niedziela, 6 października 2013

Odc. 38: Underdogs



No już, no już, nie skazuję Was dłużej na czekanie :)

Till: Jane będzie jeszcze miała swoje pięć minut. Czy Hummingbirds pomogą, będzie zależało od tego, czy Blue Velvet zaplanują zemstę za plan Tommy’ego, który koniec końców uchronił Adama przed pewną śmiercią.

Skylar: Staram się, by odcinki były długie! Ten jest ciut ponad standard :)

Dziękuję za komenty, Koty! Czytajcie :)

38. Underdogs

Stali pośrodku policyjnego kręgu, a każdy z funkcjonariuszy z niedowierzaniem patrzył w samo centrum. Lambert czuł spływający na niego zawód, żal, bezgraniczny wstyd. Wodził wzrokiem jedynie za Allenem, który krążył w miejscu, raz po raz biorąc głębszy oddech.
Tommy za to wpatrywał się w Adama, czekając na jakikolwiek gest. Nie miał odwagi wydusić z siebie choćby słowa. Pragnął go przytulić, bo wiedział, że prędko nie będzie miał ku temu okazji.
- Weźcie go do siebie – Zawołał Kris, zwracając wzrok ku przyjaciołom – Ja pojadę z Adamem.
Czarnowłosy próbował nawiązać wzrokowy kontakt z Allenem, jednak zdało się to na nic.
- A kajdanki?
- To nie czas na żarty – Odparł półgłosem Kris, gdy wokół nadgarstków Tommy’ego zacisnęły się metalowe obręcze. Otworzył drzwi samochodu i obszedł auto, by zająć miejsce kierowcy. Ułożył ręce na kierownicy i pochylił się, mrużąc powieki. Brunet zajął miejsce pasażera i zatrzasnął drzwi.
- Dlaczego? – Spytał po dłuższej chwili Kris, zwracając swój wzrok ku Lambertowi. Nie dostrzegł w jego oczach znajomego, radosnego blasku. Przyszło mu na myśl, że ten wyraz twarzy nie pamięta już nawet uśmiechu.
- Nie wiem, Kris, ja to… to wszystko… nie zrozumiesz tego, ale pogubiłem się… - Odparł, zaciskając wargi. Czuł zimne dreszcze, poruszające jego ciałem.
- Dlaczego Tommy? – Allen przechylił głowę – Spodziewałem się, że pozwoli ci uciec i na tym skończy się wasza przygoda. Zwodziłem policję, licząc, że jeszcze żyjesz. Że błąkasz się, że zacząłeś nowe życie. A ty działałeś wraz z tym tlącym się wiórem człowieka?
- Jezu, Kris – Adam wziął głęboki oddech, wplatając palce w swoje kruczoczarne włosy – Jesteś gliną, przesłuchujesz mnie.
Mężczyzna pochylił się w stronę Lamberta, kładąc dłoń na jego ramieniu.
- Nie jest mi łatwo, ale nadal mam cię za swojego przyjaciela. Wszystko, co powiesz w mojej obecności pozostanie między nami.
- Zakochałem się w nim, jakkolwiek irracjonalnie i absurdalnie to brzmi. Robiłem wszystko, by się przy nim utrzymać. Gdy odzyskałem rozum i spróbowałem się uwolnić, zadzwonił po gliny i skazał mnie na spędzenie reszty życia wraz z nim w murach jednego budynku.
Kris cofnął się i oparł o fotel. Próbował powiedzieć kilka krzepiących słów, ale żadne nie brzmiały właściwie. Nie martw się, będziecie w areszcie, ale rozbijemy was do różnych bloków. Stary, trzymaj się, wyznaczę strażnika, który nie pozwoli Tommy’emu na zbliżanie się do ciebie. Zataimy medialną wiadomość o tym, że powróciłeś zza światów. Żadna idea, choć kierowana szczerymi intencjami, nie dodałaby Adamowi otuchy.
- Jak do tego doszło? – Kris przechylił głowę – Prowadziłeś tak przyzwoite życie. To była tylko przykrywka? Okłamywałeś Almę?
- Nie – Odparł Adam, zaciskając palce na materiale swojej bluzy – Przez cały ten czas żałowałem jednej niewłaściwej decyzji, która skazała mnie na miejsce, które zmuszony byłem zająć. Wierz mi Kris, gdyby tylko istniała droga powrotna…
Allen pochylił się w stronę bruneta – Zwodziłem śledztwo w przeciwnym kierunku. Finalnie udało mi się odłożyć tę sprawę. Gdybym wiedział, że tutaj będziesz, może zdziałałbym…
- Tommy nie zdradził mojej obecności? – Spytał Adam, podnosząc głowę.
- Nie. Centrala przekazała nam całą wiadomość i jedyne nazwisko, które padło, należało do niego.
- To i tak bez znaczenia. Jedźmy.
- Adam…
Po pobladłych policzkach potoczyły się pierwsze łzy. Już był gotów otworzyć drzwi i iść w stronę drugiego radiowozu, gdy zniewoliła go niewidzialna siła. Oparł głowę o szybę, wsłuchując się w szmer własnego oddechu.
- Adam… - Powtórzył Kris, pochylając się w stronę bruneta. Objął go, przyciągając do siebie – Musisz być silny. Ludzie darzyli cię niesamowitym szacunkiem.
Lambert parsknął śmiechem – Nadal będą widzieć we mnie autorytet, gdy stanę między nimi w tym samym uniformie, który mają na sobie? Po prostu… odpal ten pieprzony samochód – Wycedził, mrużąc oczy.
***
Wysoki mężczyzna około czterdziestki kroczył ramię w ramię wraz z parą młodzieńców; szatynem oraz blondynem. Przyzwoicie ubrany, szpakowaty, najstarszy z trojga podszedł do drzwi, w które dwukrotnie zapukał. Hotelowe skrzydła otworzył nieznajomy o surowej, pociągłej twarzy, który z góry zmierzył wzrokiem nowo przybyłych.
- Underdogs do pańskiej dyspozycji. Zgodnie z umową zostaną do białego rana. Wszelkie życzenia proszę kierować pod mój prywatny numer telefonu – Odparł z szerokim uśmiechem. Został na zewnątrz, gdy para nastolatków przekroczyła próg hotelowego pokoju.
Stali nieruchomo, wpatrując się w twarz obcego mężczyzny.
- Nut – Rzekł, siadając w fotelu – Słyszałem od znajomych, że znasz się na rzeczy. Przypominasz mi młodość, wiesz? – Wziął do ręki szklankę wypełnioną brunatnym trunkiem – Pokaż mi się.
Nut z należytym spokojem zaczął rozpinać swoją koszulę. Nieprzerwanie darzył nieznajomego chłodnym spojrzeniem. Zsunął z ramion jedwabny materiał, ukazując łagodnie umięśniony tors.
- Podobno jesteś małomówny. Nie powiesz ani słowa?
- Jeśli tylko nastąpi taka potrzeba, proszę Pana – Odparł, rozpinając swoje spodnie. Zsunął opięty materiał ze swojego ciała, próbując opanować narastające drżenie mięśni. Heroina zaczynała działać. Inaczej nie zniósłby całej gry.
- Ty – Zawołał do blondyna – Przygotuj swojego przyjaciela – Rzekł, kierując wzrok na walizkę, która spoczywała na łóżku. Chłopak usiadł na krawędzi i otworzył pokrywę. Przepraszam Nut, cholernie cię przepraszam, że za każdym razem wybierają ciebie, nie mnie. Wyjął skórzaną uprząż, parę winylowych rękawic i gruby sznur.
***
- Na to czekasz dziwko?! – Spomiędzy warg mężczyzny wydobył się krzyk. Uderzył rzemieniowym pejczem plecy chłopaka, wzbogacając krwawą mapę o kolejne linie. Młode ciało wygięło się w łuk, a spierzchnięte usta nie były w stanie prosić o choćby chwilę litości. Dziękował Bogu, że mógł ratować się uśmierzającymi ból medykamentami i narkotykami.
- Lubisz milczeć, prawda? – Do jego uszu dotarł ciężki, zachrypnięty głos. Zacisnął dłonie wokół liny, do której przywiązane były jego ręce. Nogi nie mogły utrzymać ciężaru obolałego ciała. Głowa opadła na jedno z podniesionych, podwiązanych do sufitu ramion, a oczy tępo wpatrywały się w drugiego towarzysza, który miał pozostać jedynie obserwatorem. Patrzył z upokarzającą obojętnością i co kilka chwil odczytywał z ruchu warg kolejne słowa otuchy, które nie miały w tym momencie żadnej mocy. Poczuł jak twardy członek znów rozpiera jego wnętrze i zacisnął wargi, próbując odliczać w głowie liczby, rozpoczynając od tysięcznego numeru; zwykle po takim czasie kończył się przeciętny stosunek. Pamiętał swój pierwszy sprzeciw, który zadziałał na jego niekorzyść. Od tamtego czasu zaczął godzić się ze świadomością, że milczenie przyniesie mu mniej bólu.
Tysiąc mrożących ukłuć towarzyszyło każdemu pchnięciu. Czuł, jak po jego udzie spływa drobna strużka; nie wiedział, czy to krew czy pot. Tracił siły i gdyby tylko potrafił, chciałby teraz wymusić swoje omdlenie, choć miał świadomość, że klientom taki stan nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie – pobudza ich do ożywienia kochanka.
Zaczął wspominać gorzkie początki w Whorehouse i dziś był pewien, że gdyby tylko miał możliwość tam powrócić, nie zawahałby się. Czuł się upokorzony przymusem do uprawiania oralnego seksu z lokalnymi starcami. Oferta ekskluzywnego chłopaka z eskorty brzmiała o niebo lepiej, ale jeszcze wtedy nie wiedział z czym się wiążą zlecane zadania. Ruchy gwałtownie przyspieszyły, a on sam poddawał się im, jak kruchy liść na porywistym wietrze. Kolana ugięły się pod nim, przez co sznury zacisnęły się mocniej wokół ramion i nadgarstków. Poczuł szarpnięcie za swoje włosy i zamknął oczy. Jeżeli piekło istnieje, to właśnie do niego trafiłem przyszło mu na myśl tuż przed kolejną tej nocy utratą przytomności.

Jane piła już trzeci kubek kawy w swoim Audi, gdy nad ranem cała trójka opuszczała hotel. Siedemnastolatek spoczywał na rękach najstarszego mężczyzny. Dziewczyna wytężyła wzrok, jednocześnie czując falę zalewającego ją współczucia.
- Bingo. Odzyskasz swojego brata, Tommy.
***
Radiowozy wjechały na podwórze od strony aresztu śledczego. Adam wraz z Krisem opuścili samochód. Brunet podniósł wzrok na wieże wartownicze. Dopiero teraz dostrzegł jak wysokie są mury tutejszego więzienia. Objął się ramionami i przeniósł wzrok na Tommy’ego, który wysiadł z drugiego samochodu. Ich spojrzenia spotkały się na dłuższy moment, gdy para policjantów popchała blondyna przed siebie.
- Chodźmy – Rzekł Kris, kładąc dłoń na ramieniu Adama. Spokojnym krokiem ruszyli w stronę tylnych drzwi, przez które dostali się do środka.
Nie zmieniło się nic; w budynku unosił się nawet specyficzny zapach, który zawsze drażnił Lamberta. Ściany pokryła warstwa kurzu odkąd gubernator ograniczył środki finansowe, przeznaczone na opiekę podobnych instytucji.
- Odprowadzę cię do pokoju. Przejdę rejestrację za ciebie, oszczędzę ci rozmów z biurokratami. Chodźmy – Rzekł Allen, prowadząc Adama w stronę wschodniego bloku.
- Chyba chciałeś powiedzieć do celi.
Kris zwolnił kroku – Wierz mi, gdybym mógł cokolwiek zrobić…
- Czemu blok A? – Adam przerwał mu wpół zdania – Sugerujesz, że dostanę wyrok zbliżony do odsiadki za kradzież cukierków?
- Adam, do jasnej cholery – Kris zatrzymał się tuż przed czarnowłosym – Robię, co w mojej mocy, doceń chociaż tyle. Nie wepchnę cię do morderców, bo statystyki agresji sięgają ponad normę.
- Może lepiej, gdyby w ogóle mnie tutaj nie było? – Spytał czarnowłosy, przechylając głowę. Gdy Kris otworzył celę, Adam przekroczył jej próg i usłyszał nieprzyjemny szczęk klucza, wsuwanego do zamka.
- Masz przy sobie niebezpieczne przedmioty? Lepiej, jeśli oddasz je w moje ręce, niż w momencie, gdy zjawią się tutaj inspektorzy. Uprzedzam, że będę musiał dodać to do raportu.
Adam wyciągnął z kabury naładowany pistolet i wyciągnął rękę przez kraty.
- Skąd to masz? – Kris zmarszczył czoło – Oszalałeś? Za samo posiadanie rewolweru możesz pójść siedzieć. Kiedy zaczęliśmy poszukiwania, sierżant nakazał zdjąć z ciebie pozwolenie na broń.
- Chyba już nie mam szans, by znaleźć się w gorszym położeniu.
- Muszę wrócić do pracy, Tommy wymaga przejścia przez szereg procedur.
Czarnowłosy usiadł na pryczy i skrył twarz w dłoniach. Nie chodziło już tylko o przegrane życie, ale o życie, które całkowicie wyklucza obecność człowieka, którego kochał. Chłód panujący w pomieszczeniu zmusił go do okrycia się kocem. Patrzył przed siebie wprost na półkę, na której znajdował więzienny uniform.
***
- Ratliff, jak miło, że zechciałeś nas odwiedzić – Rzekł jeden z klawiszów, którzy wkroczyli do celi blondyna. Chłopak wstał, mierząc ich wzrokiem.
- Jeden wasz ruch, a źle skończycie.
Spojrzeli po sobie, uśmiechając się pod nosem.
- Przepraszam – Rzekł, przepychając się między nimi. Wciągnęli go do celi i popchnęli na ścianę. Uderzyli jego głową o mur, aż spomiędzy rozchylonych warg wyrwał się głośny krzyk. Tommy wiedział, że jeden jego ruch obronny będzie oznaczał izolatkę, na co nie mógł pozwolić. To stanowiłoby całkowity brak możliwości widywania się z Adamem. Spiął wszystkie mięśnie, przez co otrzymywane ciosy znosił nieco łagodniej.
- Komu uciąłeś łeb, że odesłali cię aż tutaj i to bez wyroku sądowego?
- Spytajcie, kurwa, Krisa, który postanowił odseparować mnie od Lamberta… - Syknął, podnosząc się z podłogi.
Strażnicy z niedowierzaniem spojrzeli po sobie.
- Skończ pierdolić i chodź na stołówkę – Rzekł jeden z nich, zakładając blondynowi kajdanki. Wyprowadzili go na korytarz, popychając wzdłuż całego korytarza. Więźniowie kolejno podchodzili do krat, by spojrzeć na nowego towarzysza.
Adam, w tym samym czasie szedł wzdłuż linii pustych cel. Czuł się upokorzony, noszeniem zestawu ubrań, który identyfikował go z przestępcą. Kris towarzyszył mu krok w krok, ramię w ramię. Przeciągnął językiem po suchych wargach i zacisnął je na moment.
Wspólnie przekroczyli próg ogólnej stołówki. W przeciągu kilku sekund zapadła głucha cisza, a setki par oczu zwróciły się ku nowo przybyłym.
Adam? Adam Lambert? Rozległy się liczne szmery i pomruki niedowierzania. Niektóre osoby wstały, by wytężyć wzrok i rozpoznać znajome oblicze nowo przybyłego. Brunet kroczył przed siebie z podniesioną głową, wpatrując się w Tommy’ego, który szedł mu naprzeciw. Mijając się, spojrzeli sobie w oczy i żaden z nich nie spuścił wzroku jako pierwszy. Lambert poczuł jedynie łagodne otarcie swojego ramienia i choć wszystkie ukryte w nim żądze kazały mu się odwrócić, nie mógł – w tej chwili skupiał na sobie wzrok wszystkich więźniów, których niegdyś nauczał, jak żyć według moralnego kodeksu. Nie potrafił teraz zliczyć, ilu ludzi skazał na zwątpienie w jego osobę.

3 komentarze:

  1. Cieszę się, że Jane odnalazła brata Tommy'ego :) teraz tylko musi coś zrobić... I ktoś musi uwolnić Adama i Tommy'ego... Co ta miłość robi z człowiekiem xD
    ~Skylar

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdziała bardzo fajny i ciekawy . A ile dostało do końca odcinków ??

    OdpowiedzUsuń