Mam dla Was wiadomość, ale pewnie podłapałyście ją już na
facebooku. Dostępny jest już e-book Piaskowego
Dzięki za komentarze i życzenia! Nie przetrzymuję dłużej w
niepewności, zapraszam do odcinka.
41. Rysunek
- Hej, młody – Syknął Tommy, popukując paznokciami ścianę –
Jesteś? Animal, jedna sprawa za paczkę fajek.
- Za dwie. – Odpowiedział mu głos z sąsiedniej celi.
- Odpłacę w przyszłym miesiącu.
- To chrzań się.
Ratliff przeklął pod nosem, zawieszając ręce na kratach
swojej klitki. Dostrzegł zbliżające się czarne cienie, malujące rozmazane smugi
na szarej terakocie.
- Poranna zabawa? – Rzekł jeden z klawiszy, a kiedy Tommy
usłyszał groźne charczenie wycofał się pod przeciwległą ścianę. Po chwili para
dużych oczu lustrowała jego wystraszone oblicze.
- Dopiero wróciłem ze szpitala. – Odparł Ratliff, czując
utratę kontroli nad swoim ciałem. Minotaur stał po drugiej stronie krat, tępo
bijąc o nie głową.
- No to wpadniesz tam ponownie. – Rzekł z chłodnym uśmiechem
klawisz, wsuwając kartę do czytnika. Tommy wywrócił oczami, czując jak zaczyna
tracić oddech i w ostatniej chwili uniknął ataku, padając na kozetkę. Rosły
mężczyzna uderzył całym swoim ciałem w zimny mur, zastygając w ruchu. Tommy
porwał się do krat, które zostały zamknięte.
- Nie możecie tego robić. – Rzekł, zaciskając palce na
szczeblach – On mnie zabije.
Choć stał tyłem do Minotaura, wyczuwał jego oddech, który
oznaczał gotowanie się do drugiego natarcia. Wiedział, że nie zostanie
wypuszczony, póki nie podda się w tej nierównej walce. Kiedy siermiężny ton
stawianych prędko kroków znów wypełnił pomieszczenie, blondyn w przeciągu
sekundy wspiął się na kraty i silnym kopnięciem odepchnął mężczyznę, który padł
na ziemię. Tommy zeskoczył, dosiadając go i wymierzając pięścią w jego twarz.
Usłyszał wtedy ciche skomlenie, które zawiesiło jego dłoń w powietrzu.
- Wierz mi, nie chcę cię krzywdzić, ale mam dla kogo walczyć
o przeżycie… - Wyszeptał, podnosząc rękę jeszcze wyżej. Mężczyzna zaczął się
szarpać i wyć jak dzikie zwierzę, schwytane w sidła. Zasłonił swoją twarz
ramionami, kuląc się w sobie. Tommy zmarszczył brwi i pochylił się, próbując
opanować przyspieszone bicie serca.
- Co jest, do cholery? – Warknął klawisz, otwierając celę –
Wynoś się. – Mruknął, wymierzając cios w plecy blondyna. Chłopak podczołgał się
do ściany, czując że któryś ze świeżo założonych szwów musiał pęknąć. Na
pomarańczowej koszuli zaczęła rozlewać się nieduża, czerwona plama. W jego
głowie szumiały słowa, które usłyszał czy przeczytał już jakiś czas temu. Bóg jest okrutny; czasem daje ci życie.
***
- Animal. – Szepnął Tommy, ponownie stukając z ścianę – Potrzebujesz
kawałek drutu?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Jakiego drutu?
- Metalowa żyłka. Dwa kawałki po dziesięć centymetrów.
- A cena?
Tommy oparł czoło o mur – Przekażesz Adamowi rysunek.
- Rysunek?
- Tak. Rysunek. Nawet jeśli cię złapią, nie będą mieli zarzutów.
- Mogę zobaczyć?
Tommy przekazał kartkę do sąsiedniej celi.
- Skąd będziesz miał towar?
- Mam go cały czas przy sobie. – Odparł Tommy – Jeśli nie
zapłacę ci w ciągu trzech dni to sam wyegzekwujesz należności. – Rzekł blondyn,
kładąc dłoń na świeżych ranach, gojących się dzięki długim szwom.
***
Adam po raz pierwszy od swojego pobytu zdecydował się
opuścić więzienne mury i wyjść na krótki spacer.
Plac nie był tak urokliwy, jak parki, które brunet mijał
podczas długich podróży samochodem. Usiadł na kamiennych schodach, poklepując
kieszeń w poszukiwaniu papierosów. Chociaż nigdy nie musiał radzić sobie z
nałogiem, miał świadomość, że w tym miejscu tytoń jest na wagę złota. Uważnie
obserwował młodego chłopaka, który z wciśniętymi w kieszenie dłońmi szedł w
jego kierunku. Lambert skrył paczkę i wstał.
- Do ciebie. – Rzekł nieznajomy, wciskając w kieszeń
Lamberta wymięty kawałek kartki.
- Hej! Od kogo?
Chłopak ulotnił się w ciągu kilku chwil. Adam sięgnął do otworu
w kurtce i wyciągnął poszarzały papier. Zmarszczył czoło i zacisnął wargi. Duża
sylweta drapieżnego ptaka gubiła się w strugach silnego deszczu. Podpis był
krótki i nic nieznaczący. Niedużym fontem rozpisane były litery „umm…”. Adam odwrócił kartkę na drugą stronę,
następnie uniósł dłoń, patrząc pod światło. Tommy
podjął ryzyko, by przekazać mi jakiś świstek z bazgrołami? To brzmi
nieprawdopodobnie. To nie ma żadnego sensu…
Usiadł na schodach i przesunął palcami po fakturze, próbując
wyszukać wszelkich nierówności, które mogłyby mieć znaczenie.
- Nie jestem najlepszy w metaforach, Tommy… - Westchnął pod nosem,
przyglądając się postaci orła czy jastrzębia. Wsunął kartkę z powrotem do
kieszeni i wziął głębszy oddech, spoglądając w niebo. Chłodny błękit przecinało
kilka białych pasm, powstałych w wyniku rozcinających niebo samolotów.
***
Kris podniósł głowę znad swojego biurka.
- Kochanie? – Zmarszczył czoło, wstając z miejsca – Co tutaj
robisz?
Katy zajęła miejsce naprzeciwko męża. Ułożyła dłonie na
torebce, nerwowo skubiąc jej krawędź.
- Kris, powinieneś powiadomić rodziców Adama. Jeżeli ta
informacja przecieknie do mediów, to będą mieli do nas duży żal. Sam z resztą
wiesz, że niczego tak nie pragną, jak mieć pewność, że ich syn żyje.
- Muszę porozmawiać o tym z nim samym. Nie wiem, czy chce,
by…
- Kris. – Katy wzmocniła ton głosu – Próbuję przemówić ci do
rozsądku.
- Zrozum, nie chcę go dobić rozmową z rodzicami. – Odparł Allen
– I tak jest w słabej kondycji. Wybacz, kochanie. – Rzekł, gdy do pokoju weszła
policjantka.
- Panie sierżancie, przyjechał oddział z Colorado.
- Zaraz ich przywitam. – Odparł Kris. Okrążył biurko i
ukucnął przed Katy.
- Obiecuję, że pomyślę nad tą sprawą. Byłaś już u lekarza?
- Właśnie się do niego wybieram. Proszę, działaj, kierując
się słusznymi wyborami. Pomyśl sam, czy ty jako ojciec nie chciałbyś troszczyć
się o dobro swojego syna. – Rzekła, gładząc swój brzuszek.
Kris uśmiechnął się łagodnie – Odprowadzę cię. Pojedziesz z
Marią.
- Wezmę taksówkę – Rzekła, wstając z miejsca – Wiadomo co z
Almą?
- Jej rodzice zgłosili się do szpitala psychiatrycznego.
Żyła tam przez kilka miesięcy z lewymi papierami. Ktoś podrzucił do ich
skrzynki wiadomość o miejscu pobytu. Domyślam się, kim była ta osoba, ale za
cholerę nie mogę wpaść na to, w jaki sposób Adam mógłby ją namierzyć. Niedługo
będziemy ją przesłuchiwać, a to pozwoli nam przybić gwóźdź do trumny samemu
Ratliffowi.
***
- Hej, ponuraku. – Zawołała czarnoskóra policjantka,
otwierając celę Lamberta – Jakiś uroczy dzieciak wpadł w odwiedziny. Nazywa się
Brad, tobie znany bliżej jako Cheeks.
Adam wyszedł na korytarz, rozprostowując kości – Cheeks?
Skąd on miałby wiedzieć, że tutaj jestem?
- Będziesz miał okazję zadać mu to pytanie. Chodźmy. –
Rzekła, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Inni nie mają żalu, że nigdy mnie nie pakujecie w
kajdanki?
- Nawet jeśli musiałabym to zrobić, nie miałabym sumienia. –
Rzekła z ciepłym uśmiechem, odprowadzając Adama do pokoju widzeń.
- Cheeks. – Na twarz Adama mimowolnie wpłynął uśmiech i tuż
po chwili stanęli w silnych objęciach.
- Skarbie… - Wyszeptał Brad, powstrzymując łzy – Jak sobie
tutaj radzisz? To takie paskudne i zimne miejsce.
- Trzymam się. – Odparł Adam, cofając się na krok – Ale
twoje mieszkanie jest znacznie bardziej przytulne. Usiądź.
- Bardzo chciałem cię odwiedzić już w chwili, gdy
dowiedziałem się, co zaszło. – Brad zajął miejsce przy małym stoliku – Ale trudno
jest mi przekazać wiadomości od Jane, która rozmawiała z Tommym. Wiesz, jak
bardzo go nie znoszę, a teraz, gdy tutaj jesteś…
- Widzieli się? – Adam zmarszczył czoło – Dlaczego nie
przyszła do mnie?
- Rozmawiali na temat… wiesz, zostawienia San Diego za sobą.
Poza tym nic nie wiem, Jane stała się bardzo powściągliwa. Wiem tyle, że
odnalazła brata Tommy’ego.
- Jak to? – Lambert przechylił głowę – Jest już z wami?
- Nie. – Brad przecząco pokręcił głową – To temat na dłuższą
rozmowę. Chcę ci przekazać powód, dla którego tutaj trafiłeś. Znasz bractwo
Blue Velvet?
- Coś słyszałem…
- Próbowali cię przechwycić, by ukarać Tommy’ego za
morderstwo, jakiego dokonał na ich ojcu. Tego dnia, gdy mieliście się spotkać,
Velvet śledzili Ratliffa, który nie był tego świadomy. Zorientował się za późno
i brak podjęcia jakiegokolwiek działania oznaczałby twoją śmierć. Przecież mógł
cię zostawić i wieść samotne życie, jak dotąd, prawda? Ale nie zrobił tego.
Jestem pewien, że to pierwszy raz, gdy zatroszczył się o drugiego człowieka. Uważa,
że go nienawidzisz, dlatego próbował przekazać ci wieść o prawdziwym toku
wydarzeń tamtego dnia.
Adam patrzył w milczeniu na Brada, analizując jego słowa na
nowo, raz po raz.
- Dlaczego ja mam w to wierzyć?
- On chyba coś do ciebie czuje, jakkolwiek irracjonalnie to
brzmi.
Ucisk w klatce piersiowej sprawił, że brunet łapczywie zaczerpnął
powietrza. Wszystkie wspomnienia zaczęły przeskakiwać w jego głowie jak
zniszczone slajdy; Wielki Kanion, Las Vegas, pola na obrzeżach wielkich miast.
Beznadziejnie ubogie życie, upływające pod znakiem ucieczki, a jednak ten
krótki okres w jego życiu wywarł na nim największe wrażenie. Zakochał się; po
raz pierwszy w życiu czuł ten górnolotny stan, każdego dnia tłumiony przez
bezduszność drugiej strony. Ale pomimo to miał w sobie pewną siłę; siłę, która
nie pozwoliła mu poddać się w tej walce.
- Trudno jest mi o tym rozmawiać. – Westchnął Adam,
opierając łokcie o stół – Przecież ty i ja…
- Od początku wiedziałem, co tak naprawdę dzieje się w twoim
sercu – Odparł Cheeks, łagodnie się uśmiechając – Mam nadzieję, że finał
wypadnie na tyle dobrze, że nie będę musiał obwiniać Tommy’ego za zrujnowanie
ci życia.
Brunet uśmiechnął się ponuro, sięgając do kieszeni.
Przypomniał sobie o obecności małej karteczki, którą skrywał od rana. Wyjął ją.
- Właśnie, zapomniałbym. Spójrz, dostałem ten rysunek na
placu, nie wiem kto jest nadawcą.
Brad sięgnął po kawałek papieru i zmrużył oczy.
- Niewiele mi to mówi.
- Spróbuj się w to wczytać. „Umm…” brzmi jak zamyślenie.
- Nie, to chyba nie to… - Odparł Brad – Raczej widzę tutaj
odniesienie do Hummingbirds… Tommy nie podpisał się, więc może zechciał dać ci
znać między słowami, że to wiadomość od niego.
- W porządku, to ma sens, ale reszta?
- Do tego można dopisać tysiąc znaczeń… burza, zamieć, ale
skąd ten ptak? Wiesz, obawiam się, że to jedna z zagadek nie do rozwiązania. –
Rzekł Bell, oddając kartkę w ręce Adama. Brunet schował wymięty papier do
kieszeni, upewniając się raz po raz czy aby na pewno nadal tam jest.
- Odwiedził cię ktoś jeszcze?
- Nie. Ale obawiam się, że wkrótce będę miał gości. – Odparł
Lambert, obawiając się konfrontacji z rzeczywistością, która istniała poza
murami budynku.