Hej! Kilka króciutkich odpowiedzi i
przechodzimy do odcinka.
Till: Przyjmuję wszystkie hugsy! :)
Little Vampire: Bloga dodałam do
linków :)Chętnie się
zapoznam.
Lila: Cieszę się, że zostawiłaś
komentarz, witamy!
28. Noc łowców
Adam spędzał wieczór w pokoju.
Oglądał swoją broń. Jedynym jego obowiązkiem było o nią dbać, już teraz
wyglądała jak nowa. Delikatnie odłożył pistolet na półkę i przetarł dłońmi
zmęczone powieki.
- Proszę - Rzekł.
Jane uchyliła drzwi - Nie zdążyłam
nawet zapukać - Rzekła z uśmiechem.
- Słyszałem, że się zbliżasz.
Trenuję swoją czujność.
- Nieźle ci idzie - Odparła
dziewczyna, siadając tuż obok Lamberta. Zwróciła się w jego kierunku -
Przeszkodziłam w czymś?
Brunet parsknął śmiechem i uniósł
powieki, ukazując swoje błyszczące oczy - Umieram z nudów.
- Ja zawsze potrafię znaleźć
właściwe miejsce. Chcesz się przejść?
Adam widział błysk w jej oczach,
kokietująco układające się wargi. Niemal słyszał wszystkie składane mu obietnice
i przyrzeczenia.
- Nie mam nic przeciwko, ale
niedługo wychodzę z Tommym na małe przyuczenie.
Drzwi otworzyły się z impetem.
Blondyn wszedł do pokoju – Powinieneś być już na dole.
Jane wstała i założyła ręce na
piersi - Kultura jest ci obca.
Ratliff zmierzył ją wzrokiem, po
czym uśmiechnął się kpiąco. Spojrzał w kierunku Adama - Chodź ze mną.
Czarnowłosy postanowił milczeć aż do
czasu, gdy zostaną sam na sam. Sięgnął po swój pistolet i bez słowa opuścił
pokój. Słyszał za plecami każdy oddech Tommy'ego.
- Dokąd jedziemy? - Spytał łagodnym
głosem, nie odwracając się za siebie. Przez moment poczuł się zakładnikiem,
popychanym przez swojego oprawcę w stronę kamery, gdzie będzie musiał prosić
swoją rodzinę o zapłatę grubymi dolarami. Ale nie było oprawcy, nie było też
kamer. Wolałbym być w roli ofiary. Miałbym wtedy jakiekolwiek szanse na
powrót do domu.
- Mówiłeś coś? - Spytał Tommy,
wychodząc na podwórze.
Adam zmarszczył brwi - Słyszysz
moje myśli?
Blondyn wsunął kluczyk do zamka i
przekręcił o pół obrotu - Słyszę ciszę, a to brzmi jednoznacznie. Sugerowałem
ci zaprzestanie snucia wyidealizowanych planów, na które nie ma miejsca.
Brunet spuścił wzrok. Czuł jak
chłodne powietrze owiewa jego rozpaloną twarz. Zdecydował się zająć miejsce
pasażera i chwilę później ruszyli w podróż. Niebo było smoliście czarne.
Sączyły się z niego pojedyncze, zgaszone blaski gwiazd, a głucha cisza topiła
się pośród pary oddechów. Adam łagodnie zwrócił twarz w kierunku Ratliffa.
- Nie lubisz Jane.
- Nienawidzę kobiet.
Adam zmrużył powieki – Zdążyłem zauważyć.
A masz powód?
- Wszystko ma swoje powody – Odparł,
ucinając temat – A ty czego nienawidzisz?
- Poczucia bezwzględnej samotności.
Tym razem to Adam poczuł na sobie
uważny wzrok Tommy’ego.
- Czujesz to?
- Jak nigdy wcześniej.
Samochód zatrzymał się tuż przy
lesie. Ratliff opuścił auto i ruszył między drzewa. Brunet nie zastanawiając
się długo poszedł za nim, wytężając wzrok w otaczającej ich ciemności.
Czuł drobne gałązki, ocierające o
jego spodnie oraz aksamitne pajęcze nici, otulające zarumienioną skórę. Do uszu
docierały odgłosy nocnego ptactwa oraz szelest łamanych kawałków drewna. Czuł,
jak jego stopy zatapiają się w świeżym mchu. Wkraczał coraz głębiej. Zatracał
się w zupełnej izolacji. Pył wznosił się z każdym kolejnym krokiem, osiadając
na materiale koszuli, chłodne powietrze świszczało, przeciskając się między
małymi szczelinami konarów. Czuł całkowity nietakt, gdy ściskał w dłoni broń.
To miejsce było dla niego tak łaskawe. Tak bliskie, choć widział je po raz
pierwszy…
- Tak samo było z tobą – Rzekł na
głos – Od początku czułem, gdzie jest mi dobrze.
Blondyn na moment odwrócił głowę, po
czym zwolnił – Słucham?
Adam poczuł pulsujący ból głowy. To
był stan totalnego upojenia. Gdyby tylko mógł wypowiadać słowa wprost między
wargi Tommy’ego…
Doszli do miejsca, w którym było
więcej światła. Ratliff stanął tuż obok Adama.
- Widzisz tego lisa? – Wskazał na
rude zwierzę, które węszyło w poszukiwaniu pokarmu – A teraz skup się.
Lambert uniósł dłoń. Nie zamierzał
strzelać. Nie zamierzał pozbawiać życia niewinnej istoty.
- Skup się – Usłyszał ostrzegawczy
szept.
Zmrużył powieki i odbezpieczył broń.
Nieprzyjemny, metalowy szczęk wyrwał się spod jego rąk. Zwierzę podniosło łeb.
- Dobrze…
Ułożył palec na spuście. Czekał na
kolejny krok.
Tommy bezszelestnie zmienił swoje
miejsce. Stał tuż za brunetem. Powiódł palcami po jego ramieniu, wywołując
paraliżujący dreszcz. Adam zacisnął powieki, czując zawrót głowy.
- Obserwuj swój cel.
Szept tuż obok ucha. Gorące
powietrze otuliło szyję Adama, który nerwowo zacisnął wargi.
- Obserwuj i dopnij swego…
Niezwykle erotycznie brzmiące słowa
były kierowane wprost do wrażliwych na każdy dźwięk uszu. Oddech mimowolnie
przyspieszył. Opuszki palców znów zetknęły się z jego rozpaloną skórą. Dotyk
parzył, drażnił. Krew w tętnicach zaczęła wrzeć. Oczy zaszły mgłą. Lis już
dawno zniknął między drzewami. Może tak naprawdę wcale go tam nie było.
Odwrócił się, z całej siły
przywierając do chudego ciała i wtapiając się w kusząco rozchylone wargi. Zaatakował
swoim językiem, dłońmi, które niepohamowanie brały, co do nich należało.
Blondyn poczuł jedynie silne uderzenie, gdy jego plecy odbiły się od starego
świerku. Pojedyncze igły posypały się na ich ubrania, które stanowiły ostatnią
barierę do ogrodu zapomnienia. Miękkie wargi nacierały na siebie, puchnąc od
wzajemnego zderzania się z zębami, w gardle brakowało śliny. Spocone dłonie
ześlizgiwały się z karków, bioder, ramion, w zależności od tego, dokąd właśnie
zawędrowały. Pośród bezkresnej ciemności błyszczały dwie pary oczu; oczu
wyrażających większą czujność niż bystre spojrzenia wilków. Ciała pragnące
siebie mocniej, z pożądaniem, którego nie doświadczą inne zwierzęta. Serca
wyrywały się z piersi, powodując bolesny ucisk, ale nie miało to teraz żadnego znaczenia.
Podniecenie i żądza, które kumulowały się w innym miejscu niż zazwyczaj.
Pragnienie wynikające z potrzeby bliskości osoby, którą wzajemnie mieli u
swojego boku.
Adam usłyszał cichy dźwięk, będący
wstępem do tego, co miało nastąpić. Zmrużył powiek i nie przerywając
agresywnych pocałunków, ułatwił podjęcie wyścigu do mety. Tommy oparł dłonie o
korę drzewa, gdy poczuł, że brunet zaczyna go wypełniać. Zdusił w sobie okrzyk
bólu i podniecenia, które mieszały się ze sobą. Naciskał palcami na twardy brąz
drzewa, czując, że chropowata powierzchnia rani jego dłonie. Cudze ręce z pasją
objęły jego tors, a wargi przywarły do pokrytej drobnymi kropelkami potu szyi.
Skóra z jego palców zdrapywała się z każdym kolejnym pchnięciem, na dłoniach
pojawiły się czerwone otarcia, zabrudzone zwęgloną powierzchnią. Czuł się jak
epileptyk przed atakiem. Szum w głowie nasilał się, chłód oblał całe rozpalone
ciało, które zaczęło konwulsyjnie drżeć. Podniecenie przesuwało się ku dołowi.
Nogi odmówiły posłuszeństwa, aż wzajemnie upadli na miękki mech i drobne
kamienie. Miłość nazywana nienawiścią popychała ich coraz dalej do przodu, gdy
spojrzenia stały się przenikliwe, pełne i długie.
Szczupłe palce wplotły się w
kruczoczarne włosy Adama, przyciskając jego głowę do siebie, dzieląc się
pocałunkami i oddechami z jego wargami. Czuł przynależność, której tak bardzo
się bał. Teraz nie myślał w tych kategoriach. Nie myślał o niczym, poza chwilą,
której tak bardzo pragnął. Pot rysował kolejne linie na zaczerwienionej skórze,
która co chwilę przyjmowała na siebie drobne pocałunki. Namiętne odgłosy
spłoszyły wszelkie zwierzęta, które tej nocy zamierzały polować. To jeden z
momentów, które nigdy nie powinny mieć swojego końca.
***
Jane wyszła na taras, podziwiając
pełny, tłusty księżyc. Sięgnęła do kieszeni, w której znalazła paczkę
papierosów. Wyciągnęła jednego z nich i przytknęła do ust.
Czy Adam
jest właśnie tym, o którego chodzi w całej tej grze? To drzemiąca w sobie siła,
gotowa do ataku w każdym momencie.
Zaciągnęła się gorzkim dymem, czując
ciepło, wypełniające klatkę piersiową. Uśmiechnęła się pod nosem i spuściła
wzrok. Hummingbirds niszczy wszystko, co
piękne. Szkoda, że zabije całe piękno, tkwiące w nieskazitelnie pięknym
człowieku. Tak mi przykro Adam.
- Twoje zdrowie – Rzekła, unosząc w
górę niemal pustą szklankę whisky.
***
Katy przygotowywała zastawę na
dzisiejszy wieczór. Polerowała sztućce od piętnastu minut. Pogrążyła się w
przyziemnym zajęciu.
- Nie wiem, czy to najlepszy pomysł,
kochanie – Rzekła, spoglądając na Krisa.
Allen wyjął pieczeń i postawił
blachę na blacie. Pierwszy odruch nakazał mu milczeć, w drugim jednak
przemyślał całą sprawę po raz kolejny.
- Zostali sami. Potrzebują czyjegoś
wsparcia – Odparł, spoglądając na samochód, który minutę temu zaparkował na
jego podwórzu. Trzy osoby zmierzały w stronę dużego domu.
- Ja otworzę – Dodał Kris, kierując
się w stronę hallu. Nacisnął klamkę, nim rozległ się dźwięk dzwonka.
- Witajcie – Przywitał gości z
łagodnym uśmiechem – Zapraszam do salonu.
Uścisnął dłonie mężczyznom oraz
Leili i pokierował ich w stronę pomieszczenia.
- Trudno znaleźć wasz dom – Rzekł
Lambert, rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na wspólnym zdjęciu jego syna
z najwierniejszym przyjacielem.
- Ach tak, wybraliśmy odludzie.
Obrzeża miast są bardziej przyjazne rodzinom.
Leila spojrzała na Allena – Planujecie
dziecko?
Kris roześmiał się cicho – Jeszcze nie,
ale jesteśmy coraz bliżej podjęcia tej decyzji. Problemem jest brak czasu i
ograniczone środki. W policji nie zarabiam wystarczająco dużo, by bez
odkładania móc zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Poza tym mamy kredyt.
Katy weszła do salonu, witając się z
każdym z członków rodziny Adama. Kris w tym momencie otwierał butelkę
czerwonego wina, bacznie obserwując Neila. Odczuł niesamowite współczucie
względem tego chłopaka. Wiedział, jak silna więź ich łączy, a teraz Adam
przepadł, przepadł z człowiekiem, którego miał wsadzić za kartki. Gdyby ci
ludzie wiedzieli…
O mój Boże.
Nigdy.
Wypełnił każdą lampkę zawartością
alkoholu i zajął miejsce przy stole, tuż obok swojej żony.
- Wiadomo coś nowego? – Spytał
ojciec, trzymając dłonie blisko twarzy.
- Przykro mi. Naprawdę się staramy.
Robię to nie tylko z poczucia obowiązku, ale także szacunku względem
najbardziej przyzwoitego co ty pieprzysz
człowieka, z jakim miałem okazję pracować.
Mężczyzna jedynie pokiwał głową.
Zapadła cisza, którą miarowo przerywało tykanie zegara.
***
Adam wraz z Tommym po cichu zakradli
się do mieszkania. Wspólnie skierowali się w stronę sypialni Ratliffa. Adam
odwiedził to pomieszczenie po raz pierwszy. Rozejrzał się dookoła i zasunął
rolety w oknach. Poczuł parę szczupłych dłoni, kładących się na jego biodrach.
Musiał zwrócić ku nim wzrok, bo sam nie wierzył, że blondyn właśnie przytula
się do jego pleców. Lambert ostrożnie ułożył swoje palce na nadgarstkach
chłopaka i pozwolił mu oprzeć policzek o jego ramię.
- Niczego ci nie dam. Niczego ci nie
zapewnię. Ulegam nawet wtedy, gdy próbuję cię szkolić. Masz na mnie zgubny
wpływ.
- Jesteś w stanie czuć względem mnie
inną siłę niż pożądanie, Tommy? – Spytał Adam, trwając w bezruchu. Bał się, że
blondyn niczym spłoszone zwierzę zniknie, jak widziany przez kilka chwil lis.
- Nie powinieneś mnie o to pytać.
Nie myśl o tym, co przyniesie czas. Skup się na tym, co dzieje się właśnie
teraz.
Brunet zwrócił się twarzą w stronę
Ratliffa. Był oczarowany blaskiem czekoladowych oczu, które ufnie na niego
spoglądały.
- Boję się zewnętrznego świata. Chcę
żyć tylko w tym, w którym jesteś ty – Wyszeptał Adam, całując blondyna w czoło.
Cały czas spodziewał się momentu, w którym zostanie odepchnięty, ale ta chwila
ku jego zaskoczeniu nie nadchodziła.
- W każdej chwili może mnie
zabraknąć. W każdej chwili możesz zostać skazany na samego siebie. Zaszedłem
już daleko i moja pozycja jest wątpliwa. Być może pewnego dnia będę musiał
odejść, dlatego teraz uczę cię jak żyć – Powiedział cicho Tommy, nie tracąc
kontaktu wzrokowego. Próbował nie okazywać emocji, choć czuł przyspieszone
bicie swojego serca.
Adam łagodnie pokręcił głową i
spuścił wzrok. Po chwili ponownie spojrzał w brązowe oczy.
- Jak mam dalej podążać kruchym mostem
nad przepaścią? Jak mam iść, nie czując żadnej asekuracji? – Spytał,
zmniejszając dystans – Jak mam przygotować się na twoje odejście, gdy z każdym
kolejnym dniem kocham cię coraz mocniej?
Blade wargi zadrżały. Skórę przeszył
zimny dreszcz. Tommy milczał, nie mogąc zdobyć się na żadne słowo. Te
poświęcenia, walka o przetrwanie, ratowanie życia i rzetelność nie miały
podnieść rangi w hummingbirds. Były przejawem bezinteresownej miłości i
pragnienia, by wypełnić pustkę w złamanym, pełnym nieszczerości sercu.
- Od jak dawna to trwa? – Wycedził blondyn.
Adam wzruszył ramionami – Pragnąłem cię
od momentu, gdy zaczęliśmy rozmawiać. Intrygowałeś mnie, interesowałeś. Wybaczyłem
ci próbę Almy. Wybaczyłem, że nie zechciałeś powiedzieć mi, co się z nią stało.
Kiedy mierzyłem w głowię Brianowi zrozumiałem, że nie było i nie będzie innego
człowieka, dla którego jestem w stanie odrzucić cały swój system wartości. Dla
którego jestem gotów zabić. Jesteś jedynym, którego chcę chronić. Jedynym, dla
którego chcę żyć.
Blondyn pokręcił głową – Wiesz, jak
wyglądała nasza umowa, żadnych uczuć…
- Sam to czujesz, Tommy – Odparł Adam,
ujmując twarz chłopaka w dłonie. Nie pozwalając mu na zaprzeczenie złączył z
nim swoje usta, poddając się sile pocałunku.
Drzwi otworzyły się z impetem.
Momentalnie zwrócili swój wzrok na Jane.
- Hummingbirds chcą się z nami
widzieć. Rano mamy być w San Diego.
- W San Diego? – Tommy zmrużył
powieki – Uciekamy stamtąd. Nie możemy wrócić do miejsca, w którym trwa
największa obława!
- Chłopak z psychiatryka został
przerzucony do innego zakładu.
- Nie zgadzam się na to – Odparł szorstko
Tommy – Nie ma mowy. To samobójstwo.
- Im to powiedz – Wzruszyła ramionami,
po czym wcisnęła blondynowi telefon w rękę – Obyś coś wskórał, bo inaczej słabo
widzę naszą przyszłość.
- Wybacz, Adam. Skończymy rozmawiać,
gdy wrócę. W tej sprawie chodzi głównie o ciebie.
- Rozumiem – Odparł brunet,
odprowadzając chłopaka wzrokiem.
Jane usiadła na kanapie, gładząc
pofałdowaną narzutę – Szybko wróciliście. Przyspieszony kurs?
Lambert znacząco kiwnął głową –
Dobrze mi idzie. Mam duże doświadczenie.
- Broń do ciebie nie pasuje –
Odparła z łagodnym uśmiechem – Kojarzysz mi się z domem. Szczęśliwym ojcem
dzieci ze spokojną pracą pisarza. Może dziennikarza.
- To wszystko było do zdobycia –
Odparł Adam – Moja praca była spokojna.
- Walkę z mordercami nazywasz
spokojem?
Brunet pokręcił głową – Nie walczyłem,
pomagałem im. Wspólnie szukaliśmy rozwiązania, którego sami nie dostrzegali. Ci
ludzie nie byli potworami. Mieli serca, wrażliwość, potrzebę zjednoczenia.
Potrzebowali człowieka, który im wybaczy.
Jane pokręciła głową – Niesamowite.
Ale Tommy nie potrzebował twojej opieki. Zniszczył cię.
- Sam wyszedłem mu naprzeciw –
Brunet odwrócił wzrok – Gdybym…
- Uważaj na niego – Rzekła wstając –
Hummingbirds mnie ostrzegali. Ten człowiek nie ma skrupułów. Wyciśnie z ciebie
wszystkie soki, a to co pozostanie wyrzuci na pobocze autostrady. Nie ma
poparcia u nikogo. Wywiązuje się jedynie z nakładanych na niego obowiązków, ale
z nikim nie utrzymuje kontaktu. Jesteś pewien, że chcesz żyć w ciągłym wyścigu?
- Już dawno podjąłem decyzję.
Dziewczyna wymusiła uśmiech na
swojej twarzy. Podeszła do bruneta i objęła go, poklepując po plecach.
- Będę trzymała za ciebie kciuki.
Adam pogładził jej plecy – Dam sobie
radę. Nie musisz się martwić.
Tommy bez uprzedzenia wszedł do
pokoju – Pakujcie się. Mamy poważną rozmowę z bractwem.
***
Rozmowy trwały od ponad godziny.
Adam nie mieszał się w wewnętrzne sprawy, więc usiadł z boku i obserwował
postać Tommy’ego, której cień wściekle tańczył na wszystkich ścianach.
Zastanawiał się, w którym momencie wrócą do nieskończonego dialogu. Jane
spoczywała tuż obok Lamberta, co jakiś czas komentując skutki minionych
decyzji. Sprawy nie miały się dobrze. Jeżeli Adam będzie musiał wrócić do San
Diego, szanse na jego nierozpoznanie sięgną zaledwie kilku procent. Nikt nie
wiedział, jak wyglądała sytuacja w samym mieście, ale pewnym było, że powrót
jest niemożliwy.
Adam założył ręce na
piersi i zmrużył powieki.
Spokój
w czterech kątach i ciepła pieczeń. Kojący głos ukochanej osoby. Szczęśliwe
rodzeństwo.
Neil.
Ciekawe, jak przeżył moje zniknięcie. Musiał przeżyć je bardzo mocno. Żałuję,
że nie mogłem zobaczyć się z nim choćby na moment.
Otworzył oczy i poczuł
bolesny ucisk w klatce piersiowej. Patrzył na drobnego bruneta, który przyniósł
plik dokumentów i położył go na kolanach obcemu mężczyźnie.
- Brad? – Adam momentalnie
wstał, rozpoznając w chłopaku swojego byłego przyjaciela/.
Bell rozejrzał się po sali,
aż wytężył wzrok, by utkwić parę oczu w ciemnej sylwetce, skrytej w cieniu.
Wykonał kilka kroków naprzód, a szczery uśmiech zagościł na jego twarzy.
- Jasna cholera…
Podeszli do siebie,
rzucając się sobie w ramiona, nie bacząc na to, że właśnie stoją w centrum
zainteresowania.
- Ty w tym miejscu? –
Brad szeroko otworzył oczy, śmiejąc się do siebie – To niemożliwe!
- Niemożliwe jest to, że
ty tutaj jesteś. Ty? W takiej grupie? – Adam pokręcił głową, nie wierząc własnym
oczom.
- Chodź – Rzekł Brad,
łapiąc Lamberta za nadgarstek. Wyprowadził go na zewnątrz. Zamknął drzwi
magazynu – Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie tego spotkania –
Roześmiał się ciepło – Jesteś w bractwie?
- Właśnie mam zamiar do
niego wstąpić. Znam ich od jakiegoś czasu. Kto cię wprowadził?
- Samuel – Uśmiechnął
się Bell – Ja tu tylko sprzątam –
Roześmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak
przerażająco to brzmi w odniesieniu do miejsca, w którym jesteśmy…
- Spokojnie. Nie mam nic
wspólnego z bractwem. Mój chłopak ma tutaj duże udziały. Wspieram go w razie
potrzeby. Noszę papiery, zdjęcia, szukam informacji. Nie tykam się brudnych
spraw. Z resztą wyobrażasz sobie mnie, trzymającego pistolet? Rozłożyłbym go na
części i przerobił na bransoletkę.
Lambert roześmiał się –
Ja trafiłem tutaj z powodu Tommy’ego.
- O… - Brad wziął
głęboki oddech – Przykro mi. Jeśli pogadasz z Samuelem, może zmienić ci
opiekuna.
Lambert zmarszczył brwi –
Słucham?
- Tak między nami – Brat
wykonał krok w stronę przyjaciela – Robi czarujące wrażenie, ale to tylko
pozerstwo. Potworne monstrum, wepchnięte w skórę człowieka. Mam ciarki od
samego słuchania jego głosu.
- Nie znasz go.
- Nikt go nie zna. On ma
tyle masek, w obliczu ilu sytuacji staje. Najbardziej niewdzięczny i
egoistyczny człowiek w tej grupie. Po trupach do celu. Dosłownie – Rzekł,
wyciągając papierosa. Podsunął paczkę Adamowi.
- Nie, dzięki – Rzekł brunet,
biorąc głębszy oddech.
- Nie chcę, by stała ci
się krzywda. Przeciągnie cię na swoją stronę i zapomnisz, kim jesteś. Wieczny
stan chorej hipnozy.
Adam zwrócił wzrok ku
niebu – To nie brzmi pocieszająco.
- Mam nadzieję, że nie
zdążyłeś zrobić żadnej głupoty? – Brad łagodnie trącił Adama łokciem. Brunet
przecząco pokręcił głową.
Nie,
wcale. Nie spałem z nim, nie zaufałem mu. Nawet się w nim nie zakochałem. Nic z
tych rzeczy.
- Dobrze znów cię
widzieć. Nawet nie wiesz jakim szczęściem jest widzieć człowieka w tym miejscu.
Hummingbirds to nie ludzie – Rzekł Bell, kładąc dłoń na ramieniu Adama.
- Okoliczności naszego
spotkania nie są zbyt sprzyjające.
- Nie szkodzi. Mamy
wiele zaległości – Drobny chłopak uśmiechnął się ciepło, zwracając wzrok ku
gwiazdom. Adam poczuł ciepło rozlewające się w jego sercu. Gdy już próbował
oderwać się od tego, co dawno przeżył, żywe wspomnienia wróciły ze zdwojoną
siłą. Ze wszystkich jego słabości najgorszym było stąpanie wśród popiołów
przeszłości.