersi, powodując bolesny ucisk, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia. Podniecenie i żądza, które kumulowały się w innym miejscu niż zazwyczaj. Pragnienie wynikające z potrzeby bliskości osoby, którą wzajemnie mieli u swojego boku.
Adam usłyszał cichy dźwięk, będący wstępem do tego, co miało nastąpić. Zmrużył powiek i nie przerywając agresywnych pocałunków, ułatwił podjęcie wyścigu do mety. Tommy oparł dłonie o korę drzewa, gdy poczuł, że brunet zaczyna go wypełniać. Zdusił w sobie okrzyk bólu i podniecenia, które mieszały się ze sobą. Naciskał palcami na twardy brąz drzewa, czując, że chropowata powierzchnia rani jego dłonie. Cudze ręce z pasją objęły jego tors, a wargi przywarły do pokrytej drobnymi kropelkami potu szyi. Skóra z jego palców zdrapywała się z każdym kolejnym pchnięciem, na dłoniach pojawiły się czerwone otarcia, zabrudzone zwęgloną powierzchnią. Czuł się jak epileptyk przed atakiem. Szum w głowie nasilał się, chłód oblał całe rozpalone ciało, które zaczęło konwulsyjnie drżeć. Podniecenie przesuwało się ku dołowi. Nogi odmówiły posłuszeństwa, aż wzajemnie upadli na miękki mech i drobne kamienie. Miłość nazywana nienawiścią popychała ich coraz dalej do przodu, gdy spojrzenia stały się przenikliwe, pełne i długie.
Szczupłe palce wplotły się w kruczoczarne włosy Adama, przyciskając jego głowę do siebie, dzieląc się pocałunkami i oddechami z jego wargami. Czuł przynależność, której tak bardzo się bał. Teraz nie myślał w tych kategoriach. Nie myślał o niczym, poza chwilą, której tak bardzo pragnął. Pot rysował kolejne linie na zaczerwienionej skórze, która co chwilę przyjmowała na siebie drobne pocałunki. Namiętne odgłosy spłoszyły wszelkie zwierzęta, które tej nocy zamierzały polować. To jeden z momentów, które nigdy nie powinny mieć swojego końca.
***
Jane wyszła na taras, podziwiając pełny, tłusty księżyc. Sięgnęła do kieszeni, w której znalazła paczkę papierosów. Wyciągnęła jednego z nich i przytknęła do ust.
Czy Adam jest właśnie tym, o którego chodzi w całej tej grze? To drzemiąca w sobie siła, gotowa do ataku w każdym momencie.
Zaciągnęła się gorzkim dymem, czując ciepło, wypełniające klatkę piersiową. Uśmiechnęła się pod nosem i spuściła wzrok. Hummingbirds niszczy wszystko, co piękne. Szkoda, że zabije całe piękno, tkwiące w nieskazitelnie pięknym człowieku. Tak mi przykro Adam.
- Twoje zdrowie – Rzekła, unosząc w górę niemal pustą szklankę whisky.
***
Katy przygotowywała zastawę na dzisiejszy wieczór. Polerowała sztućce od piętnastu minut. Pogrążyła się w przyziemnym zajęciu.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, kochanie – Rzekła, spoglądając na Krisa.
Allen wyjął pieczeń i postawił blachę na blacie. Pierwszy odruch nakazał mu milczeć, w drugim jednak przemyślał całą sprawę po raz kolejny.
- Zostali sami. Potrzebują czyjegoś wsparcia – Odparł, spoglądając na samochód, który minutę temu zaparkował na jego podwórzu. Trzy osoby zmierzały w stronę dużego domu.
- Ja otworzę – Dodał Kris, kierując się w stronę hallu. Nacisnął klamkę, nim rozległ się dźwięk dzwonka.
- Witajcie – Przywitał gości z łagodnym uśmiechem – Zapraszam do salonu.
Uścisnął dłonie mężczyznom oraz Leili i pokierował ich w stronę pomieszczenia.
- Trudno znaleźć wasz dom – Rzekł Lambert, rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na wspólnym zdjęciu jego syna z najwierniejszym przyjacielem.
- Ach tak, wybraliśmy odludzie. Obrzeża miast są bardziej przyjazne rodzinom.
Leila spojrzała na Allena – Planujecie dziecko?
Kris roześmiał się cicho – Jeszcze nie, ale jesteśmy coraz bliżej podjęcia tej decyzji. Problemem jest brak czasu i ograniczone środki. W policji nie zarabiam wystarczająco dużo, by bez odkładania móc zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Poza tym mamy kredyt.
Katy weszła do salonu, witając się z każdym z członków rodziny Adama. Kris w tym momencie otwierał butelkę czerwonego wina, bacznie obserwując Neila. Odczuł niesamowite współczucie względem tego chłopaka. Wiedział, jak silna więź ich łączy, a teraz Adam przepadł, przepadł z człowiekiem, którego miał wsadzić za kartki. Gdyby ci ludzie wiedzieli…
O mój Boże. Nigdy.
Wypełnił każdą lampkę zawartością alkoholu i zajął miejsce przy stole, tuż obok swojej żony.
- Wiadomo coś nowego? – Spytał ojciec, trzymając dłonie blisko twarzy.
- Przykro mi. Naprawdę się staramy. Robię to nie tylko z poczucia obowiązku, ale także szacunku względem najbardziej przyzwoitego co ty pieprzysz człowieka, z jakim miałem okazję pracować.
Mężczyzna jedynie pokiwał głową. Zapadła cisza, którą miarowo przerywało tykanie zegara.
***
Adam wraz z Tommym po cichu zakradli się do mieszkania. Wspólnie skierowali się w stronę sypialni Ratliffa. Adam odwiedził to pomieszczenie po raz pierwszy. Rozejrzał się dookoła i zasunął rolety w oknach. Poczuł parę szczupłych dłoni, kładących się na jego biodrach. Musiał zwrócić ku nim wzrok, bo sam nie wierzył, że blondyn właśnie przytula się do jego pleców. Lambert ostrożnie ułożył swoje palce na nadgarstkach chłopaka i pozwolił mu oprzeć policzek o jego ramię.
- Niczego ci nie dam. Niczego ci nie zapewnię. Ulegam nawet wtedy, gdy próbuję cię szkolić. Masz na mnie zgubny wpływ.
- Jesteś w stanie czuć względem mnie inną siłę niż pożądanie, Tommy? – Spytał Adam, trwając w bezruchu. Bał się, że blondyn niczym spłoszone zwierzę zniknie, jak widziany przez kilka chwil lis.
- Nie powinieneś mnie o to pytać. Nie myśl o tym, co przyniesie czas. Skup się na tym, co dzieje się właśnie teraz.
Brunet zwrócił się twarzą w stronę Ratliffa. Był oczarowany blaskiem czekoladowych oczu, które ufnie na niego spoglądały.
- Boję się zewnętrznego świata. Chcę żyć tylko w tym, w którym jesteś ty – Wyszeptał Adam, całując blondyna w czoło. Cały czas spodziewał się momentu, w którym zostanie odepchnięty, ale ta chwila ku jego zaskoczeniu nie nadchodziła.
- W każdej chwili może mnie zabraknąć. W każdej chwili możesz zostać skazany na samego siebie. Zaszedłem już daleko i moja pozycja jest wątpliwa. Być może pewnego dnia będę musiał odejść, dlatego teraz uczę cię jak żyć – Powiedział cicho Tommy, nie tracąc kontaktu wzrokowego. Próbował nie okazywać emocji, choć czuł przyspieszone bicie swojego serca.
Adam łagodnie pokręcił głową i spuścił wzrok. Po chwili ponownie spojrzał w brązowe oczy.
- Jak mam dalej podążać kruchym mostem nad przepaścią? Jak mam iść, nie czując żadnej asekuracji? – Spytał, zmniejszając dystans – Jak mam przygotować się na twoje odejście, gdy z każdym kolejnym dniem kocham cię coraz mocniej?
Blade wargi zadrżały. Skórę przeszył zimny dreszcz. Tommy milczał, nie mogąc zdobyć się na żadne słowo. Te poświęcenia, walka o przetrwanie, ratowanie życia i rzetelność nie miały podnieść rangi w hummingbirds. Były przejawem bezinteresownej miłości i pragnienia, by wypełnić pustkę w złamanym, pełnym nieszczerości sercu.
- Od jak dawna to trwa? – Wycedził blondyn.
Adam wzruszył ramionami – Pragnąłem cię od momentu, gdy zaczęliśmy rozmawiać. Intrygowałeś mnie, interesowałeś. Wybaczyłem ci próbę Almy. Wybaczyłem, że nie zechciałeś powiedzieć mi, co się z nią stało. Kiedy mierzyłem w głowię Brianowi zrozumiałem, że nie było i nie będzie innego człowieka, dla którego jestem w stanie odrzucić cały swój system wartości. Dla którego jestem gotów zabić. Jesteś jedynym, którego chcę chronić. Jedynym, dla którego chcę żyć.
Blondyn pokręcił głową – Wiesz, jak wyglądała nasza umowa, żadnych uczuć…
- Sam to czujesz, Tommy – Odparł Adam, ujmując twarz chłopaka w dłonie. Nie pozwalając mu na zaprzeczenie złączył z nim swoje usta, poddając się sile pocałunku.
Drzwi otworzyły się z impetem. Momentalnie zwrócili swój wzrok na Jane.
- Hummingbirds chcą się z nami widzieć. Rano mamy być w San Diego.
- W San Diego? – Tommy zmrużył powieki – Uciekamy stamtąd. Nie możemy wrócić do miejsca, w którym trwa największa obława!
- Chłopak z psychiatryka został przerzucony do innego zakładu.
- Nie zgadzam się na to – Odparł szorstko Tommy – Nie ma mowy. To samobójstwo.
- Im to powiedz – Wzruszyła ramionami, po czym wcisnęła blondynowi telefon w rękę – Obyś coś wskórał, bo inaczej słabo widzę naszą przyszłość.
- Wybacz, Adam. Skończymy rozmawiać, gdy wrócę. W tej sprawie chodzi głównie o ciebie.
- Rozumiem – Odparł brunet, odprowadzając chłopaka wzrokiem.
Jane usiadła na kanapie, gładząc pofałdowaną narzutę – Szybko wróciliście. Przyspieszony kurs?
Lambert znacząco kiwnął głową – Dobrze mi idzie. Mam duże doświadczenie.
- Broń do ciebie nie pasuje – Odparła z łagodnym uśmiechem – Kojarzysz mi się z domem. Szczęśliwym ojcem dzieci ze spokojną pracą pisarza. Może dziennikarza.
- To wszystko było do zdobycia – Odparł Adam – Moja praca była spokojna.
- Walkę z mordercami nazywasz spokojem?
Brunet pokręcił głową – Nie walczyłem, pomagałem im. Wspólnie szukaliśmy rozwiązania, którego sami nie dostrzegali. Ci ludzie nie byli potworami. Mieli serca, wrażliwość, potrzebę zjednoczenia. Potrzebowali człowieka, który im wybaczy.
Jane pokręciła głową – Niesamowite. Ale Tommy nie potrzebował twojej opieki. Zniszczył cię.
- Sam wyszedłem mu naprzeciw – Brunet odwrócił wzrok – Gdybym…
- Uważaj na niego – Rzekła wstając – Hummingbirds mnie ostrzegali. Ten człowiek nie ma skrupułów. Wyciśnie z ciebie wszystkie soki, a to co pozostanie wyrzuci na pobocze autostrady. Nie ma poparcia u nikogo. Wywiązuje się jedynie z nakładanych na niego obowiązków, ale z nikim nie utrzymuje kontaktu. Jesteś pewien, że chcesz żyć w ciągłym wyścigu?
- Już dawno podjąłem decyzję.
Dziewczyna wymusiła uśmiech na swojej twarzy. Podeszła do bruneta i objęła go, poklepując po plecach.
- Będę trzymała za ciebie kciuki.
Adam pogładził jej plecy – Dam sobie radę. Nie musisz się martwić.
Tommy bez uprzedzenia wszedł do pokoju – Pakujcie się. Mamy poważną rozmowę z bractwem.
***

Rozmowy trwały od ponad godziny. Adam nie mieszał się w wewnętrzne sprawy, więc usiadł z boku i obserwował postać Tommy’ego, której cień wściekle tańczył na wszystkich ścianach. Zastanawiał się, w którym momencie wrócą do nieskończonego dialogu. Jane spoczywała tuż obok Lamberta, co jakiś czas komentując skutki minionych decyzji. Sprawy nie miały się dobrze. Jeżeli Adam będzie musiał wrócić do San Diego, szanse na jego nierozpoznanie sięgną zaledwie kilku procent. Nikt nie wiedział, jak wyglądała sytuacja w samym mieście, ale pewnym było, że powrót jest niemożliwy.
Adam założył ręce na piersi i zmrużył powieki.
Spokój w czterech kątach i ciepła pieczeń. Kojący głos ukochanej osoby. Szczęśliwe rodzeństwo.
Neil. Ciekawe, jak przeżył moje zniknięcie. Musiał przeżyć je bardzo mocno. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć się z nim choćby na moment.
Otworzył oczy i poczuł bolesny ucisk w klatce piersiowej. Patrzył na drobnego bruneta, który przyniósł plik dokumentów i położył go na kolanach obcemu mężczyźnie.
- Brad? – Adam momentalnie wstał, rozpoznając w chłopaku swojego byłego przyjaciela/.
Bell rozejrzał się po sali, aż wytężył wzrok, by utkwić parę oczu w ciemnej sylwetce, skrytej w cieniu. Wykonał kilka kroków naprzód, a szczery uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Jasna cholera…
Podeszli do siebie, rzucając się sobie w ramiona, nie bacząc na to, że właśnie stoją w centrum zainteresowania.
- Ty w tym miejscu? – Brad szeroko otworzył oczy, śmiejąc się do siebie – To niemożliwe!
- Niemożliwe jest to, że ty tutaj jesteś. Ty? W takiej grupie? – Adam pokręcił głową, nie wierząc własnym oczom.
- Chodź – Rzekł Brad, łapiąc Lamberta za nadgarstek. Wyprowadził go na zewnątrz. Zamknął drzwi magazynu – Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie tego spotkania – Roześmiał się ciepło – Jesteś w bractwie?
- Właśnie mam zamiar do niego wstąpić. Znam ich od jakiegoś czasu. Kto cię wprowadził?
- Samuel – Uśmiechnął się Bell – Ja tu tylko sprzątam – Roześmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak przerażająco to brzmi w odniesieniu do miejsca, w którym jesteśmy…
- Spokojnie. Nie mam nic wspólnego z bractwem. Mój chłopak ma tutaj duże udziały. Wspieram go w razie potrzeby. Noszę papiery, zdjęcia, szukam informacji. Nie tykam się brudnych spraw. Z resztą wyobrażasz sobie mnie, trzymającego pistolet? Rozłożyłbym go na części i przerobił na bransoletkę.
Lambert roześmiał się – Ja trafiłem tutaj z powodu Tommy’ego.
- O… - Brad wziął głęboki oddech – Przykro mi. Jeśli pogadasz z Samuelem, może zmienić ci opiekuna.
Lambert zmarszczył brwi – Słucham?
- Tak między nami – Brat wykonał krok w stronę przyjaciela – Robi czarujące wrażenie, ale to tylko pozerstwo. Potworne monstrum, wepchnięte w skórę człowieka. Mam ciarki od samego słuchania jego głosu.
- Nie znasz go.
- Nikt go nie zna. On ma tyle masek, w obliczu ilu sytuacji staje. Najbardziej niewdzięczny i egoistyczny człowiek w tej grupie. Po trupach do celu. Dosłownie – Rzekł, wyciągając papierosa. Podsunął paczkę Adamowi.
- Nie, dzięki – Rzekł brunet, biorąc głębszy oddech.
- Nie chcę, by stała ci się krzywda. Przeciągnie cię na swoją stronę i zapomnisz, kim jesteś. Wieczny stan chorej hipnozy.
Adam zwrócił wzrok ku niebu – To nie brzmi pocieszająco.
- Mam nadzieję, że nie zdążyłeś zrobić żadnej głupoty? – Brad łagodnie trącił Adama łokciem. Brunet przecząco pokręcił głową.
Nie, wcale. Nie spałem z nim, nie zaufałem mu. Nawet się w nim nie zakochałem. Nic z tych rzeczy.
- Dobrze znów cię widzieć. Nawet nie wiesz jakim szczęściem jest widzieć człowieka w tym miejscu. Hummingbirds to nie ludzie – Rzekł Bell, kładąc dłoń na ramieniu Adama.
- Okoliczności naszego spotkania nie są zbyt sprzyjające.
- Nie szkodzi. Mamy wiele zaległości – Drobny chłopak uśmiechnął się ciepło, zwracając wzrok ku gwiazdom. Adam poczuł ciepło rozlewające się w jego sercu. Gdy już próbował oderwać się od tego, co dawno przeżył, żywe wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą. Ze wszystkich jego słabości najgorszym było stąpanie wśród popiołów przeszłości.

niedziela, 21 lipca 2013

Odc. 27: Trzydzieści siedem i pięć



Hej! Tym razem zdążyłam na weekend :) Co prawda to już niedzielny wieczór (cóż, można powiedzieć, że nawet noc!). Uzupełniłam wszystkie linki z poprzednich komentarzy, jeśli ktoś chce jeszcze dołączyć to zapraszam do pozostawienia adresu :)


Widzę, czego oczekujecie względem Tommy’ego, jesteście zgodne :) Nie zdradzę żadnych szczegółów, ale mam nadzieję, że dalszy rozwój wydarzeń zaskoczy Was pozytywnie. Dziękuję za naskrobanie komentarzy, kochane :)  

Uwaga! Na potrzeby jednego z wątków musiałam posłużyć się językiem hiszpańskim, którego nie znam. Korzystałam z translatora (jak wiemy często tłumaczą błędnie). Wybaczcie mi błędy, jeśli znacie ten język, a jeśli go nie znacie - zdania służą jako podsumowania wypowiadanych słów, przez co nie ma potrzeby rozumienia ich znaczenia.

 Czytajcie!

27. Trzydzieści siedem i pięć

„Już jestem”. Krótka wiadomość została odebrana przez Jane po godzinie dziewiątej wieczorem. Okolica jak każda inna – kilka lokali, podmiejski pub i zamknięte przedszkole. Dziewczyna ruszyła  odważnym krokiem w stronę zaparkowanego po drugiej stronie szosy samochodu.
Jeep. Chciałbyś mieć rodzinę, co?
Podeszła od strony pasażera i wsiadła do środka.
- Kochanie, pozwól mi się wytłumaczyć – Rzekł ciemnooki brunet, który zacisnął palce na swoim kolanie – Moglibyśmy wszystko naprawić. Zacząłem wszystko od nowa. Wybacz mi codzienne telefony, ale nie potrafię sobie bez ciebie poradzić. To była głupia wpadka. Nawet jej nie znałem.
Jane ze zrozumieniem pokiwała głową i spuściła wzrok – Prosiłam, żebyś zniknął z mojego życia.
- Nie potrafię – Odparł mężczyzna, pochylając się w stronę dziewczyny – Zrobię wszystko, by cię odzyskać.
Brunetka znacząco pokiwała głową – To jasne, że każdy popełnia błędy.
- Masz rację.
Jane uniosła wzrok, po czym przytuliła się do czarnowłosego. Przysunęła się do jego ucha.
- To spotkanie było twoim największym błędem – Odparła, zatapiając igłę strzykawki pod grubą warstwę skóry. Z całego podniecenia miała wrażenie, że słyszy jak ciecz wtłacza się w tętnicę i od tego momentu przenosi byłego kochanka w stronę podziemnych rzek. Mężczyzna momentalnie opadł na jej kolana. Odkąd ostatnim razem się widzieli, Matt musiał przytyć jakieś trzydzieści kilogramów. Jane zastanowiła się przez chwilę, czy podana trucizna wystarczy na tego sukinsyna. Gdyby nie to, że zawsze chciała dopiąć swego, poprosiłaby o pomoc Hummingbirds.
***
Adam zatonął w czwartej lampce wina. Skórzana kanapa stale nagrzewała się, co powodowało nieprzyjemny dyskomfort. Ostatecznie Lambert postanowił spocząć na podłodze. Podniósł wzrok, by spojrzeć na Jane.
- Pamiętam, że ktoś mówił… - Zamyślił się – Że wróżysz?
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło – Pomagam interpretować sny – Odparła, biorąc łyk rozgrzewającego napoju.
- Świetnie się składa – Adam oparł łokieć o krawędź kanapy – Od jakiegoś czasu prześladuje mnie jeden koszmar. To taki krótki wstęp do czegoś większego. Wchodzę do mocno oświetlonego pomieszczenia, to światło niemal mnie oślepia. Po białych ścianach poruszają się ćmy, stonogi, pająki.
- Jaki masz stosunek do takich stworzeń?
Lambert wzruszył ramionami – Raczej obojętny, ale w moich snach odczuwam niepokój.
Jane przechyliła głowę na bok i zmrużyła oczy – Wygląda na to, że boisz się stanąć przed obliczem prawdy. Próbujesz przybierać maski i kryć się.
Adam parsknął śmiechem – To chyba normalne życie kryminalisty.
- Nie mówię o ucieczce przed glinami – Odparła brunetka, krzyżując ręce na piersi – Ukrywasz swoje uczucia, mam rację?
- Zdemaskowałaś mnie.
- Ufasz mi na tyle, by się przyznać? A jeśli powiem o tym Tommy’emu?
Adam uśmiechnął się – On w to nie uwierzy. Nic mi nie grozi.
- Zaraz się przekonamy – Odpowiedziała podobnym uśmiechem – Tommy! – Roześmiała się.
Blondyn szedł w ich kierunku. Ściskał w dłoni telefon komórkowy. Jednak z niego korzysta? Nie widziałem wcześniej.
- Nie za wesoło wam? – Warknął, szarpiąc za drzwi wejściowe – Do środka.
Adam ujrzał obcego mężczyznę, przekraczającego próg mieszkania. Nie rozglądając się, nieznajomy ruszył krok w krok za blondynem, a po chwili zniknęli w jednym z pomieszczeń.
- Zły dzień? – Szepnęła Jane – Kto to? Nie widziałam wcześniej tego gościa.
Coś poszło nie tak? Mamy gliny na ogonie? Dawno nie widziałem, by Tommy był tak zdenerwowany. Pewnie ciało Briana naprowadziło na właściwy trop. Wiem, ze nawet nieomylni mordercy zostawiają sieć poszlak. Kłamstwo idealne nie istnieje.
- Na to wygląda – Odparł po dłuższej chwili.
- Proponuję rozejść się do pokojów. Nie mam zamiaru stać się ofiarą dwóch psychopatycznych i wkurzonych facetów. Co ty na to?
- Całkiem niezły pomysł – Skomentował Adam, nadal patrząc na drzwi, zza których odchodziły stłumione głosy.
Spoczywali przy kanapie jeszcze przez piętnaście minut, wymieniając się spojrzeniami. Próbowali wyłapać poszczególne słowa i łączyć je w całość. Przeszkadzał jeden fakt – nikt z nich nie znał hiszpańskiego.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, wiesz, gdzie mnie szukać – Rzekła Jane, wstając z kanapy. Powolnym krokiem ruszyła w stronę schodów, by zaszyć się w czterech ścianach.
Adam nie mógł pohamować swej ciekawości. Ostrożnie zbliżył się do drzwi, za którymi odbywała się rozmowa. Oparł skroń o ścianę i zmrużył oczy.
- Nie mogę go stracić. On daje mi ochronę.
- Możemy zapewnić ci pełną protekcję, amigo. Te lo prometo.
- Nie tylko o to chodzi. Uratował mi życie, mam wobec niego pewne zobowiązania. Powinniśmy obarczyć kogoś innego tą sprawą. Es difícil. Es difícil y muy persona.
- Kończy się czas. Być może nie będzie więcej okazji. Przeszkolisz go i da sobie radę.
- Da sobie radę? Przez miesiąc, dwa czy trzy, kiedy zaczyna się największa obława? Chyba żartujesz! Simplemente no puedo pagarlo. To zbyt duże zagrożenie i dla niego i dla nas. No.
Adam cofnął się na krok, gdy usłyszał zniecierpliwione, ciężko stawiane kroki. Rozmowa trwała już ponad pół godziny.
- Boję się, ze stanie mu się krzywda. Że to początek wielkiej burzy. Czuję, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
- Do jasnej cholery Tommy, jesteś częścią tej grupy. Esto es una acción conjunta. Musisz podejmować ważne decyzje, a oto jedna z nich. Na twoim miejscu wolałbym widzieć siebie martwego, niż oznajmiającego liderowi, że zrzekasz się zlecenia zadania.
- Muszę to przemyśleć.
- Nie ma nad czym myśleć. Wypchniesz Adama do szpitala czy nie?
- Tak.
Do szpitala? Adam usłyszał kolejne kroki, więc szybko ulotnił się w kierunku kuchni. Złapał stojącą przy krawędzi stołu szklankę i opróżnił ją jednym haustem.
- Jak długo tu jesteś? – Spytał Tommy. W jego głosie pobrzmiewało zaskoczenie.
- Chwilę – Odparł Lambert – Przyszedłem się napić, od wczoraj drapie mnie w gardle. Skończyliście?
- Można tak powiedzieć – Ratliff otworzył lodówkę, w poszukiwaniu zimnego piwa. Ostatecznie sięgnął po mleko, będące ostatnim schłodzonym napojem.
Brunet przez moment obserwował profil ciała blondyna, po chwili jednak skupił się na wyrazie jego twarzy.
- Jak mogę ci pomóc?
Ratliff pokręcił głową i wziął głębszy oddech – Nawet nie pytaj.
Brunet zbliżył się do niższego od siebie chłopaka i ułożył dłonie na jego biodrach.
- Przydałby ci się krótki odpoczynek.
- Daj spokój… Adam – Wyszeptał, gdy brunet złączył z nim swoje wargi – Jane nie może widzieć.
- Jane o wszystkim wie – Odparł Lambert – Wie nawet więcej niż ty.
Ratliff spoglądał podejrzliwie na wyższego od siebie mężczyznę, po czym nerwowo przeciągnął językiem po suchych wargach – Jestem naprawdę zdenerwowany. Wybacz mi, jeśli będę nieprzyjemny.
- Wybaczę – Odparł z łagodnym uśmiechem Adam, całując chłopaka w czoło – Potrzebujesz czegoś?
- Absolutnie niczego poza ciszą i spokojem – Odparł Ratliff, cofając się na krok – Jutro musimy porozmawiać. Czasu jest coraz mniej.
- Przed nami jeszcze cała noc – Odparł Adam, cofając ręce – Będę na nogach jeszcze przez godzinę. Jeśli będziesz chciał, zajrzyj do mnie.
Ratliff wymusił na swojej twarzy nikły uśmiech – Odpocznij. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Nie siląc się na kontynuację rozmowy, rozeszli się we własnych kierunkach.
***
Kris ściskał w dłoni kawałek miękkiego, wyblakłego papieru. Pierwsza i jedyna wiadomość od Adama. Czy on może jeszcze żyć? Gdzie jest jego ciało, bez znaczenia czy żywe czy martwe? Przycisnął palce do zmęczonych powiek i wziął głębszy oddech. Poczuł łagodne dłonie na swoich ramionach.
- Kochanie, wystarczy na dziś – Rzekła Katy – Jest coś, co nie daje ci pokoju?
Kris milczał przez dłuższą chwilę – Nie wiem w którym momencie powinniśmy przyjąć, że Adam nie wróci. Chciałbym wyprawić mu pogrzeb. Jemu i Almie. Trudno uwierzyć mi w to, że oboje nie żyją, ale weź pod uwagę, że zniknęli w czasie, gdy z więzienia wydostał się niebezpieczny przestępca, znający ich osobiste życie zbyt dobrze.
Kobieta przysiadła na biurku, odsuwając na bok plik zdjęć.
- Może uciekli za ocean i wiodą spokojne życie, może zostali uprowadzeni, być może są martwi. Nie wiem, którego scenariusza się trzymać. Gubię się.
- Rozumiem, że Adam był twoim najlepszym przyjacielem, ale musisz wrócić do codziennego życia. Poszukiwania wciąż trwają. Oboje wiemy, jak silnym człowiekiem jest Lambert. Nic nie jest w stanie go złamać.
- Mam nadzieję, że masz rację, kochanie. Oby to była prawda.
***
Zegarek wiszący na ścianie wskazywał drugą piętnaście. Za oknem panowała absolutna ciemność. Mrok pokoju rozświetlała pojedyncza żarówka, zawieszona pod sufitem. Wokół żółtego blasku zgromadziło się kilka drobnych owadów, ślepo zataczających kręgi wokół centralnego punktu światła.
Brunet siedział właśnie na krawędzi swojego łóżka, przeglądając jeden z magazynów, które zabrał z przedpokoju. Dziękował w duchu, że nie ma tutaj dzienników. Nie chciałby czytać o sobie, jako o zbiegu z morderstwem na koncie. Alternatywą było oglądanie miętowych sukienek w komplecie z błękitnymi koturnami. Z dwojga złego damska moda nie wypadała tak źle na tle innych gorących nagłówków.
Błogą ciszę przerwał dźwięk naciskanej klamki. Adam odruchowo spojrzał w kierunku drzwi.
- Spodziewałem się ciebie – Rzekł, spoglądając na blondyna – Nie wyglądasz najlepiej. Przydałby ci się prysznic.
Tommy kopnął drzwi i usiadł w fotelu tuż przed Adamem. Przetarł zmęczone powieki.
- Nie przyszedłem tutaj pytać o porady w celu niwelowania zmarszczek – Odparł Ratliff – Nie powinienem wchodzić w szczegóły przed spotkaniem z bractwem, ale musisz wiedzieć, na co się piszesz, jeśli chcesz podjąć się zadania, które dla ciebie przygotowaliśmy. Nie mogę w tym momencie powiedzieć o wszystkim, ale chcę, byś był gotowy na to, co zostanie ci przedstawione.
- Rozstaniemy się? – Spytał Adam.
- Niezupełnie. Będę odwiedzał miejsce zlokalizowane w pobliżu twojego celu. Po skończonym dniu pracy będziesz wracał do mieszkania. Będziesz zmieniał je co dwa tygodnie.
Adam zmarszczył brwi – Co dwa tygodnie? Myślałem, że to wszystko potrwa trzy dni.
- Od ciebie zależy, kiedy wypełnisz swoje zadanie – Odparł Tommy, pochylając się w stronę Lamberta – Jednak nie licz, że zajmie ci to mniej niż miesiąc. Byłbym pod dużym wrażeniem.
Lambert wziął głębszy oddech – Mówiłeś o dniu pracy. W jakim zawodzie będę pracował?
- Wiem, że dobrze odegrasz swoją rolę. Psychiatra. Dostaniesz nową tożsamość, czyste papiery. Zadbamy o twoją stylizację. Cały problem leży w tym, że nasz człowiek, Smith dostał przepustkę do szpitala. Wkręcił lekarzowi schizofrenię. Znacznie łatwiej zwinąć swoje zabawki ze szpitala niż zza krat. Będziesz miał na to nieograniczony czas. Smith potrafi grać na zwłokę, ale musisz działać sprawnie. Mamy plan alfa oraz beta na wydostanie was z tego miejsca. Miejsce skrywa pewną tajemnicę, której poznanie może uniemożliwić ci wykonanie zadania.
Adam zmrużył powieki – Co masz na myśli?
Tommy wzruszył ramionami – Złe miejsca noszą złe emocje. Musisz być silny, by je odepchnąć. Nieliczni stanęliby przed tą próbą. Sądzę jednak, że dojrzałeś, by zrobić to, czego od ciebie oczekujemy.
Lambert pokręcił głową – Ile mam jeszcze czasu?
- Przez kilka dni wdrożymy cię w cały plan i ustalimy szczegóły. Będę cię monitorował. Pamiętaj, że robisz to dla nas. Dla siebie i dla mnie.
Adam wziął głęboki oddech i założył ręce na biodrach – Mam nadzieję, że warto.
Patrzyli po sobie, pochłonięci otaczającą ich intymną ciszą, po raz pierwszy tak lekką jak nigdy wcześniej. Spojrzenia wzajemnie mówiły sobie o strachu i obawie przed utratą tego, co najważniejsze. Nie było miejsca na słowa. Pozostał jedynie uzupełniający się szmer spokojnych oddechów i długie momenty bez opuszczania powiek. Niezdolność do podjęcia gestu, którego tak mocno oczekiwali.