niedziela, 27 października 2013

Odc. 41: Rysunek



Mam dla Was wiadomość, ale pewnie podłapałyście ją już na facebooku. Dostępny jest już e-book Piaskowego 

Dzięki za komentarze i życzenia! Nie przetrzymuję dłużej w niepewności, zapraszam do odcinka.

41. Rysunek

- Hej, młody – Syknął Tommy, popukując paznokciami ścianę – Jesteś? Animal, jedna sprawa za paczkę fajek.
- Za dwie. – Odpowiedział mu głos z sąsiedniej celi.
- Odpłacę w przyszłym miesiącu.
- To chrzań się.
Ratliff przeklął pod nosem, zawieszając ręce na kratach swojej klitki. Dostrzegł zbliżające się czarne cienie, malujące rozmazane smugi na szarej terakocie.
- Poranna zabawa? – Rzekł jeden z klawiszy, a kiedy Tommy usłyszał groźne charczenie wycofał się pod przeciwległą ścianę. Po chwili para dużych oczu lustrowała jego wystraszone oblicze.
- Dopiero wróciłem ze szpitala. – Odparł Ratliff, czując utratę kontroli nad swoim ciałem. Minotaur stał po drugiej stronie krat, tępo bijąc o nie głową.
- No to wpadniesz tam ponownie. – Rzekł z chłodnym uśmiechem klawisz, wsuwając kartę do czytnika. Tommy wywrócił oczami, czując jak zaczyna tracić oddech i w ostatniej chwili uniknął ataku, padając na kozetkę. Rosły mężczyzna uderzył całym swoim ciałem w zimny mur, zastygając w ruchu. Tommy porwał się do krat, które zostały zamknięte.
- Nie możecie tego robić. – Rzekł, zaciskając palce na szczeblach – On mnie zabije.
Choć stał tyłem do Minotaura, wyczuwał jego oddech, który oznaczał gotowanie się do drugiego natarcia. Wiedział, że nie zostanie wypuszczony, póki nie podda się w tej nierównej walce. Kiedy siermiężny ton stawianych prędko kroków znów wypełnił pomieszczenie, blondyn w przeciągu sekundy wspiął się na kraty i silnym kopnięciem odepchnął mężczyznę, który padł na ziemię. Tommy zeskoczył, dosiadając go i wymierzając pięścią w jego twarz. Usłyszał wtedy ciche skomlenie, które zawiesiło jego dłoń w powietrzu.
- Wierz mi, nie chcę cię krzywdzić, ale mam dla kogo walczyć o przeżycie… - Wyszeptał, podnosząc rękę jeszcze wyżej. Mężczyzna zaczął się szarpać i wyć jak dzikie zwierzę, schwytane w sidła. Zasłonił swoją twarz ramionami, kuląc się w sobie. Tommy zmarszczył brwi i pochylił się, próbując opanować przyspieszone bicie serca.
- Co jest, do cholery? – Warknął klawisz, otwierając celę – Wynoś się. – Mruknął, wymierzając cios w plecy blondyna. Chłopak podczołgał się do ściany, czując że któryś ze świeżo założonych szwów musiał pęknąć. Na pomarańczowej koszuli zaczęła rozlewać się nieduża, czerwona plama. W jego głowie szumiały słowa, które usłyszał czy przeczytał już jakiś czas temu. Bóg jest okrutny; czasem daje ci życie.
***
- Animal. – Szepnął Tommy, ponownie stukając z ścianę – Potrzebujesz kawałek drutu?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Jakiego drutu?
- Metalowa żyłka. Dwa kawałki po dziesięć centymetrów.
- A cena?
Tommy oparł czoło o mur – Przekażesz Adamowi rysunek.
- Rysunek?
- Tak. Rysunek. Nawet jeśli cię złapią, nie będą mieli zarzutów.
- Mogę zobaczyć?
Tommy przekazał kartkę do sąsiedniej celi.
- Skąd będziesz miał towar?
- Mam go cały czas przy sobie. – Odparł Tommy – Jeśli nie zapłacę ci w ciągu trzech dni to sam wyegzekwujesz należności. – Rzekł blondyn, kładąc dłoń na świeżych ranach, gojących się dzięki długim szwom.
***
Adam po raz pierwszy od swojego pobytu zdecydował się opuścić więzienne mury i wyjść na krótki spacer.
Plac nie był tak urokliwy, jak parki, które brunet mijał podczas długich podróży samochodem. Usiadł na kamiennych schodach, poklepując kieszeń w poszukiwaniu papierosów. Chociaż nigdy nie musiał radzić sobie z nałogiem, miał świadomość, że w tym miejscu tytoń jest na wagę złota. Uważnie obserwował młodego chłopaka, który z wciśniętymi w kieszenie dłońmi szedł w jego kierunku. Lambert skrył paczkę i wstał.
- Do ciebie. – Rzekł nieznajomy, wciskając w kieszeń Lamberta wymięty kawałek kartki.
- Hej! Od kogo?
Chłopak ulotnił się w ciągu kilku chwil. Adam sięgnął do otworu w kurtce i wyciągnął poszarzały papier. Zmarszczył czoło i zacisnął wargi. Duża sylweta drapieżnego ptaka gubiła się w strugach silnego deszczu. Podpis był krótki i nic nieznaczący. Niedużym fontem rozpisane były litery „umm…”.  Adam odwrócił kartkę na drugą stronę, następnie uniósł dłoń, patrząc pod światło. Tommy podjął ryzyko, by przekazać mi jakiś świstek z bazgrołami? To brzmi nieprawdopodobnie. To nie ma żadnego sensu…
Usiadł na schodach i przesunął palcami po fakturze, próbując wyszukać wszelkich nierówności, które mogłyby mieć znaczenie.
- Nie jestem najlepszy w metaforach, Tommy… - Westchnął pod nosem, przyglądając się postaci orła czy jastrzębia. Wsunął kartkę z powrotem do kieszeni i wziął głębszy oddech, spoglądając w niebo. Chłodny błękit przecinało kilka białych pasm, powstałych w wyniku rozcinających niebo samolotów.
***
Kris podniósł głowę znad swojego biurka.
- Kochanie? – Zmarszczył czoło, wstając z miejsca – Co tutaj robisz?
Katy zajęła miejsce naprzeciwko męża. Ułożyła dłonie na torebce, nerwowo skubiąc jej krawędź.
- Kris, powinieneś powiadomić rodziców Adama. Jeżeli ta informacja przecieknie do mediów, to będą mieli do nas duży żal. Sam z resztą wiesz, że niczego tak nie pragną, jak mieć pewność, że ich syn żyje.
- Muszę porozmawiać o tym z nim samym. Nie wiem, czy chce, by…
- Kris. – Katy wzmocniła ton głosu – Próbuję przemówić ci do rozsądku.
- Zrozum, nie chcę go dobić rozmową z rodzicami. – Odparł Allen – I tak jest w słabej kondycji. Wybacz, kochanie. – Rzekł, gdy do pokoju weszła policjantka.
- Panie sierżancie, przyjechał oddział z Colorado.
- Zaraz ich przywitam. – Odparł Kris. Okrążył biurko i ukucnął przed Katy.
- Obiecuję, że pomyślę nad tą sprawą. Byłaś już u lekarza?
- Właśnie się do niego wybieram. Proszę, działaj, kierując się słusznymi wyborami. Pomyśl sam, czy ty jako ojciec nie chciałbyś troszczyć się o dobro swojego syna. – Rzekła, gładząc swój brzuszek.
Kris uśmiechnął się łagodnie – Odprowadzę cię. Pojedziesz z Marią.
- Wezmę taksówkę – Rzekła, wstając z miejsca – Wiadomo co z Almą?
- Jej rodzice zgłosili się do szpitala psychiatrycznego. Żyła tam przez kilka miesięcy z lewymi papierami. Ktoś podrzucił do ich skrzynki wiadomość o miejscu pobytu. Domyślam się, kim była ta osoba, ale za cholerę nie mogę wpaść na to, w jaki sposób Adam mógłby ją namierzyć. Niedługo będziemy ją przesłuchiwać, a to pozwoli nam przybić gwóźdź do trumny samemu Ratliffowi.
***
- Hej, ponuraku. – Zawołała czarnoskóra policjantka, otwierając celę Lamberta – Jakiś uroczy dzieciak wpadł w odwiedziny. Nazywa się Brad, tobie znany bliżej jako Cheeks.
Adam wyszedł na korytarz, rozprostowując kości – Cheeks? Skąd on miałby wiedzieć, że tutaj jestem?
- Będziesz miał okazję zadać mu to pytanie. Chodźmy. – Rzekła, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Inni nie mają żalu, że nigdy mnie nie pakujecie w kajdanki?
- Nawet jeśli musiałabym to zrobić, nie miałabym sumienia. – Rzekła z ciepłym uśmiechem, odprowadzając Adama do pokoju widzeń.
- Cheeks. – Na twarz Adama mimowolnie wpłynął uśmiech i tuż po chwili stanęli w silnych objęciach.
- Skarbie… - Wyszeptał Brad, powstrzymując łzy – Jak sobie tutaj radzisz? To takie paskudne i zimne miejsce.
- Trzymam się. – Odparł Adam, cofając się na krok – Ale twoje mieszkanie jest znacznie bardziej przytulne. Usiądź.
- Bardzo chciałem cię odwiedzić już w chwili, gdy dowiedziałem się, co zaszło. – Brad zajął miejsce przy małym stoliku – Ale trudno jest mi przekazać wiadomości od Jane, która rozmawiała z Tommym. Wiesz, jak bardzo go nie znoszę, a teraz, gdy tutaj jesteś…
- Widzieli się? – Adam zmarszczył czoło – Dlaczego nie przyszła do mnie?
- Rozmawiali na temat… wiesz, zostawienia San Diego za sobą. Poza tym nic nie wiem, Jane stała się bardzo powściągliwa. Wiem tyle, że odnalazła brata Tommy’ego.
- Jak to? – Lambert przechylił głowę – Jest już z wami?
- Nie. – Brad przecząco pokręcił głową – To temat na dłuższą rozmowę. Chcę ci przekazać powód, dla którego tutaj trafiłeś. Znasz bractwo Blue Velvet?
- Coś słyszałem…
- Próbowali cię przechwycić, by ukarać Tommy’ego za morderstwo, jakiego dokonał na ich ojcu. Tego dnia, gdy mieliście się spotkać, Velvet śledzili Ratliffa, który nie był tego świadomy. Zorientował się za późno i brak podjęcia jakiegokolwiek działania oznaczałby twoją śmierć. Przecież mógł cię zostawić i wieść samotne życie, jak dotąd, prawda? Ale nie zrobił tego. Jestem pewien, że to pierwszy raz, gdy zatroszczył się o drugiego człowieka. Uważa, że go nienawidzisz, dlatego próbował przekazać ci wieść o prawdziwym toku wydarzeń tamtego dnia.
Adam patrzył w milczeniu na Brada, analizując jego słowa na nowo, raz po raz.
- Dlaczego ja mam w to wierzyć?
- On chyba coś do ciebie czuje, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi.
Ucisk w klatce piersiowej sprawił, że brunet łapczywie zaczerpnął powietrza. Wszystkie wspomnienia zaczęły przeskakiwać w jego głowie jak zniszczone slajdy; Wielki Kanion, Las Vegas, pola na obrzeżach wielkich miast. Beznadziejnie ubogie życie, upływające pod znakiem ucieczki, a jednak ten krótki okres w jego życiu wywarł na nim największe wrażenie. Zakochał się; po raz pierwszy w życiu czuł ten górnolotny stan, każdego dnia tłumiony przez bezduszność drugiej strony. Ale pomimo to miał w sobie pewną siłę; siłę, która nie pozwoliła mu poddać się w tej walce.
- Trudno jest mi o tym rozmawiać. – Westchnął Adam, opierając łokcie o stół – Przecież ty i ja…
- Od początku wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się w twoim sercu – Odparł Cheeks, łagodnie się uśmiechając – Mam nadzieję, że finał wypadnie na tyle dobrze, że nie będę musiał obwiniać Tommy’ego za zrujnowanie ci życia.
Brunet uśmiechnął się ponuro, sięgając do kieszeni. Przypomniał sobie o obecności małej karteczki, którą skrywał od rana. Wyjął ją.
- Właśnie, zapomniałbym. Spójrz, dostałem ten rysunek na placu, nie wiem kto jest nadawcą.
Brad sięgnął po kawałek papieru i zmrużył oczy.
- Niewiele mi to mówi.
- Spróbuj się w to wczytać. „Umm…” brzmi jak zamyślenie.
- Nie, to chyba nie to… - Odparł Brad – Raczej widzę tutaj odniesienie do Hummingbirds… Tommy nie podpisał się, więc może zechciał dać ci znać między słowami, że to wiadomość od niego.
- W porządku, to ma sens, ale reszta?
- Do tego można dopisać tysiąc znaczeń… burza, zamieć, ale skąd ten ptak? Wiesz, obawiam się, że to jedna z zagadek nie do rozwiązania. – Rzekł Bell, oddając kartkę w ręce Adama. Brunet schował wymięty papier do kieszeni, upewniając się raz po raz czy aby na pewno nadal tam jest.
- Odwiedził cię ktoś jeszcze?
- Nie. Ale obawiam się, że wkrótce będę miał gości. – Odparł Lambert, obawiając się konfrontacji z rzeczywistością, która istniała poza murami budynku.

niedziela, 20 października 2013

Odc. 40: Wielki marsz



Hej moje koliberki! Dziękuję, że cierpliwie czekałyście :) Buziaki za pozostawione komentarze!

Skylar: W odpowiedzi na Twoje pytanie – nie, Tommy nie był świadomy tego, do jakiego bloku trafi, nawet nie miał czasu, by się nad tym zastanowić.


Zapraszam do czytania :)


40. Wielki marsz

Jane wpatrywała się w lśniący blat małego stolika, przy którym usiadła. Zastukała paznokciami w lakierowane drewno i rozejrzała się dookoła, czując na sobie wzrok policjanta, z którym nie mogła się porozumieć. Gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, natychmiastowo przeniosła swój wzrok na wchodzącą parę – więźnia oraz strażnika.
- Tommy, skarbie – Rzekła ze smutkiem na twarzy, mocno przytulając blondyna. Objął ją równie czule. Nie musieli sobie tłumaczyć, że to jedyna możliwa zagrywka, a każde ich spotkanie będzie opisywane i monitorowane.
- Mamy pięć minut. Siadaj – Rzekł, zajmując swoje miejsce. Wyciągnął ręce w kierunku dziewczyny, łapiąc ją za dłonie. – Pojedź do Hummingbirds. Mogą nie wiedzieć, że tutaj jesteśmy.
- Tommy, sytuacja jest beznadziejna – Odparła Jane, mówiąc szeptem – Blue Velvet dali o sobie znać. Twoje wyjście z tego miejsca oznacza zagładę Kolibrów.
Ratliff stracił kontrolę nad swoim ciałem. Jego dłonie zaczęły drżeć.
- Zostawisz mnie tutaj? – Spytał, próbując przełknąć zalegającą na końcu jego języka ślinę.
- Ciebie? – Jane podniosła brwi – Zrobiłabym to z wielką satysfakcją, ale obawiam się, że bez twojej pomocy nie wyciągnę Adama. Co ty zrobiłeś? Dlaczego pociągnąłeś go za sobą? – Spytała, przechylając głowę.
- Słyszałaś zapewne, co spotkało szefa burdelu z LA. To moja sprawa. Mój brat już nie należał do niego, ale poniosło mnie. Nie miałem pojęcia, że ten gość należy do Velvet. Kazali mi oddać Adama w ich ręce, ale to oznaczałoby dla niego pewną śmierć – Odparł, nie wierząc, że jego głos się łamie – Nie mogłem go stracić.
- Do rzeczy, Tommy – Odparła Jane, nerwowo zerkając na zegar, wiszący tuż nad drzwiami.
- Velvet śledzili mnie aż do miejsca, gdzie byłem umówiony z Adamem. Wiesz, że pieprzone zasady nie pozwalały na posiadanie telefonu. Nie mieliśmy drogi kontaktu, a on był już w zasięgu mojego wzroku. Zastrzeliliby nas, gdybym nie wezwał glin. Wierz mi, to jedyne rozwiązanie, na które mogłem wpaść.
- Co z Adamem? Jak się trzyma? – Spytała Jane, zaciskając palce na drżących dłoniach Ratliffa.
- Nie wiem, jesteśmy w dwóch różnych blokach. Adam jest w najłagodniejszym. Opiekuje się nim Kris, więc zakładam, że wszystko gra.
- Mogę odwiedzać cię raz w miesiącu.
- Co? – Tommy wziął głębszy oddech, czując, że zaczyna brakować mu powietrza – Liczyłem, że wyjdę stąd w ciągu dwóch tygodni.
- Nie martw się, wymyślę coś – Rzekła, spoglądając na obserwującego ich z oddali policjanta – Daj mi trochę czasu. Stwórz dla mnie mapę tego obiektu z uwzględnieniem wszystkich komór. Nie mogę odwiedzić Adama, bo te skurwysyny dojdą, że jestem zamieszana w tę sprawę. Wyślę do niego Brada.
- Proszę, przekaż mu to, co powiedziałem tobie – Rzekł Tommy, łapiąc Jane za rękę – Adam znienawidził mnie za to, co się stało. Uważa, że zrobiłem to, by udowodnić moją przewagę, że zechciałem zatrzymać go przy sobie na zawsze. Kocham go i muszę być z nim, nie tutaj, ale w normalnym świecie. Błagam, pomóż mi.
Jane zmarszczyła brwi – Co? Przesłyszałam się, prawda?
- Nie, Jane – Zaprzeczył Ratliff, pochylając się w stronę dziewczyny – Kocham go i zrobię wszystko, by pozwolić mu żyć tak, jak na to zasługuje, nawet jeśli zechce wykluczyć mnie ze swojego życia.
Dziewczyna przechyliła głowę, wpatrując się w błyszczące, brązowe oczy.
- Zrobię co w mojej mocy. Trzymaj się. Nawet jeśli Hummingbirds was zdradzą, możesz liczyć na mnie i przyjaciół Adama. Trudno mi uwierzyć, że zacząłeś stawać się człowiekiem. – Rzekła, łagodnie kręcąc głową.
- Proszę kończyć spotkanie. – Rzekł strażnik, który zbliżył się do ich stanowiska i najwidoczniej nie zamierzał od niego odejść, póki nie zaprowadzi Ratliffa do jego celi.
- Do zobaczenia, skarbie. – Rzekł Tommy, przytulając dziewczynę. Czuł się w jej ramionach niesamowicie obcy, pusty. Pragnął uścisnąć Adama. Zobaczyć jego uśmiechniętą twarz, ucałować miękką skórę i wtulić się w jego ciało, odrzucając cały niepoprawny kodeks, jakim dotąd się kierował.
***
Papieros w dłoni zaczynał przygasać. Jane wracała na piechotę do domu Brada, mając w głowie słowa, które usłyszała tego dnia.
Kocham go i zrobię wszystko, by pozwolić mu żyć tak, jak na to zasługuje.
Tommy? Ten skurwysyn, który podkładał wszystkim wkoło kłody pod nogi, który wpychał ludzi do szpitali i w zaświaty tylko dla ich pieniędzy i swojej satysfakcji miał dziś zrozumieć miłość?
Kocham go.
Ku zdziwieniu Jane, te słowa pomimo że wypowiedziane przez Tommy’ego wcale nie brzmiały niewłaściwie. Było w nich ziarno prawdy. Nie była pewna czy Ratliff właściwie pojmuje definicję miłości, ale jeśli potrafi odczuwać nienawiść, dlaczego miałby nie umieć kochać?
Przyspieszyła kroku, zdając sobie sprawę, że od mieszkania Brada dzieli ją zaledwie kilkaset metrów.
Jeżeli chciałby pozbyć się problemu, po prostu uciekłby, pozostawiając Adama glinom lub Blue Velvet, a skazał się na to więzienie wraz z nim. Poświęcił siebie dla czyjegoś życia. Świadomie uchronił kogoś przed śmiercią. Mógł go pozostawić i zniknąć, tak jak za każdym razem.
Weszła do budynku oraz do windy i wybrała właściwy numer. Chwilę później nacisnęła klamkę i przekroczyła próg mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Brad wstał z kanapy, odstawiając na stół szklankę, którą obracał w dłoniach.
- Co z nimi?
- Widziałam się z Tommym – Rzekła Jane, zdejmując buty w drodze do salonu – Jeżeli Hummingbirds rzeczywiście odmówią nam pomocy, to nasze gołąbeczki zostaną skazane na dobrą wolę Pana Cheeksa i Pani Czarnej Wdowy.
- Uprzedzałem, że nie mieszam się do spraw bractwa…
- Nie będziesz próbował ocalić swojego przyjaciela? – Spytała Jane, otwierając lodówkę i wyjmując z niej butelkę soku – Nie będzie łatwo, ale chyba nie zamierzasz się poddać ze względu na swoje postanowienia?
- Jasne, że nie – Odparł Brad – Ja nie potrafię otworzyć zamka za pomocą wsuwki do włosów, sądzisz, że będę potrafił wyciągnąć dwie osoby z więzienia, chronionego na dziesiątki sposobów?
- O to się nie martw. Nie będziesz miał nic wspólnego z brudną robotą – Jane potargała krótkie włosy chłopaka – Musisz odwiedzić Adama i przekazać mu kilka wiadomości.
- Mówiłaś Tommy’emu, że namierzyłaś Nuta?
- Nie chciałam mieszać mu w głowie, poza tym nie mieliśmy dużo czasu – Odparła, siadając w fotelu – Muszę wyciągnąć go z tych parszywych łap, nim zajmę się naszymi chłopakami. Nut to uroczy dzieciak, a każdy dzień wypruwa z niego to, co każdy z nas traci trochę wolniej w jego wieku.
Brad zmarszczył czoło, kiwając pytająco głową.
- Niewinność. – Odparła Jane, opierając łokcie o swoje kolana – Powiedz mi, ale absolutnie szczerze. Co w ostatnim czasie łączyło cię z Adamem?
Arytmia serca znów dała o sobie znać. Brad zaczerpnął głębszego oddechu. – Adam chyba próbował walczyć o swoje szczęście rozumem, ale jak zwykle to bywa serce wygrało w tym nierównym pojedynku. Miałem świadomość, że to co trwa nic nie znaczy. Nic, poza czystą przyjaźnią. Jak to śpiewał Barry, We had the right love at the wrong time. Dziesięć lat temu, może… ale teraz to i tak nie ma znaczenia.
- Powinniśmy odpocząć. – Rzekła Jane, siadając obok Brada – Nic tak nie dodaje sił jak kilka godzin spędzonych pod kołdrą. Nawet na tej paskudnej kanapie.
Bell roześmiał się cicho, spoglądając na brunetkę. Pochylił się, kładąc głowę na jej ramieniu. Objęła go, sięgając po pełną trunku szklankę, stojącą na stole. Wychyliła całość na raz i odstawiła, zamykając oczy. Nie rozumiała dlaczego tak się dzieje, ale przestawała czuć żywą nienawiść względem Tommy’ego. Nie była pewna, czy może mu zaufać, ale mówić fałszywie o miłości potrafią chyba tylko demony.
***
Adam nie potrafił ocenić stanu pogody, ale mury tego dnia były wyjątkowo zimne. Przesiadywał właśnie na stołówce, otoczony grupą dawnych znajomych, którzy nie mieli odwagi zadawać mu pytań. Spoglądali po sobie, decydując we własnej hierarchii,  kto znajdzie się bliżej Lamberta. Brunet zeskrobywał ze swojego talerza zaschnięte, niedomyte resztki jedzenia i wcale nie spodziewał się, że cokolwiek weźmie tego dnia do ust. Podniósł wzrok na Tommy’ego, który wszedł na salę od strony bloku, w którym przebywał. Niepewnym siebie krokiem zajął miejsce na drugim końcu dużego pomieszczenia, skupiając wokół siebie liczne grono tamtejszych przyjaciół. W bloku dla najtrudniejszych przypadków ludzie nie zawierali żadnych znajomości, jednak Ratliff był szanowany w całym więzieniu choćby za zdolność do omijania prawnych kodeksów i niesamowitą emocjonalną stabilność, której każdy mógł mu pozazdrościć. Teraz siedział nieruchomo, wpatrując się w przeciwległy kąt przestronnej sali. Z tej odległości nie mógł dostrzec barwy oczu, którą tak dobrze znał. Czuł, jakby wszystkie mechaniczne części jego ciała stawały się momentalnie ludzkie. Serce zaczęło szybciej bić, tętnice mocniej pulsować, a drażniące dreszcze sponiewierały żołądkiem, przenosząc jego treść aż do przełyku. Zmysł wzroku drażnił niespełnione zmysły dotyku. Widok lśniących, czarnych włosów przenosił się na aksamitne poczucie pod opuszkami palców, zaciśnięte nerwowo wargi smakowały w ten sam, szczególny sposób. Zaczynał odczuwać Adama wszystkimi zmysłami swojej tęsknoty.
Miał wrażenie, że jego serce wypełniają setki barwnych motyli, które rozpychają mięśnie i doprowadzą do ich pęknięcia. Dały mu o tym znać ucisk w gardle i oczy, które zaczynały się szklić. Kochał go i nie potrafił wmówić sobie, że jest inaczej. Nawet jeśli to uczucie miałoby stać się jego przekleństwem i doprowadzić go na skraj przepaści, nie potrafiłby odejść.
Wiedział, że nie może, wiedział jak bardzo zakazanym czynem byłoby teraz zbliżenie się do Adama, ale czuł w sobie siłę, która musiała przezwyciężyć strach. Wstał, koncentrując na sobie uwagę wszystkich więźniów i powolnym, lecz zdecydowanym krokiem wstąpił na środek korytarza, kierując się w stronę Lamberta. Jeszcze nigdy wcześniej nie był na tyle zdeterminowany, by zepchnąć na bok swój honor i robić to, co każe mu serce. Czuł na sobie pełen zaciekawienia wzrok Adama, który pozostał w bezruchu.
- Lepiej cofnij się do swoich – Rzekł jeden z mężczyzn, stając na drodze Ratliffowi. Gdyby tylko mógł użyłby swojej pięści, ale wiedział, jaką zapłaci za to cenę. Pchnął mężczyznę ramieniem i tuż po chwili salę wypełnił wysoki ton metalowego szczęku zadzierającego terakotę. Kilka stołów odsunęło się, a grupa więźniów natarła na chłopaka, rzucając go na ziemię.
- Nie, stop! – Krzyknął Adam, przepychając się przez tłum. Tuż po chwili wrogie sobie grupy siłowały się na samym środku jadłodajni, natomiast Lambert pochylił się nad Tommym, okrywając go swoim ciałem przed serią kolejnych ciosów.
- Tommy! – zawołał, poklepując jego twarz – Jezu, Tommy – Zaskomlał, wsuwając dłoń pod jego głowę. Poczuł ciepłą, gęstą ciecz i w duchu modlił się, by nie miała czerwonej barwy. – Słyszysz mnie? Odezwij się, błagam – Powtarzał jak w amoku, próbując przywołać chłopaka do przytomności. Czuł pod palcami jego aksamitne, jasne włosy tonące w niedużej kałuży świeżej krwi.
Do akcji wkroczyła straż, a także policja, jednak nikt nie dostrzegł leżącej na ziemi pary. Adam pochylił się, niepostrzeżenie składając na ciepłych ustach krótki pocałunek. Kilka sekund później mętne oczy łagodnie się otworzyły i zwróciły wzrok ku drzwiom.
- Strażnicy z twojego bloku są tutaj…wszyscy wartownicy…uciekaj, Adam, na wieży nikogo nie ma, widziałem…
- Przestań bredzić – Odparł Lambert, kładąc dłonie pod głowę Tommy’ego.
- Ja cię w to wszystko wpakowałem, zjeżdżaj mi z oczu… - Wymamrotał, zaciskając powieki.
- Co mu? – Spytał strażnik, wskazując na Ratliffa.
- Potrzebuje pomocy. Wezwijcie karetkę – Odparł Adam. Został pchnięty przez strażnika, który zaraz złapał Tommy’ego za krawędź koszuli i próbował go podnieść.
- On potrzebuje pomocy. – Wycedził Adam, zbliżając się do blondyna.
- Teraz twoje słowo straciło swoją moc. – Mruknął strażnik, zadając kolejny cios Tommy’emu, który zawył z bólu i zgiął się wpół. Lambert złapał mężczyznę za kark i siłą prowadził w stronę wyjścia. Zignorował policjantów, którzy bacznie go obserwowali. Wpatrywali się w Lamberta; były to cztery osoby, z którymi pracował przez kilka ładnych lat.
- Zabiję cię, skurwysynie!
- Milcz – Warknął Lambert.
- Lepiej go zostaw, możesz mieć problemy – Rzekła niska, czarnoskóra kobieta, zbliżając się do Adama.
- W tej służbie nie ma miejsca dla takich jak on. Zajmijcie się tym gówniarzem – Rzekł, puszczając chłopaka. Cofnął się na kilka kroków i dopiero po chwili spojrzał za siebie. Tommy był już odprowadzany w stronę sanitariuszy. Lambert stał w centrum zgiełku, zastanawiając się, czemu służyć miał ten wielki marsz wbrew niepisanym regułom. Idei? Nic innego nie przychodziło mu na myśl.

sobota, 12 października 2013

Odc. 39: Świat wewnątrz



Paulina Szady: Trudno jest mi ocenić ilość odcinków, ponieważ czasami wpadają mi do głowy kolejne warte rozwinięcia wątki. Pozostawię niedopowiedzenie poprzez słowa „dalsza fabuła będzie obejmowała dwa światy” :) 

Wybaczcie mi, jeśli odcinek nie będzie należał do Waszych ulubionych, ale od kilku dni leżę w łóżku przybita chorobą. Część druga grypy, której nie doleczyłam dwa tygodnie temu ;p 

Zapraszam do odcinka :)


39. Świat wewnątrz

Ta noc z pewnością należała do najdłuższych w życiu Adama. Próbował usnąć, tulony do snu kojącymi dźwiękami soczystych kropli deszczu. Do jego celi wpadała jedynie wąska smuga światła, która nadawała szarym murom chłodną barwę. Brunet wpatrywał się w ścianę naprzeciw niego i co kilka chwil brał głębszy oddech.
W oddali korytarza usłyszał cicho stawiane kroki, lecz całkowicie je zignorował. Otworzył oczy dopiero w momencie, gdy usłyszał znajomy głos.
- Adam, śpisz?
Jego serce zabiło mocniej, gdy usłyszał dźwięk słów wypowiadanych przez Tommy’ego. Dopiero po chwili zorientował się, że oszukał samego siebie; osobą, stojącą za kratami był z całą pewnością Kris.
Lambert zamknął oczy, by blade światło odbijające się w jego źrenicach nie zdradziło stanu czuwania. Choć doceniał wsparcie Allena, nie miał siły, by z nim porozmawiać. Nie potrafił ufać już nikomu.

Tommy, w tym samym czasie zaciskał wargi, by kumulujące się w nim napięcie nie dało o sobie znać. Klawisze wciąż drażnili się z więźniami, bijąc prętami w ich kraty, ci drudzy natomiast wybuchali krzykiem i szarpali łańcuchami. Ratliff czuł narastające pulsowanie w skroniach, a każda sekunda zdawała się trwać wieczność.
- Wypuścicie Minotaura! – Zawołał jeden ze strażników, co spotkało się z ogólną aprobatą. Tommy zacisnął powieki, gdy usłyszał szczęk otwieranej kłódki. Z całych sił pragnął, by nie padło na niego.
Minotaurem nazywany był niesprawny umysłowo, niebezpieczny morderca, który stale działał pod wpływem impulsów i pobudek. Ratliff był pewien, że nie zniósłby takiego starcia, zwłaszcza po dniu, w którym został skatowany przez strażników. Odetchnął, gdy usłyszał rozpaczliwy krzyk z sąsiedniej celi. Wtulił się w poduszkę, próbując znieść tę noc.
***
Silne słoneczne promienie skąpały jasny pokój w blasku. Jane łagodnie uchyliła powieki, zwracając wzrok w kierunku kuchni.
- Wiesz co, Brad? Twoja kanapa jest do dupy. Współczuję wszystkim, którzy muszą na niej spać… - Wymamrotała, rozmasowując obolały kark. Rozejrzała się dookoła, przecierając oczy – Mam nadzieję, że robisz wyśmienite śniadanie.
- Nie będziesz zawiedziona, kochanie – Odparł, teatralnym gestem podnosząc łyżkę – Twój telefon dzwoni od bladego świtu.
Brunetka zsunęła nogi z łóżka i rozejrzała się w poszukiwaniu szklanki wody. Sięgnęła po nią, jednocześnie łapiąc w dłoń komórkę.
- Jajka na bekonie?
- Nie, coś lżejszego – Odparła, odczytując wiadomość – Jezu Chryste – Wymamrotała, wpatrując się w wyświetlacz. Bell odwrócił się, wychylając zza ściany – Coś nie gra?
- Adam i Tommy trafili do pierdla – Powiedziała, wstając z kanapy – Jak to możliwe? Nie, to chory żart… To musi być tylko żart – Odparła, wybierając właściwy numer. Powolnym krokiem udała się w stronę tarasu.
- Halo, Jason? Co to ma, kurwa, znaczyć?
- Znasz Blue Velvet? – Rozbrzmiał głos po drugiej stronie słuchawki – Dostaliśmy od nich ostrzeżenie i jednocześnie wiadomość, że zespół od nas trafił do serca San Diego.
- Media milczą?
- Tak. Zrobiło się głośno jedynie wokół Ryana, który zniknął ze szpitala. Nic więcej nie wiadomo. Najprawdopodobniej Tommy zwołał gliny, gdy dowiedział się, że jest śledzony. Nie wiemy o co poszło. Myślę, że to jakieś prywatne nieporozumienia.
- Sytuacja wygląda gorzej, niż mogłam się spodziewać – Rzekła, przykładając dłoń do rozpalonego czoła – Jeszcze raz. Są teraz pod jednym dachem, tak? Bezpieczni?
- Jane, oni są bezpieczni, ale pomyśl o nas. Blue Velvet to śmiertelne maszyny. Jeśli dojdzie między nami do starcia, przestaniemy istnieć.
- Adam i Tommy potrzebują pomocy.
- To wykluczone. Ściągniemy na siebie drugie bractwo.
- Jason, do cholery! – Krzyknęła dziewczyna – Przecież zrealizowali zadania, są waszą rodziną! Takie były zasady!
- Tommy złamał te zasady. Jeśli wyjdzie z więzienia, spotka go marny los. Stąpamy na linie nad przepaścią, wiesz co może nastąpić dziś, jutro?
- Odezwę się później – Rzekła Jane, przerywając połączenie. Wróciła do salonu, spiesznie się ubierając.
- A śniadanie? – Zawołał Brad, gdy dziewczyna wybiegła z jego mieszkania.
***
Adam zbudził się, mając przed oczami gasnący wyraz twarzy Tommy’ego. To pierwszy raz, gdy o nim śnił. Ponownie zacisnął powieki, by przywołać szczery uśmiech i tak nieczęsto rozweselony wyraz twarzy. Poczuł aromatyczny zapach kawy i przypomniał sobie jak bardzo zaczyna tęsknić za normalnością.
Cela otworzyła się, a do środka wszedł Kris.
- Witaj, przyjacielu – Rzekł, zajmując pryczę obok – Trzymasz się jakoś?
Adam, nieco zdezorientowany rozejrzał się dookoła – Porucznik wylałby cię, gdyby zobaczył, że składasz mi towarzyskie wizyty.
- Zamówiłem śniadanie. Wiem, że posiłki, które tutaj podają nie wybiegają poza standardy, dlatego od czasu do czasu powinieneś zjeść coś porządnego – Rzekł, kładąc obok siebie parujące pudełko.
- Dzięki. To całkiem miłe – Odparł beznamiętnie Adam, siadając na łóżku. Choć czuł głód, nie mógł wziąć nawet kęsa – Wiesz, co u Tommy’ego?
Kris przechylił głowę – A powinienem się nim interesować?
- Po prostu ciekawość mnie… ach, nieważne - Wymamrotał Lambert, wzruszając ramionami. Chciałby, by los tego chłopaka zupełnie go nie obchodził.
- Adam – Odparł Kris, pochylając się w stronę bruneta – Współpracuj z nami, a będziesz miał większe szanse, że wyjdziesz stąd w ciągu miesiąca. Milczenie nie przyniesie ci żadnych korzyści.
Adam czuł na sobie przeszywający go wzrok. Zacisnął usta i wyprostował się, koncentrując uwagę na ruchu warg Krisa.
- Chcesz zostać sam? – Spytał Allen, lecz nie otrzymał odpowiedzi na zadane pytanie. Ze zrezygnowaniem wstał i westchnął pod nosem – Zaraz zaczynają się wykłady. Jeśli masz zamiar się wybrać, to cię odprowadzę.
Adam wstał z miejsca i powolnym krokiem ruszył w stronę korytarza. Obawiał się pierwszego spotkania z dawnymi przyjaciółmi. Nie mógł znieść myśli, że jest teraz podporządkowany ludziom, którzy jeszcze kilka miesięcy temu darzyli go niesamowitym szacunkiem. Szedł obok Krisa, starając się nie odwracać wzroku.
- Ta sama sala – Rzekł Allen, otwierając drzwi. Lambert zawahał się, czy aby na pewno chce tam wejść. Tym razem miał stanąć oko w oko z ludźmi, którzy sami pobierali od niego nauki. Niepewnym krokiem przekroczył próg sali i w mig skupił na sobie dziesiątki par spojrzeń. Starał się je zignorować, kierując wzrok jedynie w miejsce, gdzie znajdywał się rząd wolnych krzeseł. Usiadł na jednym z nich, próbując opanować skołatane nerwy.
- Moi drodzy – Rzekł starszy mężczyzna, zamykając za sobą drzwi – Będziemy dziś kontynuować temat z zeszłego tygodnia, a mianowicie pojęcie altruizmu. Czy ktoś z was zna założenia teorii Lippsa? – Spytał, gładząc luźno zawieszony wokół szyi szal – Mówi wam to coś?
- Każdy podmiot został wyposażony w zdolność do odczuwania współczucia i zapobiegania złym sytuacjom, które mogą spotkać innego człowieka – Odparł jeden z więźniów.
- Otóż to – Rzekł profesor, przysiadając na krawędzi stołu – Pytanie do was brzmi następująco. Podzielacie to zdanie?
- Absolutnie nie – Rzekł Adam, koncentrując na sobie uwagę – Niektóre jednostki są upośledzone w zdolność do empatii i troski. Żywią się złem i nienawiścią oraz krzywdą, jaką wyrządzają innym. Wysysają z człowieka całe dobro, by rosnąć w siłę.
- Panie Lambert! – Zawołał profesor – Z tego co pamiętam, jest pan zwolennikiem zupełnie innej koncepcji. Zazwyczaj traktował pan na temat pierwiastka dobra, który rozpala żar nawet w tych najchłodniejszych sercach.
Brunet przechylił głowę, biorąc głębszy oddech – Cóż, myliłem się. Nawet zdrowi psychicznie potrafią wbijać nóż, wabiąc swoim fałszywym wizerunkiem.
- No cóż… - Posiwiały mężczyzna zastanawiał się przez dłuższą chwilę – Czy może ktoś zechce poprzeć lub obalić to przeczące filozofii Lippsa twierdzenie?
- Każdy, absolutnie każdy człowiek ma w sobie pierwiastek miłości, który potrafi rozświetlić największy mrok. Istnienie powszechnego zła równoważy siła wszechobecnego dobra.
Adam natychmiast rozpoznał ten głos. Zaczął szukać wzrokiem osoby, która wypowiadała kolejne słowa. Nieprzyjemne uczucie ucisku w klatce piersiowej dało o sobie znać, gdy odnalazł na sali znajomą twarz. Natychmiastowo odwrócił wzrok od oblicza Tommy’ego.
- Wśród nas żyją ludzie bez jakichkolwiek emocji, które mogłyby sterować ich życiem – Rzekł Adam.
- Myślę, że się mylisz – Odparł Tommy, próbując nawiązać z brunetem jakikolwiek kontakt wzrokowy – Każdy z nas potrafi kochać prawdziwą, niepatologiczną miłością. Każdy gest mówi o potrzebie realizacji najwyższych cel…
- Ty pieprzona kreaturo… - Odparł Adam zaciskając pięści. Kiedy wstał, ze swoich miejsc ruszyli się także inni więźniowie.
- Panowie, proszę o spokój… - Rzekł profesor, wycofując się w stronę tablicy. Stróżująca przy drzwiach kobieta wyciągnęła z kieszeni krótkofalówkę. Tommy oraz Adam zostali zepchnięci pod ścianę, gdy dwie ściany więźniów natarły na siebie. Brunet przywarł plecami do zimnego muru, oddychając szybko. Do pomieszczenia wbiegła uzbrojona grupa policjantów, którzy za pomocą gazu, pał i kajdanek zaczęli przywoływać do porządku rozjuszony tłum przestępców. Ratliff próbował przedrzeć się na drugą stronę, lecz nie miał możliwości. W pewnym momencie stracił Adama z zasięgu swojego wzroku. Próbował go wołać, jednak głos nie mógł przebić się przez dziesiątki podniesionych wrzasków.
Lambert chwilę wcześniej został wyprowadzony dzięki pomocy Krisa. Szybkim tempem szli środkiem korytarza, kierując się do celi.
- Co tam się stało? – Spytał Allen, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Nie mam pojęcia, wymieniłem z Tommym kilka zdań na temat wykładu… - Odparł Adam, kręcąc głową – Kiedy nazwałem go potworem, ludzie nagle wstali i…
Kris zwolnił kroku – Zdaje się, że nastąpił podział na dwa obozy. Tych, którzy nadal w ciebie wierzą i popierają oraz drugich, którzy mają cię za zdrajcę i obiorą stronę Ratliffa. Mieliśmy jeden podobny przypadek i skończył się on rozesłaniem pary do dwóch różnych Stanów.
- Nie możesz do tego dopuścić, Kris – Adam zagrodził drogę mężczyźnie.
- Nie rozumiem cię – Westchnął Allen, kręcąc głową – Chcesz się od niego uwolnić, czy nie?
- I tak… i nie – Odparł Lambert, gdy mijały ich pary więźniów, prowadzone przez strażników – Daj mi chociaż trochę czasu na zastanowienie się.
Allen odprowadził przyjaciela do celi – Tutaj będziesz bezpieczny. Przyjdę później.
***
- Do jasnej cholery, wpuść mnie, bo inaczej rozniosę ten cały burdel w pył – Syknęła Jane do policjanta, który zagrodził jej drogę.
- Na widzenia należy umawiać się co najmniej dwa tygodnie przed planowaną datą.
- Pieprzę wasze biurokratyczne zwyczaje. Wsadziliście za kraty mojego chłopaka i muszę się z nim zobaczyć, choćby na pięć minut.
Mężczyzna obdarzył dziewczynę chłodnym wzrokiem – Porozmawiam z górą. Proszę tutaj zaczekać – Rzekł i przekroczył drzwi opisane jako „nieupoważnionym wstęp wzbroniony”.

Tommy trzymał ręce na kratach i spoglądał na cele usytuowane po drugiej stronie korytarza. Nie reagował na zaczepki, próbował jedynie wygrać z wszechogarniającą go nudą. Cofnął się na krok, gdy rosły, czarnoskóry policjant otwierał jego celę.
- Chyba ktoś zatęsknił za twoim parszywym ryjem – Mruknął pod nosem, zaciskając na nadgarstkach chłopaka parę kajdanek. Otworzył celę wyprowadzając go na korytarz, co wzbudziło wrzawę wśród pozostałych więźniów. Tommy zmarszczył czoło, przenosząc wzrok na policjanta, który nie zauważył Krisa, schodzącego po schodach.
- Skąd w tobie tyle gniewu? Minotaur niedostatecznie cię zerżnął? – Wyszeptał na tyle głośno, by mogła usłyszeć to tylko jedna osoba. Tuż po chwili uderzył ciałem o zimny beton i otrzymywał kolejne ciosy, uwalniając z gardła przeraźliwy krzyk.
- Rick! – Wrzasnął Allen, biegnąc w stronę, gdzie rozpętało się zamieszanie – Rick, zostaw go, do jasnej cholery! – Krzyknął, odciągając czarnoskórego od drobnego blondyna, który kulił się w sobie.
- Tommy? Potrzebujesz pomocy? – Kucnął tuż obok niego, odgarniając z twarzy zmierzwione włosy.
- Ktoś przyszedł mnie odwiedzić, chcę tam pójść - Wycedził, przyciskając rękę do brzucha – Kris, ja nie dam sobie rady w tym bloku. Klawisze są bardziej agresywni od więźniów. Zginę w ciągu tygodnia…
- Przemyślę to. Możesz sam wstać? W korytarzu stała jakaś brunetka. Przedstawiła się jako twoja dziewczyna. Mam ją odprawić?
- Chcę się z nią zobaczyć. Teraz, jeśli to możliwe – Wycedził, próbując uklęknąć. Pulsowanie w skroniach wywołało zawroty głowy.
- Jeśli myślisz, że wrócisz do Lamberta, to grubo się mylisz – Warknął Rick.
- Daj już spokój – Odparł na to Kris, pomagając Tommy’emu wstać. Blondyn wpatrywał się hipnotyzująco w twarz strażnika. Na jego twarzy zagościł na moment irytujący uśmiech.
Jeśli wystawiasz mnie na próbę, to wiedz, że potrafię znieść wiele dla realizacji moich celów.