niedziela, 29 września 2013

Odc. 37: Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci



Bez wstępów, bo spóźniona. Zapraszam!


37. Oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci


So you think you can love me and leave me to die?
-    - Queen, Bohemian Rhapsody

Adam, jak co dzień tak i tego tygodnia przekroczył próg szpitala z należytym spokojem. Skinął głową w stronę opiekunek i podążył drogą, wiodącą do pomieszczenia w którym znajdował się Ryan.
Miał świadomość, że każdy może rozpoznać w nim uciekiniera, złodzieja czy mordercę. Nie skupiał się jednak na tym, bo przyświecał mu jeden, cholernie ważny cel – zrealizować zadanie i rozpocząć nowe życie.
Często myślał o przyszłości swojej i tej, którą dzieli z innym mężczyzną. Brad nie miał wad. Był ostoją spokoju, człowiekiem, którego ciepłe objęcia uśmierzą największy ból. Choć życie przekreśliło kilka dróg, którymi zamierzał podążyć, finalnie i tak czerpał z życia tak wiele, ile chciał. Adamowi obecne życie przypominało egzystencję chorego na nieuleczalną chorobę. Musiał przestrzegać poszczególnych zaleceń, wyrzekać się tego, czego pragnie, by móc przeżyć kolejny wschód słońca. Nie obiecywał zarówno sobie jak i Bradowi zbyt wiele, jednak w jednym ze scenariuszy swojego życia widział go u swojego boku. Kochał Tommy’ego i nie potrafił temu zaprzeczyć, ale jednocześnie równie mocno go nienawidził. Rozumiał, że oderwanie się od niego pozwoli na nowy początek i liczył, że ten nastąpi już najbliższego wieczoru.

- Wpadłeś w złe towarzystwo? – Spytał Adam, stając w drzwiach mieszkania, należącego do Brada – Porządnie oberwałeś.
Tommy założył ręce na piersi, mrużąc podbite oczy. Ból uśmierzała jedynie podwójna dawka morfiny.
- Jeżeli po oddaniu Ryana w nasze ręce zamierzasz odejść, pozwól mi się z tobą pożegnać.
- Nie lubię pożegnań – Uciął Adam, stukając palcami w drzwi – Jeżeli istnieje dobry moment, to właśnie ten.
- Jutro o dwudziestej na polach od wschodu. Tam, gdzie nocowaliśmy przed powrotem do San Diego… - Powiedział Tommy, cofając się w stronę windy. Oplótł swoje ciało ramionami, czując mrowienie pod skórą. Spodziewał się połamanych żeber; ból przy chodzeniu nasilał się z każdym kolejnym krokiem.
- A jeśli nie przyjdę? – Spytał Lambert, wychylając się zza progu.
- Twoja sprawa – Dodał Ratliff, nie spoglądając za siebie. Czuł na plecach chłodny wzrok niebieskich oczu. Nie potrafił powstrzymać drżenia swoich warg. Nie mógł zdobyć się na żaden właściwy gest.
- Jeżeli to pożegnanie ma rozdzielić nasze drogi na zawsze, spróbuję rozważyć twoją propozycję.

Przekręcił klucz w drzwiach, należących do pokoju Ryana i przekroczył ich próg.
- Plany się zmieniły i nie zadawaj zbędnych pytań – Rzekł Adam, zamykając za sobą drzwi. Wyciągnął z kieszeni strzykawkę, pełną białej, przezroczystej cieczy.
- Chyba żartujesz.
- Ryan, po prostu milcz – Rzekł Adam, podnosząc rękaw koszulki chłopaka – Za dziesięć minut poczujesz mdłości. Zaczniesz pluć pianą i tracić przytomność. Musimy tylko wyjść na plac, a o resztę się nie martw.
Chłopak zmrużył powieki – Nie mam przekonania co do tego planu. Możemy jeszcze poczekać?
- Nie możemy – Skwitował Lambert – Lada dzień mam szansę stanąć na celowniku gliniarzy. Jeśli teraz odpuścisz, zostaniesz tutaj jeszcze przez miesiąc, a potem znów wrócisz za kratki.
- Dobrze, działaj. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz – Westchnął, podnosząc rękaw. Adam zbliżył się i wprowadził igłę pod grubą warstwę skóry.
- Zachowaj spokój, nawet gdy uznasz, że wszystko wymknęło się spod kontroli – Dodał Lambert, wprowadzając substancję do krwioobiegu Ryana. Po chwili cofnął igłę i schował wraz ze strzykawką do kieszeni swetra – A teraz zapraszam na odprężający spacer – Rzekł z uśmiechem, odwracając się w stronę wyjścia.
Kiedy wyszli na zewnątrz, Ryan od razu dostrzegł w oddali sylwetkę swojego dawnego opiekuna z Hummingbirds. Chłopak stał za bramą, wpatrując się w postać Adama.
- Chyba kręci mi się w głowie… - Syknął, zwalniając kroku. Zimne dreszcze zaczęły obezwładniać jego ciało. Adam złapał go za ramię.
- Nie denerwuj się.
Kilka kroków później Ryan zatrzymał się, pochylając i łapiąc za brzuch. Zaczął kasłać i ocierać ślinę z ust. Adam dał wyraźny znak chłopakowi za bramą, który w ciągu kilku chwil zniknął z pola widzenia. Para zaczęła skupiać na sobie wzrok opiekunów.
Jedynym błędem, jaki mogli popełnić, było wejście do niewłaściwej karetki.
Birds będą tutaj za trzy minuty. Karetka wezwana przez opiekunów dotrze na te peryferia najwcześniej za siedem, chyba, że otrzymają wezwanie, gdy będą w trasie.
Biała piana zaczęła kapać z ust chłopaka na chodnik, tworząc mokre plamy tuż przed jego stopami.
- Trzymaj się, jeszcze chwila – Rzekł, próbując utrzymać go na nogach.
- Co się dzieje? – Zawołała jedna z pielęgniarek, biegnąc w stronę Lamberta – Co mu jest?
- Ty powinnaś to wiedzieć – Odparł z przekąsem Adam, przykładając jedną dłoń do czoła chłopaka. Zdawało się, że jego temperatura była w normie. W oddali rozbrzmiały syreny. Znak wolności.
- Nie wytrzymam dłużej… - Wymamrotał Ryan i gdyby nie silne ramiona Adama, runąłby na ziemię. Stracił przytomność w momencie, gdy strażnicy z pośpiechem otwierali bramę nadjeżdżającej karetce.
- Tutaj! – Zawołał głośno Lambert, gdy tylne drzwi vana szeroko się otworzyły.
Mikey, Jason, Foe i Berry wyprowadzili z auta nosze i czym prędzej przenieśli na nie przyjaciela, uprzednio sprawdzając puls.
- Musimy zabrać go do szpitala – Powiedział jeden z nich w stronę Lamberta – Był pan z nim przez ostatnie pół godziny?
- Tak – Odparł Adam, zmierzając w stronę karetki.
- Proszę z nami – Rzekł Jason, wskakując wraz z Adamem do środka. Zatrzasnęli drzwi i na sygnale ruszyli drogą, wiodącą do miasta.
Brunet wziął głęboki oddech i runął na podłogę ambulansu.
- Będzie z nim dobrze?
- Przejdzie samo. Potrzebuje dużo wody – Odparł Adam, skrywając twarz w dłoniach i dopiero w tej chwili poczuł, jak mocno się trzęsą. Od dawna nie doświadczył takiego skoku adrenaliny. Wraz z tym momentem dotarło do niego, że odzyskał wolność. Że bractwo kolibrów otoczy go swoimi skrzydłami, a Tommy stanie się jedynie elementem przeszłości, konsekwencją złych wyborów.
Tym razem miał wygrać rozum, nie serce, choć zaciekle walczyło o zmianę planów.
- Wyrzućcie mnie w okolicach Powey. Mam coś do załatwienia – Rzekł, pokładając się na wolnym skrawku podłogi.
- Masz – Powiedział jeden z chłopaków, podając Adamowi telefon – Twój przywilej.
Brunet parsknął śmiechem – Wielkie dzięki. Chyba nauczyłem się żyć bez elektroniki. W każdym razie może się przydać – Rzekł, wsuwając Samsunga do tylnej kieszeni swoich spodni. Syreny wygasły, a samochód jechał prostą drogą. Para niebieskich oczu wpatrywała się w pustą ścianę ambulansu.
***
Stał przed domem, w którym wielokrotnie nocował. W domu, gdzie tworzyły się nowe historie, gdzie wciąż żyje para ludzi, którzy tak samo jak wszyscy inni zastanawiają się, jaki los spotkał tego uroczego bruneta, który tak dzielnie służył policji.
Potrzeba spełnienia dobrego uczynku towarzyszyła mu od dnia, w którym po raz pierwszy ujrzał Almę, sięgającą po garść pigułek. Widok jej przygnębionej twarzy, oczu bez wyrazu napawał go rozżaleniem i przygnębieniem. Czuł się dzieckiem, tworzącym czyjąś historię za pomocą kredek, których barwy oscylowały pomiędzy bielą a czernią. Powolnym krokiem ruszył w stronę skrzynki na listy i wsunął do nich kartkę z krótką wiadomością.
Alma, szpital pschiatryczny San Diego.
Nie potrafił się z nią pożegnać i wcale nie chodziło o tchórzostwo. Chciał jedynie wyciągnąć do kogoś rękę, absolutnie znikając z jego życia.
Tak jak Tommy zniknie z mojego.
Przeklął pod nosem i naciągnął na głowę kaptur, odwracając się w stronę głównej drogi. Złapał stopa niecałe trzy kilometry później.
***
Blondyn zdjął nogę z gazu, gdy tablica informacyjna wskazała, że dotrze do wyznaczonego celu w ciągu pięciu minut. Co chwilę spoglądał na deskę rozdzielczą, na której zegar wskazywał godzinę bliską dwudziestej. Wierzył, że Adam zjawi się choćby na chwilę, by pozwolić im na jeden uścisk.
Nigdy nie zdawał sobie z tego sprawy, ale przez wszystkie lata życia obcy ludzie wmawiali mu, że nie ma uczuć. W jego zdolność do empatii wierzyły jedynie ofiary, o które nie zamierzał dbać. Nauczył się dbać o swoje sprawy, finalnie zyskał wątpliwy szacunek bohaterów bractwa i nigdy nie spodziewał się, że coś stanie na drodze do jego własnego sukcesu.
Jakkolwiek patologiczny był w jego odczuciu ten stan i choć zupełnie go nie rozumiał, nosił w sercu brzemię, które ciążyło coraz mocniej. Czuł wzmagającą się troskę i tęsknotę za człowiekiem, który nie był mu potrzebny do spełniania celów. Człowiek, którego musiał karmić, utrzymywać i opiekować się nim. Szanować wszelkie wybory, bez względu na to czy słuszne czy wątpliwe; gdyby wiedział, że wraz z Adamem należą do tego samego świata, wyznałby mu miłość. Ale definicje tego słowa znacznie się różniły, w zależności od tego, kto je wypowiadał.
Zaparkował na poboczu, wysiadając z auta. Wyciągnął kluczyki i zawiesił brelok na palcu, odgarniając z czoła grzywkę. Usłyszał za plecami warkot silnika i dopiero teraz uzmysłowił sobie, że ani razu nie spojrzał w lusterko. Był zbyt zamyślony i to go zgubiło.
- Jasna cholera… - Przeklął, gdy ujrzał w samochodzie znajomą dwójkę oraz parę, zajmującą kanapę z tyłu. Prędko spojrzał w dół doliny, gdzie dostrzegł zbliżającą się w oddali sylwetkę. To musiał być Adam. Sytuacja stawała się coraz bardziej skomplikowana. Blue Velvet siedzieli im na ogonie.
Samochód rywalizującego bractwa zatrzymał się między drzewami, a warkot silnika natychmiastowo zgasł.
Nie dam rady z całym gronem. Nie mogę stąd uciec, bo już wiedzą, że właśnie tutaj zjawi się Adam. Nie zostawię go samego. Do jasnej cholery, dlaczego nie wpadłem na to, że będą mnie śledzić? Oddech przyspieszył. Nie mogę go ostrzec, bo telefon dostanie dopiero po wykonanym zadaniu. Pieprzone zasady! Pieprzony, cholerny Blue Velvet!
Wszystkie drogi ucieczki zostały zablokowane. Tommy wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał trzycyfrowy numer. Z tej odległości mógł już dostrzec twarz Lamberta, który powoli zmierzał w jego stronę.
- Witam – Rzekł półgłosem, gdy po drugiej stronie ktoś podniósł słuchawkę – Za pięć minut na polach od wschodniej strony San Diego… - Zaczynało brakować mu powietrza w płucach. Wziął głęboki oddech, przewracając oczami, które zaszły mgłą – Spotka się para poszukiwanych morderców.
- Mogę prosić o nazwisko i dokładną lokalizację?
- Tommy Joe Ratliff – Odparł – Sześć kilometrów od ostatniej tablicy w mieście.
Po drugiej stronie zapanowała cisza, jednak po chwili odezwał się kobiecy głos.
- Zgłoszenie przyjęte.
Wsunął telefon do kieszeni, wychodząc naprzeciw Adamowi. Bez słowa objął go za kark i mocno przytulił, próbując powstrzymać drżenie całego ciała. Nie słuchał wypowiadanych przez bruneta słów. Wpatrywał się w szybę samochodu, gdzie Blue Velvet bacznie go obserwowali. Dwie pary oczu wpatrywały się w siebie nieprzerwanie, walcząc o człowieka, który znajdował się na drodze między nimi.
„Zapomnij” odczytał z ruchu warg Ratliffa lider wiodącej grupy i posłał w stronę blondyna nikły, pewny siebie uśmiech.
- Wybaczysz mi. Musisz mi wybaczyć – Rzekł Tommy, odsuwając się na krok od Adama. Sam słyszał dźwięk syren radiowozów. Adam usłyszał go dopiero kilka sekund później i w ciągu sekundy poczuł, że jego ciało oblewa zimny pot.
- Ty podstępny sukinsynu… w ten sposób chcesz zatrzymać mnie przy sobie? – Wyszeptał Adam, niezdolny do podniesienia głosu. Zaparkowany ford ruszył z miejsca, wymijając nadjeżdżających funkcjonariuszy. W mgnieniu oka para została otoczona przez sześć radiowozów, z których wyskoczyły grupy uzbrojonych policjantów.
Kris poczuł kumulujący się w nim przypływ siły, gdy w jednym z dwojga rozpoznał Tommy’ego. Natychmiast podniósł broń.
- W imieniu prawa stanu Kalifornia areszt… - Zawiesił głos, spuszczając ręce wzdłuż ciała. Adam odwrócił się w jego stronę.
- Witaj, przyjacielu – Powiedział słabym głosem Lambert, nie spuszczając wzroku ze znajomej twarzy. Spoglądali po sobie, szukając w głowie odpowiedzi na wszelkie pytania, których nie mogli w tej chwili zadać.

8 komentarzy:

  1. Nie no, Tommy jest... jest... nawet nie wiem jak go określić. Takiego rozwoju wydarzeń sie kompletnie nie spodziewałam. Koniec odcinka mega. I teraz rodzi się pytanie co dalej? Trafią do pierdla?! Przepraszam za słownictwo, ale niedosyć, że nie mogę spać to jeszcze ten rozdział. Jak ja wytrzymam do następnej niedzieli? A tak się dzisiaj zastanawiałam czy zdążysz i jednak się wyrobiłaś:)
    Weny i masa hugów:)
    I jeszcze bym zapomniała, przepraszam, że ostatnio nie skomentowałam, nie miałam czasu.

    ~ BlackAngel

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam tylko jedną uwagę - ten odcinek był za krótki :D Nie wiem, jak ja wytrzymam do następnego weekendu.
    ~Skylar

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu tego odcinka pomyślałam tylko:muszę jej dodać komentarz, po prostu muszę! . I jestem - kochana, tak dobrze poprowadziłaś tę fabułę, że teraz skaczę z radości. Ale z czego ja się cieszę? No z tego, że Blue Velvet ich nie dorwało. Tommy był genialny - daje siebie i Adama złapać policji, a wie, że pewnie Hummingbirds go i tak wydostaną z więzienia tak jak poprzednio. No bo jak inaczej? No i w końcu w tym więzieniu będzie miał szansę wytłumaczyć Adamowi to i owo. Szkoda, że tak późno, ale warto było czekać! I ta akcja - Kris urywa wpół słowa kiedy widzi Adama, a ten "Witaj, przyjacielu" - po prostu bezcenne. Ja już nie wiem co tu jeszcze pisać, bo to jest najlepszy z najlepszych odcinków KDK. Pozostało tylko czekać na następny odcinek, pospiesz się proszę! :* całuski i hugsy!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jedyne, co mogę powiedzieć po przeczytaniu tego rozdziału :
    Co ?
    Jak ?
    No, Marona, poprostu mnie teraz zabiłaś.
    Po przeczytaniu tytułu tego rozdziały sądziłam, że Tommyprzprosi Adama jakąs mega słodką i wzruszającą przemową i adas mu wybaczy, tylko problem będzie stanowić Blue Velvet. Ucieszyłam się jak dziecko. Ale oczywiście się zdziwiłam i to bardzo.

    Obudziąłm się dziś rano do szkoły i patrze a tu rozdział. Zniszczyłaś mnie z samego rana. Nie dość, że dziś poniedziłek to jeszcze takia treść. Wybacz mi jeśli będzie bez ładu i składu, ale to dlatego, że pisalam go dzis na 4 godzinach lekcyjnych ._.

    Po pierwsze strasznie podobał mi się sposób w jaki Adam wyprowadził Ryan'a ze szpitala. Birds przyjechali karetką i uciekli; sposób wręcz idelany.

    'Po drugie' będzie bardziej skoplikowane, bo mam tyle pytań, że ojeju.

    Tommy ma uczucia. tak strasznie liczyłam na to, że powie coś wzruszającego, aż będe miała łzy w oczach, a tu łzy w oczach miałam z zupełnie innego powodu.
    gdy Tommy zadzwonił na policję, by zgłosić, że na polu są dwaj przestępcy, myślałam, że jego zdolny umyssł wymysli coś aby wkopać tą dwójkę z Blue Velvet. A tu taki szok. I jeszcze te słowa Tommy'ego : 'Wybaczysz mi. Musisz mi wybaczyć' <- Gwóźdź do trumny dla mnie. Marona, kurde, takiego rozwinięcia akcji się nie spodziewałam za zadne skarby tego świata.

    A teraz nasów mi się tyle pytań.
    Co bedzie dalej?
    A jeśli Adam i Tommy trafią do innych celi lub nawet budynków i nie będą mieli ze sobą kontaktu i Adam znienawidzi Tomme'go tak, że zawet ja już nie będzę widziała szans na wybaczenie tak słodkiej kreaturze jaką jest Ratliff?
    Czy Birds będa chcieli ich wydostać?
    A jeśli tak, to jak ? Przecież to juz nie jest szpital psychiatryczny a więzienie.
    Co bedzie z Jane?
    Może ona ich wyciągnie? razem z Bradem wymyślą plan ucieczki i przy pomocy Birds odbiją Adama. Zostawią tam Tommy'ego, lecz Adam stiwedzi, że nie może bez niego życ i narazi swoje życie żeby go wyrwac z więzienia? (tak bardyo, nadinterpretacja ._.)
    A może Kris okaże dobre swrce i uwolni swojego przyjaciela?

    Kochana, zrobiłas mi taki mętlik w głowie, że zaczęłam Cię, po przeczytaniu, nienawidzić. Za to, że wpakowałaś ich do więzienia i ja za cholerę nie wiem co dalej !
    A 3 godziny później kocham Cię jeszcze bardziej za to mistrzostwo, pomysł i to jak bardzo potrafisz namieszac w mojej małej głowie swoimi tekstami.
    Rób tak dalej, a zacznę Cię zamęczac prywatnymi wiadomosciami. Serio. Traktuj to jak groźbę (Jak się przyczepię to łatwo nie odpuszczę :c)
    uh ... juz nie będe zamęczać Cię moją nadinterpretacją.

    Masa Hugów ! Weny ! Ojeja Kocham Cię Maronka ! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. To bylo takie... nie wiem jak to nazwac. świetne, po prosu swietne. Czego jak czego, ale takiego zwrotu akcji to sie nie spodziewalam. Sorry ze pisze tak nieregularnie, ale moj internet jest "ruchomy", wiec czesto czytam z kilkudniowym opoznieniem, ale staram sie byc na bieząco
    Weny!
    ~Czekolaaada

    OdpowiedzUsuń
  6. To było mega..:D
    tylko szkoda mi Adama...
    A Tommy jak go mógł tak załatwić...
    Czekam do następnego odcinka..
    I ja i zapewne wszyscy inni chcieli by troche dłuższy odcinek.. :P
    najlepiej to do samego końca..:D

    OdpowiedzUsuń
  7. ojejku jeszcze nie ma odcinka...
    mogła byś go wstawić trochę wcześniej... :D
    Nie daj nam dłużej czekać..
    Zapewne każdy z nas ma mętlik w głowie i myśli "co dalej, co dalej.."

    OdpowiedzUsuń