Witajcie! Na początek trochę miłych formalności :)
- Dodałam nową listę „Blogi autorskie”. Pomysł powstał w wyniku prośby ~My Life. To wasze blogi, które dotyczą innych treści niż opowiadania.
- Dodałam także listę moich opowiadań, by zaoszczędzić szukania :)
Odcinek dodaję z opóźnieniem, zdarzył się przykry wypadek
losowy i nie byłam w stanie skupić się na pisaniu, ale wszystko wraca do normy.
Dziękuję za komentarze, w tym tygodniu posypała się ich
fala! Kropeczka, na imię mam Ada :)
Koniec gadania! Czytajcie, ptaszyny :)
43. Na miłość boską
Jane zwykle budziła się około godziny szóstej rano. Tym
razem nie było inaczej; otworzyła oczy, widząc przed sobą Nuta, który wpatrywał
się w jej oblicze.
- Jezu, dzieciaku. – Mruknęła –
Przerażasz mnie. Jak się spało? – Spytała, przeciągając się na fotelu kierowcy.
Chłopak wzruszył ramionami – Nie było najgorzej.
- Dlaczego Nut? – Spytała, zawieszając ręce za zagłówkiem – Pewnie twardy z
ciebie orzech do zgryzienia, co?
Uśmiechnął się nieśmiało, przenosząc wzrok na puste pole –
Można tak powiedzieć.
- W skrócie sprawa wygląda
następująco – Rzekła Jane, opuszczając szyby samochodu – Twój brat trafił do
pierdla wraz z moim przyjacielem. Zależy mi, by opuścili to miejsce czym
prędzej.
- Co? – Nut z niedowierzaniem
pokręcił głową – Ty chyba nie mówisz poważnie.
- Czy wczoraj również nie mówiłam
poważnie, gdy obiecałam ci, że pożegnasz się z burdelem?
- Ale… - Westchnął, próbując
poskładać myśli – Po co to wszystko? Dokąd teraz pojedziemy? Mam być na twoim
utrzymaniu?
- Chyba sprzedam cię Bradowi. –
Rzekła i roześmiała się, gdy ujrzała w oczach chłopaka przerażenie – Spokojnie,
ten facet nie skrzywdziłby muchy. Ma świetne mieszkanie, dobrze gotuje, jest
niesamowicie uroczy… Myślę, że mógłby ci się spodobać.
- Ale mnie interesują kobiety. –
Odrzekł z dozą niepewności Nut, wpatrując się w brunetkę.
- Och… Wybacz, nie wzięłam tego
pod uwagę. – Odparła ze zmieszaniem – Co nie zmienia faktu, że pozwoli ci u
niego zamieszkać. Urodził się, by rozsiewać dobro. Na razie będziesz mieszkał
ze mną. Na ogół sypiam w hostelach, więc nie powinieneś narzekać. – Powiedziała
ze szczerym uśmiechem.
- A…Tommy? – Uniósł wzrok – Mówił
coś na mój temat?
- Nie.
– Rzekła Jane - Ale nie powinieneś się
tym przejmować. Jest dość specyficznym człowiekiem, jeżeli mówi to tylko w
obcym języku. Wariat. Dlaczego w ogóle wasze drogi się rozeszły?
- Nie potrafiliśmy znaleźć
złotego środka. Ja… - Zawahał się, spoglądając przez szybę – Ja czułem, że mam
u stóp cały świat i to pociągnęło mnie na dno.
- Wiesz… - Odparła, łagodnie
pochylając się w jego stronę – Każdy z nas w pewnym momencie sięga dna. Twój
brat właśnie jest katowany w swojej celi. Jego facet również. Żyją pod jednym
dachem, ale nie mają szans na to, by zamienić ze sobą choćby słowo. Nie wiem,
przez co przechodziłeś, ale…
- Przez masę popieprzonych
rzeczy. – Odparł, podnosząc na nią wzrok – Przez studium, dla którego piekło
jest jedynie przedsionkiem innego świata.
- Tak mi przykro, Nut… - Rzekła,
wyciągając ku niemu dłoń – Jak właściwie się nazywasz?
- Mów mi tak, jak dotąd.
- Nie masz złych skojarzeń? –
Spytała, gładząc jego aksamitny w dotyku policzek.
- Nie, kiedy ty je wypowiadasz. –
Odparł cicho, spuszczając wzrok.
Jane wpatrywała się w jego zmęczone oblicze, które próbował
skryć za parą swoich dłoni.
***
Wczesne popołudnie nie zwiastowało najlepszej pogody. Około
godziny czternastej Tommy wyszedł na spacerniak, by zaczerpnąć chłodnego,
rześkiego powietrza. Wiatr zmierzwił jego jasne włosy, rozrzucając je w różnych
kierunkach. Chłopak rozejrzał się dookoła, poszukując wzrokiem tego, którego
pragnął zobaczyć już od dwóch tygodni. Tęsknota wysysała z niego życie, ujmując
wszelką motywację do podjęcia jakichkolwiek działań. Usiadł na schodach blisko
murów budynku i wyjął z kieszeni drobny, tępy ołówek oraz skrawek kupionej
kartki. Zaczął rysować myśl, która krążyła mu po głowie od kilku dni. Splecione
w modlitewnym geście dłonie…
Jesteś taki
fascynujący. Z każdą kolejną godziną czuję, jak niewidzialna siła odbiera mi
moc, której zawsze miałem pod dostatkiem. Samotność, na którą zostałem skazany
w końcu rozerwie mnie na strzępy…
Zacisnął mocniej powieki, obawiając się, że do jego oczu
napłynął łzy. Nie mógł sobie na to pozwolić.
Adam, gdybym tylko
wyznał ci…
- Sam? – Zawołał jeden z
mężczyzn, wyrywając z rąk Ratliffa kartkę – Lubimy nielegalne zagrywki?
- Oddawaj to, sukinsynu… - Syknął
Tommy, wstając ze schodów. Za plecami mężczyzny dojrzał pozostałych, który nie
zamierzali znieść oporu.
- Dwie paczki fajek i jesteśmy
kwita. – Rzekł brunet, wpatrując się w ilustrację – Co to za wiadomość?
- Nie twój zasrany interes. –
Warknął blondyn i nim zdołał powiedzieć kolejne słowo padł na ziemię,
zdominowany ciosem w twarz. Zasłonił ją ramieniem, gdy usłyszał głośny krzyk
jednego z policjantów.
Pamiętał, gdy przybył tutaj po raz pierwszy. Inni więźniowie
darzyli go szacunkiem i protekcją. Odkąd przybył tutaj z Adamem i w oczach
ludzi stał się zdrajcą, zaczął być bity, poniżany i każdego dnia równany z
ziemią. Jego ciało zaczynało stawać się mapą przebytych dróg cierpienia.
- Co tu się dzieje? – Spytał
Kris, podchodząc do chłopaków.
- Ten śmieć próbował kopsnąć
komuś wianek. – Rzucił jeden z recydywistów, gdy policjant zakuwał go w
kajdanki. Chłopak szarpnął rękę, rzucając w stronę bruneta wymięty kawałek
papieru.
- Do izolatki z nimi. – Rozkazał
Allen, ściskając w dłoni małą kartkę. Ukucnął obok Ratliffa – Hej, wszystko
gra?
- Pieprzę ten cholerny obóz… -
Syknął Tommy, siadając na żwirze – Tutaj nie ma normalnych ludzi. Każdy potrafi
skopać i sponiewierać, tylko w ten sposób da się rozmawiać.
Allen wziął głęboki oddech, odwracając na moment wzrok.
Złożył dłonie, przeplatając między palcami skrawek papieru. Zerknął na niego,
marszcząc po chwili czoło.
- Domyślam się, że miało to
trafić do Adama?
Tommy nie odpowiedział. Spojrzał za siebie, widząc ginące we
mgle postaci policjantów.
- Modlitwa? – Spytał brunet – Nie
wyglądasz na pobożnego.
- Kris… - Szepnął Tommy, wstając
z ziemi – Muszę się z nim zobaczyć.
- To wykluczone. – Odparł surowo
Allen – Macie zakaz zbliżania się do siebie. Nawet gdybym chciał wam pomóc,
powstrzymuje mnie prawo.
- Ale nie możesz odmówić nam
prawa do modlitwy. – Odparł Tommy, a na jego twarz mimowolnie wstąpił irytujący
uśmiech – Mam rację?
- Niestety. Masz rację. – Odparł
półgłosem brunet – Pomyślę, co z tym zrobić. Żadnego grypsowania Tommy, bo będę
zmuszony wsadzić cię do kabaryny. Wynoś się do kaplicy, właśnie została otwarta.
- Pójdź mi na rękę chociaż raz w
życiu. – Rzekł Tommy, wycofując się w stronę głównych drzwi, gdzie czekała na
niego para strażników.
Brunet wziął głęboki oddech i odgarnął z czoła ciemne
kosmyki włosów. Rozejrzał się dookoła i cicho przeklął pod nosem. Nie wiedział
jaka relacja łączy tych dwojga i nie zamierzał naciskać na Adama, by się o tym
przekonać. Wyznaczył sobie cel, jakim było zniszczenie Ratliffa, a teraz
rozważał nad słusznością czynu, do którego dokonania poniekąd był zmuszony.
Powolnym, pełnym zawahania krokiem skierował się w stronę budynku i wracał do
swojego bloku. Wcisnął wymięty kawałek papieru do kiszeni. Czuł, że zaczyna
tracić oddech, gdy mijał celę Adama. Zatrzymał się przy niej, zaciskając palce
na kratach.
- Lambert? – Szepnął głośno,
stukając kluczem w obszczerbiony metal – Podejdź.
Adam zwlókł się z łóżka i powolnym krokiem zbliżył się do
przyjaciela – Chyba nie jesteś w najlepszym nastroju?
Mężczyzna spuścił głowę i zamyślił się na moment. Pokiwał
nią, z trudem unosząc wzrok.
- Jesteś wierzący? – Spytał, choć
jak sądził znał odpowiedź na to pytanie. Adam nigdy nie chodził do kościoła,
ani razu nie wspomniał o ślubie. W myślach błagał, by odpowiedź brzmiała „nie”, a on sam z triumfalnym uśmiechem
oznajmiłby Tommy’emu, że na dzisiejszą modlitwę może udać się jedynie sam.
- Tak. – Odparł Adam. Kierował
się przy tym jedynie nadzieją, że wierzącym będzie łatwiej odnaleźć się pośród
nowej rzeczywistości. Cofnął się na krok, gdy Kris przeciągnął kartą
magnetyczną we wskazanym miejscu. Nie wypowiedział ani słowa.
- Coś nie tak? – Adam założył ręce
na piersi.
- Wychodź. Masz okazję
odpokutować. – Rzekł cicho Allen, starając się nie patrzeć w stronę Lamberta.
Wiedział, że nie powinien tego robić, nie powinien dopuścić do zakazanego spotkania,
ale pragnął uszczęśliwić przyjaciela, choć tak drobnym gestem.
Szli głównym korytarzem, ignorując docinki innych więźniów.
Adam podejrzliwie spoglądał w stronę Krisa.
- Tak między nami, jak wygląda
przepływ informacji pomiędzy tobą a naszym psychofriend? Dostałeś od niego
jakieś wiadomości?
- Nie. – Odparł Adam.
- Mam nadzieję, że mówisz prawdę.
– Mruknął Kris, otwierając drzwi kaplicy – Niech odpuści ci grzechy.
Lambert zacisnął wargi, spuszczając wzrok. Wszedł do
kaplicy, a jego serce zabiło radośnie.
- O Boże. – Szepnął bezgłośnie,
czując, że traci oddech. Tommy natychmiast odwrócił się w jego stronę, czując
jak nogi zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa. Adam podbiegł do chłopaka, biorąc
go w ramiona. Wszystko było tak nierzeczywiste; dotyk jego ciała, cichy szept,
mocny uścisk.
- To wszystko nie tak… - Zaczął
Tommy, próbując opanować swój przyspieszony oddech – Blue Velvet chcieli cię
zabić, a ja…
- Nie musisz się tłumaczyć. –
Odparł Adam, ujmując twarz chłopaka w swoje dłonie – Brad wszystko mi wyjaśnił.
- Wierzysz mi? – Zapytał drżącym
głosem, łapiąc nadgarstki Adama, rozpaczliwie próbując zatrzymać jego ręce przy
sobie.
Lambert znacząco pokiwał głową, patrząc raz po raz na oczy i
usta chłopaka. Na jego twarzy zagościł łagodny uśmiech. Przesunął palcami po
szorstkim zaroście na policzku i zacisnął wargi, czując jak łzy cisną się pod
jego powieki.
- Niewola, do jakiej mnie
zmusiłeś była najpiękniejszą wolnością mojego życia. – Rzekł, przyciskając
wargi do czoła chłopaka. Ucałował go i mocno przytulił do siebie wyczuwając
dreszcze, jakie miotały drobnym ciałem.
- Bałem… bałem się. – Wycedził
Tommy, podnosząc wzrok – Sądziłem, że już nigdy nie zechcesz usłyszeć ode mnie
choćby słowa. Że stracę cię, choć będziesz na wyciągnięcie ręki. Nigdy nie
spodziewałem się, że będę próbował chronić kogoś innego. – Mówił, próbując
opanować drżenie swojego głosu. Poczuł, jak para ciepłych dłoni niepostrzeżenie
zanurza się pod materiałem jego koszuli, a szczupłe palce kierują się w stronę
brzucha. Zmrużył oczy rozkoszując się łagodnym dotykiem.
- Mów dalej. – Rzekł Adam, na
moment zatrzymując ruch. Wyjął ręce spod ubrania – O Boże, Tommy… - Szepnął,
widząc na swoich dłoniach krew. Spiesznie podniósł krawędź koszuli, zauważając
kilka niezagojonych ran – Gdzie masz szwy?
- Sprzedałem. – Odparł blondyn,
wstydliwie odwracając wzrok.
- Przehandlowałeś kilka drutów?
Za co? – Adam zmarszczył czoło, patrząc na chłopaka.
- Za dostarczenie do ciebie
wiadomości o próbie spotkania pod prysznicem. – Odparł Ratliff – Musiałem się z
tobą zobaczyć.
- Oszalałeś… - Szepnął brunet.
- Nie wiem w jaki sposób doszło
do tego, że Kris pozwolił nam na spotkanie.
- Po prostu spytał mnie, czy
jestem wierzący… - Odparł w zamyśleniu Adam – Nie spodziewałem się, że tutaj
cię zobaczę.
- Ja też nie… - Odparł Tommy,
składając na ustach Lamberta łagodny pocałunek. Czuł ich miękkość i słodki
posmak. Tęsknił. Tęsknił i nie potrafił temu zaprzeczyć. Silne ramiona oplotły
jego wątłe ciało. Chłopak zacisnął powieki, przerywając na moment pocałunek.
Oddychał płytko, czując zawrót głowy.
- Chciałbym, póki jest jeszcze
czas… - Rzekł, między słowami muskając wargi Adama – Wyznać ci, że nigdy nie
pragnąłem nikogo tak mocno jak ciebie.
- Z wzajemnością… - Odparł Adam,
opierając skroń o czoło chłopaka.
- Kocham cię. – Wyszeptał Tommy,
czując, jak uścisk ramion Adama słabnie. Nie dowierzał. Cofnął głowę, wpatrując
się w orzechowe tęczówki, próbując wycedzić choćby słowo – na darmo. Choć
wcześniej powstrzymał napływające do oczu łzy, tym razem nie potrafił ich
powstrzymać. Wplótł palce w jasne włosy chłopaka, łącząc swoje usta z jego
wargami. Nie potrafił jednak oddać pocałunku, gdy jego własne wargi drżały.
- Jak długo? – Zdołał wycedzić.
- Od dnia, w którym zginął Brian.
Poświęciłeś dla mnie wszystko. A poza tym już wcześniej zacząłem czuć nieznany
mi wcześniej stan, w którym każdy kontakt z tobą wyzwalał we mnie potrzebę
bliskości. Samej twojej obecności… Mógłbym walczyć jak Don Kichot, ale nie
miałoby to sensu. Nie umiem mówić o miłości, ale moje serce bije tylko dla
ciebie. Jesteś jedynym powodem, dla którego mam siłę walczyć o przetrwanie
kolejnego dnia. Kocham cię, Adam.
- Wypowiedziałeś dziś więcej słów
niż przez cały okres naszej znajomości… - Rzekł Adam, wpatrując się w
rozpromienioną twarz chłopaka – To nie dzieje się naprawdę.
- Mam cię o tym przekonać? –
Wyszeptał Tommy, sięgając palcami pod bluzkę Lamberta, który zachłysnął się
powietrzem. Fala gorących dreszczy wstrząsnęła jego ciałem, gdy powstrzymał
blondyna przed kolejnym krokiem.
- Nie możemy… - Rzekł,
spoglądając w stronę ołtarza, na którym ułożone były wieńce świeżych kwiatów.
Zapach róż wypełniał całe chłodne pomieszczenie, a światła kolorowych witraży
oświetlały ich twarze pełną gamą barw. Mieli poczucie, że zatracili się w
zupełnie innym miejscu. W tej małej kaplicy nie było szarych murów, innych
ludzi, krat. Miękkie usta zetknęły się ze skórą Adama, który westchnął cicho i
odchylił głowę do tyłu, odsłaniając szyję. Czuł, jak zęby delikatnie go kąsają,
a język łagodzi wszelki ból. Paznokcie drażniły skórę karku, a opuszki palców
gładziły podrażnioną skórę. Miał gorączkę. Zawroty głowy przybrały na sile.
- Pragnę cię… - Wyszeptał Tommy wprost
do ucha Adama, odprowadzając go od zdrowych zmysłów. Brunet zrzucił z ołtarza
kilka bukietów i posadził na nim chłopaka, którego plecy przylgnęły do zimnego
marmuru. Syknął, zaciskając powieki, gdy drugie, cięższe ciało pokładło się na
nim, łapczywie sięgając po niespełnione marzenia. Ich języki gubiły się w
szalonym tańcu, a dłonie błądziły na oślep, spiesznie odsłaniając spragnione
siebie ciała.
- Tak cholernie za tobą tęskniłem…
- Wycedził Tommy, zawieszając dłonie na karku Adama.
- Ja za tobą też, skarbie. –
Odparł brunet, wpijając się w spragnione pocałunków wargi. Ich wzajemne
pożądanie rozpaliło ogień w zimnej, niedużej sali.
Kris odwrócił wzrok od pary rozmazanych cieni, grzeszących
na ołtarzu kaplicy. Skrył twarz w dłoniach.
__________________________________________________________________________
Następny odcinek rozpocznie się kontynuacją zastanej sceny ;)
TAK!! Jupi~~! Jejki jejku! ja chcę jeszcze~! Uh.. a teraz dopiero w piątek... Ale i tak czekam :P
OdpowiedzUsuńNa ołtarzu?! No nawet mnie to uraziło, wszędzie jak wszędzie ale na ołtarzu?! No nic, to twoje opowiadanie, dobrze, że się w końcu spotkali i Tommy już się nie czaił tylko walnął prosto z mostu "kocham cię":)
OdpowiedzUsuń~BlackAngel
Kris odwrócił wzrok od pary rozmazanych cieni.. YOU ARE GENIUS...
OdpowiedzUsuńZgodzę się z tobą :)
UsuńTo było takie piękne... ale na ołtarzu? xD
OdpowiedzUsuń~Skylar
Tommy sie przyznał, Tommy sie przyznał!!! Swietne swietne swietne!!! Ale... na ołtarzu? Nie no, okej jest, mogło być gorzej ;) i jeszcze raz świetne!
OdpowiedzUsuń~Czekolaaada
O matko przepraszam, że nie komentowałam. Nie umiem tego robić ;/ Chciałabym, ale nie mam weny do pisania komentarzy. ALE TO MUSZĘ SKOMENTOWAĆ WSZYSTKIMI SWOIMI SIŁAMI! TO BYŁO PRZECUDNE !!<333 Stworzyłaś taką piękną atmosferę, nie ważne że odbyło się to w kaplicy, ale to było wspaniałe. Jesteś fenomenalna! I TOMMY SIĘ PRZYZNAŁ! AAA! <33 Tak długo czekałam na tą chwilę *_*
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadania są doskonałe i dla mnie zawsze będą najlepsze! <3
Potrafisz stworzyć taki nastrój i utrzymujesz go przez całą scenę, aż brakuje czasem oddechu.
Po prostu Cię uwielbiam. Już nie mogę doczekać się następnego odcinka :DDD
Trzymaj się <3
PS - Wzbudziłaś niezłe zamieszanie z tym ołtarzem ;DDD
Dziękuję Ci bardzo za "reklamę".
OdpowiedzUsuńCo do odcinka.... JAK ZWYKLE WSPANIAŁY!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pisz jeszcze dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugo!!!!!!! <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny odcinek! Tommy w końcu wypowiedział te dwa słowa tak wiele znaczące w kierunku Adama. Na to czekałam! I nawet ten ołtarz mi nie przeszkadzał, aż tak bardzo, haha xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :*
glamqueen.
Wracam do komentowania po długiej przerwie, ale tak naprawdę nie wiem jak
OdpowiedzUsuńmam podsumować wszystkie te odcinki. Pozwól mi na kilka ogólnych myśli.
Postacią, która najbardziej mi imponuje teraz jest Jane. jest cichą bohaterką całej
tej opowieści, mam wrażenie, że nieco niedocenioną przez czytelników ;p nie jest
krystalicznie czysta i dobra i właśnie to czyni ją interesującą i realną. stworzyłaś
bohaterkę niemal idealną - silną, niezależną i taką, która potrafi zadbać o siebie i
innych, ale z drugiej strony przewrotną, nieprzewidywalną. moja ulubiona w całym
opowiadaniu :) (oprócz Krisa, ale to wiadomo ;p i Brada, ale to tez wiadomo :D )
podziwiam to, w jaki sposób opisałaś relacje Adama i Tommy'ego, jak powoli się
rozwijała. żadna miłość od pierwszego wejrzenia, słodkości i inne. Musieli dotrzeć
do siebie, a i to nie nadeszło dla obu z nich naraz. Twoje zdolności pisarskie widać
zwłaszcza w mojej reakcji na to, że Tommy mówi "Kocham cię". za każdym razem,
kiedy to wypowiada, ja nie mogę w to uwierzyć; zatwardziały kryminalista i
bezuczuciowy psychopata potrafi kochać. Jednak jestem rozdarta, bo z drugiej
strony czekałam na te słowa od kiedy zauważyłam, że Tommy zaczyna się
zmieniać. i to, że czuję te dwie emocje naraz świadczy o tym, że postać została
poprowadzona bezbłędnie :)
Czekałam na tę scenę w kaplicy od kiedy mi o niej napisałaś. Nie masz pojęcia jak bardzo się cieszę, że jednak jej nie ocenzurowałaś. to chyba w tym momencie moja ulubiona scena z Klatki (oprócz jednej sceny w lesie - żałuję że nie pamiętam numeru odcinka - gdzie zbliżenie opisałaś po mistrzowsku). i szczerze nie umiem teraz za bardzo zebrać myśli po przeczytaniu tej sceny, więc skończę już komentarz. czekam niecierpliwie na kolejny, pozdrawiam i życzę dużo weny! ściskam mocno <3
Ten ołtarz to chyba jednak przesada... okropne
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń