niedziela, 20 października 2013

Odc. 40: Wielki marsz



Hej moje koliberki! Dziękuję, że cierpliwie czekałyście :) Buziaki za pozostawione komentarze!

Skylar: W odpowiedzi na Twoje pytanie – nie, Tommy nie był świadomy tego, do jakiego bloku trafi, nawet nie miał czasu, by się nad tym zastanowić.


Zapraszam do czytania :)


40. Wielki marsz

Jane wpatrywała się w lśniący blat małego stolika, przy którym usiadła. Zastukała paznokciami w lakierowane drewno i rozejrzała się dookoła, czując na sobie wzrok policjanta, z którym nie mogła się porozumieć. Gdy do jej uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, natychmiastowo przeniosła swój wzrok na wchodzącą parę – więźnia oraz strażnika.
- Tommy, skarbie – Rzekła ze smutkiem na twarzy, mocno przytulając blondyna. Objął ją równie czule. Nie musieli sobie tłumaczyć, że to jedyna możliwa zagrywka, a każde ich spotkanie będzie opisywane i monitorowane.
- Mamy pięć minut. Siadaj – Rzekł, zajmując swoje miejsce. Wyciągnął ręce w kierunku dziewczyny, łapiąc ją za dłonie. – Pojedź do Hummingbirds. Mogą nie wiedzieć, że tutaj jesteśmy.
- Tommy, sytuacja jest beznadziejna – Odparła Jane, mówiąc szeptem – Blue Velvet dali o sobie znać. Twoje wyjście z tego miejsca oznacza zagładę Kolibrów.
Ratliff stracił kontrolę nad swoim ciałem. Jego dłonie zaczęły drżeć.
- Zostawisz mnie tutaj? – Spytał, próbując przełknąć zalegającą na końcu jego języka ślinę.
- Ciebie? – Jane podniosła brwi – Zrobiłabym to z wielką satysfakcją, ale obawiam się, że bez twojej pomocy nie wyciągnę Adama. Co ty zrobiłeś? Dlaczego pociągnąłeś go za sobą? – Spytała, przechylając głowę.
- Słyszałaś zapewne, co spotkało szefa burdelu z LA. To moja sprawa. Mój brat już nie należał do niego, ale poniosło mnie. Nie miałem pojęcia, że ten gość należy do Velvet. Kazali mi oddać Adama w ich ręce, ale to oznaczałoby dla niego pewną śmierć – Odparł, nie wierząc, że jego głos się łamie – Nie mogłem go stracić.
- Do rzeczy, Tommy – Odparła Jane, nerwowo zerkając na zegar, wiszący tuż nad drzwiami.
- Velvet śledzili mnie aż do miejsca, gdzie byłem umówiony z Adamem. Wiesz, że pieprzone zasady nie pozwalały na posiadanie telefonu. Nie mieliśmy drogi kontaktu, a on był już w zasięgu mojego wzroku. Zastrzeliliby nas, gdybym nie wezwał glin. Wierz mi, to jedyne rozwiązanie, na które mogłem wpaść.
- Co z Adamem? Jak się trzyma? – Spytała Jane, zaciskając palce na drżących dłoniach Ratliffa.
- Nie wiem, jesteśmy w dwóch różnych blokach. Adam jest w najłagodniejszym. Opiekuje się nim Kris, więc zakładam, że wszystko gra.
- Mogę odwiedzać cię raz w miesiącu.
- Co? – Tommy wziął głębszy oddech, czując, że zaczyna brakować mu powietrza – Liczyłem, że wyjdę stąd w ciągu dwóch tygodni.
- Nie martw się, wymyślę coś – Rzekła, spoglądając na obserwującego ich z oddali policjanta – Daj mi trochę czasu. Stwórz dla mnie mapę tego obiektu z uwzględnieniem wszystkich komór. Nie mogę odwiedzić Adama, bo te skurwysyny dojdą, że jestem zamieszana w tę sprawę. Wyślę do niego Brada.
- Proszę, przekaż mu to, co powiedziałem tobie – Rzekł Tommy, łapiąc Jane za rękę – Adam znienawidził mnie za to, co się stało. Uważa, że zrobiłem to, by udowodnić moją przewagę, że zechciałem zatrzymać go przy sobie na zawsze. Kocham go i muszę być z nim, nie tutaj, ale w normalnym świecie. Błagam, pomóż mi.
Jane zmarszczyła brwi – Co? Przesłyszałam się, prawda?
- Nie, Jane – Zaprzeczył Ratliff, pochylając się w stronę dziewczyny – Kocham go i zrobię wszystko, by pozwolić mu żyć tak, jak na to zasługuje, nawet jeśli zechce wykluczyć mnie ze swojego życia.
Dziewczyna przechyliła głowę, wpatrując się w błyszczące, brązowe oczy.
- Zrobię co w mojej mocy. Trzymaj się. Nawet jeśli Hummingbirds was zdradzą, możesz liczyć na mnie i przyjaciół Adama. Trudno mi uwierzyć, że zacząłeś stawać się człowiekiem. – Rzekła, łagodnie kręcąc głową.
- Proszę kończyć spotkanie. – Rzekł strażnik, który zbliżył się do ich stanowiska i najwidoczniej nie zamierzał od niego odejść, póki nie zaprowadzi Ratliffa do jego celi.
- Do zobaczenia, skarbie. – Rzekł Tommy, przytulając dziewczynę. Czuł się w jej ramionach niesamowicie obcy, pusty. Pragnął uścisnąć Adama. Zobaczyć jego uśmiechniętą twarz, ucałować miękką skórę i wtulić się w jego ciało, odrzucając cały niepoprawny kodeks, jakim dotąd się kierował.
***
Papieros w dłoni zaczynał przygasać. Jane wracała na piechotę do domu Brada, mając w głowie słowa, które usłyszała tego dnia.
Kocham go i zrobię wszystko, by pozwolić mu żyć tak, jak na to zasługuje.
Tommy? Ten skurwysyn, który podkładał wszystkim wkoło kłody pod nogi, który wpychał ludzi do szpitali i w zaświaty tylko dla ich pieniędzy i swojej satysfakcji miał dziś zrozumieć miłość?
Kocham go.
Ku zdziwieniu Jane, te słowa pomimo że wypowiedziane przez Tommy’ego wcale nie brzmiały niewłaściwie. Było w nich ziarno prawdy. Nie była pewna czy Ratliff właściwie pojmuje definicję miłości, ale jeśli potrafi odczuwać nienawiść, dlaczego miałby nie umieć kochać?
Przyspieszyła kroku, zdając sobie sprawę, że od mieszkania Brada dzieli ją zaledwie kilkaset metrów.
Jeżeli chciałby pozbyć się problemu, po prostu uciekłby, pozostawiając Adama glinom lub Blue Velvet, a skazał się na to więzienie wraz z nim. Poświęcił siebie dla czyjegoś życia. Świadomie uchronił kogoś przed śmiercią. Mógł go pozostawić i zniknąć, tak jak za każdym razem.
Weszła do budynku oraz do windy i wybrała właściwy numer. Chwilę później nacisnęła klamkę i przekroczyła próg mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Brad wstał z kanapy, odstawiając na stół szklankę, którą obracał w dłoniach.
- Co z nimi?
- Widziałam się z Tommym – Rzekła Jane, zdejmując buty w drodze do salonu – Jeżeli Hummingbirds rzeczywiście odmówią nam pomocy, to nasze gołąbeczki zostaną skazane na dobrą wolę Pana Cheeksa i Pani Czarnej Wdowy.
- Uprzedzałem, że nie mieszam się do spraw bractwa…
- Nie będziesz próbował ocalić swojego przyjaciela? – Spytała Jane, otwierając lodówkę i wyjmując z niej butelkę soku – Nie będzie łatwo, ale chyba nie zamierzasz się poddać ze względu na swoje postanowienia?
- Jasne, że nie – Odparł Brad – Ja nie potrafię otworzyć zamka za pomocą wsuwki do włosów, sądzisz, że będę potrafił wyciągnąć dwie osoby z więzienia, chronionego na dziesiątki sposobów?
- O to się nie martw. Nie będziesz miał nic wspólnego z brudną robotą – Jane potargała krótkie włosy chłopaka – Musisz odwiedzić Adama i przekazać mu kilka wiadomości.
- Mówiłaś Tommy’emu, że namierzyłaś Nuta?
- Nie chciałam mieszać mu w głowie, poza tym nie mieliśmy dużo czasu – Odparła, siadając w fotelu – Muszę wyciągnąć go z tych parszywych łap, nim zajmę się naszymi chłopakami. Nut to uroczy dzieciak, a każdy dzień wypruwa z niego to, co każdy z nas traci trochę wolniej w jego wieku.
Brad zmarszczył czoło, kiwając pytająco głową.
- Niewinność. – Odparła Jane, opierając łokcie o swoje kolana – Powiedz mi, ale absolutnie szczerze. Co w ostatnim czasie łączyło cię z Adamem?
Arytmia serca znów dała o sobie znać. Brad zaczerpnął głębszego oddechu. – Adam chyba próbował walczyć o swoje szczęście rozumem, ale jak zwykle to bywa serce wygrało w tym nierównym pojedynku. Miałem świadomość, że to co trwa nic nie znaczy. Nic, poza czystą przyjaźnią. Jak to śpiewał Barry, We had the right love at the wrong time. Dziesięć lat temu, może… ale teraz to i tak nie ma znaczenia.
- Powinniśmy odpocząć. – Rzekła Jane, siadając obok Brada – Nic tak nie dodaje sił jak kilka godzin spędzonych pod kołdrą. Nawet na tej paskudnej kanapie.
Bell roześmiał się cicho, spoglądając na brunetkę. Pochylił się, kładąc głowę na jej ramieniu. Objęła go, sięgając po pełną trunku szklankę, stojącą na stole. Wychyliła całość na raz i odstawiła, zamykając oczy. Nie rozumiała dlaczego tak się dzieje, ale przestawała czuć żywą nienawiść względem Tommy’ego. Nie była pewna, czy może mu zaufać, ale mówić fałszywie o miłości potrafią chyba tylko demony.
***
Adam nie potrafił ocenić stanu pogody, ale mury tego dnia były wyjątkowo zimne. Przesiadywał właśnie na stołówce, otoczony grupą dawnych znajomych, którzy nie mieli odwagi zadawać mu pytań. Spoglądali po sobie, decydując we własnej hierarchii,  kto znajdzie się bliżej Lamberta. Brunet zeskrobywał ze swojego talerza zaschnięte, niedomyte resztki jedzenia i wcale nie spodziewał się, że cokolwiek weźmie tego dnia do ust. Podniósł wzrok na Tommy’ego, który wszedł na salę od strony bloku, w którym przebywał. Niepewnym siebie krokiem zajął miejsce na drugim końcu dużego pomieszczenia, skupiając wokół siebie liczne grono tamtejszych przyjaciół. W bloku dla najtrudniejszych przypadków ludzie nie zawierali żadnych znajomości, jednak Ratliff był szanowany w całym więzieniu choćby za zdolność do omijania prawnych kodeksów i niesamowitą emocjonalną stabilność, której każdy mógł mu pozazdrościć. Teraz siedział nieruchomo, wpatrując się w przeciwległy kąt przestronnej sali. Z tej odległości nie mógł dostrzec barwy oczu, którą tak dobrze znał. Czuł, jakby wszystkie mechaniczne części jego ciała stawały się momentalnie ludzkie. Serce zaczęło szybciej bić, tętnice mocniej pulsować, a drażniące dreszcze sponiewierały żołądkiem, przenosząc jego treść aż do przełyku. Zmysł wzroku drażnił niespełnione zmysły dotyku. Widok lśniących, czarnych włosów przenosił się na aksamitne poczucie pod opuszkami palców, zaciśnięte nerwowo wargi smakowały w ten sam, szczególny sposób. Zaczynał odczuwać Adama wszystkimi zmysłami swojej tęsknoty.
Miał wrażenie, że jego serce wypełniają setki barwnych motyli, które rozpychają mięśnie i doprowadzą do ich pęknięcia. Dały mu o tym znać ucisk w gardle i oczy, które zaczynały się szklić. Kochał go i nie potrafił wmówić sobie, że jest inaczej. Nawet jeśli to uczucie miałoby stać się jego przekleństwem i doprowadzić go na skraj przepaści, nie potrafiłby odejść.
Wiedział, że nie może, wiedział jak bardzo zakazanym czynem byłoby teraz zbliżenie się do Adama, ale czuł w sobie siłę, która musiała przezwyciężyć strach. Wstał, koncentrując na sobie uwagę wszystkich więźniów i powolnym, lecz zdecydowanym krokiem wstąpił na środek korytarza, kierując się w stronę Lamberta. Jeszcze nigdy wcześniej nie był na tyle zdeterminowany, by zepchnąć na bok swój honor i robić to, co każe mu serce. Czuł na sobie pełen zaciekawienia wzrok Adama, który pozostał w bezruchu.
- Lepiej cofnij się do swoich – Rzekł jeden z mężczyzn, stając na drodze Ratliffowi. Gdyby tylko mógł użyłby swojej pięści, ale wiedział, jaką zapłaci za to cenę. Pchnął mężczyznę ramieniem i tuż po chwili salę wypełnił wysoki ton metalowego szczęku zadzierającego terakotę. Kilka stołów odsunęło się, a grupa więźniów natarła na chłopaka, rzucając go na ziemię.
- Nie, stop! – Krzyknął Adam, przepychając się przez tłum. Tuż po chwili wrogie sobie grupy siłowały się na samym środku jadłodajni, natomiast Lambert pochylił się nad Tommym, okrywając go swoim ciałem przed serią kolejnych ciosów.
- Tommy! – zawołał, poklepując jego twarz – Jezu, Tommy – Zaskomlał, wsuwając dłoń pod jego głowę. Poczuł ciepłą, gęstą ciecz i w duchu modlił się, by nie miała czerwonej barwy. – Słyszysz mnie? Odezwij się, błagam – Powtarzał jak w amoku, próbując przywołać chłopaka do przytomności. Czuł pod palcami jego aksamitne, jasne włosy tonące w niedużej kałuży świeżej krwi.
Do akcji wkroczyła straż, a także policja, jednak nikt nie dostrzegł leżącej na ziemi pary. Adam pochylił się, niepostrzeżenie składając na ciepłych ustach krótki pocałunek. Kilka sekund później mętne oczy łagodnie się otworzyły i zwróciły wzrok ku drzwiom.
- Strażnicy z twojego bloku są tutaj…wszyscy wartownicy…uciekaj, Adam, na wieży nikogo nie ma, widziałem…
- Przestań bredzić – Odparł Lambert, kładąc dłonie pod głowę Tommy’ego.
- Ja cię w to wszystko wpakowałem, zjeżdżaj mi z oczu… - Wymamrotał, zaciskając powieki.
- Co mu? – Spytał strażnik, wskazując na Ratliffa.
- Potrzebuje pomocy. Wezwijcie karetkę – Odparł Adam. Został pchnięty przez strażnika, który zaraz złapał Tommy’ego za krawędź koszuli i próbował go podnieść.
- On potrzebuje pomocy. – Wycedził Adam, zbliżając się do blondyna.
- Teraz twoje słowo straciło swoją moc. – Mruknął strażnik, zadając kolejny cios Tommy’emu, który zawył z bólu i zgiął się wpół. Lambert złapał mężczyznę za kark i siłą prowadził w stronę wyjścia. Zignorował policjantów, którzy bacznie go obserwowali. Wpatrywali się w Lamberta; były to cztery osoby, z którymi pracował przez kilka ładnych lat.
- Zabiję cię, skurwysynie!
- Milcz – Warknął Lambert.
- Lepiej go zostaw, możesz mieć problemy – Rzekła niska, czarnoskóra kobieta, zbliżając się do Adama.
- W tej służbie nie ma miejsca dla takich jak on. Zajmijcie się tym gówniarzem – Rzekł, puszczając chłopaka. Cofnął się na kilka kroków i dopiero po chwili spojrzał za siebie. Tommy był już odprowadzany w stronę sanitariuszy. Lambert stał w centrum zgiełku, zastanawiając się, czemu służyć miał ten wielki marsz wbrew niepisanym regułom. Idei? Nic innego nie przychodziło mu na myśl.

7 komentarzy:

  1. oh w końcu Tommy wie co czuje <3 :) świetny odcinek ale czemu taki krótki ?? :c chyba jeszcze nie komentowałam i przepraszam ale jakoś nigdy nie wiem co napisać :/ postaram się poprawić i weny życzę ;)
    karuś

    OdpowiedzUsuń
  2. Zarąbisty odcinek!!! Tylko faktycznie za krótki;). Tommy sie przyznał <3 moze jeszcze nie przed Adamem, ale i tak super!
    Weny!!!
    ~Czekolaaada

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowny odcinek :D tylko szkoda, że Tommy znowu cierpi. Mam nadzieję, że Jane uda się jakoś ich z tego wyciągnąć. Przepraszam, że tak krótko, ale mam ostatnio trochę mało czasu xD
    ~Skylar

    OdpowiedzUsuń
  4. Na miejscu Adama chyba bym porządnie uderzyła tego klawisza. Co to wogóle miało być, bardzo dobrze Adam zrobił.
    I w tym odcinku nastała wiekopomna chwila - Tommy przyznał się w końcu drukowanymi literami, że kocha Adama! No nareszcie:) Teraz już musi być tylko lepiej, poprostu to się musi dobrze skończyć (byle nie za szybko:)).
    A jak ci idzie ebook? Bo już się nie mogę doczekać.

    ~ BlackAngel

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudowny...:D
    Nie wiem co mam napisać więcej...
    Mam mętlik w głowie..
    Cudny cudny cudny cudny... :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Całą nadzieje pokładamy teraz w Jane ;) Miejmy nadzieję, że wpadnie ona na jakiś doskonały plan wydostania naszej pary z więzienia.
    Tommy... W końcu, w końcu powiedział to, co musiał czuć już od dawna. Teraz tylko byłoby fajnie gdyby Adam usłyszał to na własne uszy.
    No nic, nie wiem, co ci jeszcze napisać. Odcinek jak dla mnie chyba jeden z lepszych :)
    Pozdrawiam, przesyłam hugsy i weny życzę <3
    glamquuen

    OdpowiedzUsuń
  7. Przy każdym odcinku płaczę.. Ty wiesz jak poruszyć serduszka wszystkich Glaberts..:D Genialne.!:D
    Duużo weny życzę i przepraszam, że nie pisałam wcześniej komentarzy.. tak jakoś wyszło, ale wiedz, że codziennie śledzę "KDK".. Bez tego mój dzień jest dniem straconym..^.^ Duuużooo miłości.!! <3

    KissAndTell.Kina

    OdpowiedzUsuń