Dziękuję za ostatnie komentarze i
wszelkie świąteczne życzenia :) Teraz pozostaje mi życzyć udanego Sylwka!
Jeśli chodzi o fabułę Klatki,
jesteśmy na ostatniej prostej, ale wkrótce przyniosę dobre wieści, więc bądźcie
w gotowości :) Pozdrawiam i ściskam!
49. Własny bóg
Tommy wpatrywał się w widok za
oknem. Nie mógł ukryć zdenerwowania; jego dłonie trzęsły się już od
poprzedniego dnia.
- Hej? – Usłyszał za swoimi
plecami kobiecy głos – Jesteś gotów?
Wziął głęboki oddech i przycisnął
palce do zmęczonych oczu – Tak.
Delikatne dłonie spłynęły po jego
torsie – Pasuje ci mundur. Adam przyzna, że wyglądasz w nim całkiem seksownie.
Ratliff uśmiechnął się pod nosem
– Masz bilety?
- Cztery sztuki. Bezpośrednio do
Indonezji, a później…
- Ja zadbam o resztę. – Odparł,
przyciskając dłoń do ust. Opuścił powieki, by móc się skoncentrować.
- Chodźmy. Nut czeka w
samochodzie. – Rzekła, siadając obok blondyna – Chyba nie wątpisz w nasze
powodzenie?
- To nie będzie łatwe. – Odparł,
podnosząc wzrok – Twoje dotarcie do właściwego pomieszczenia graniczy z cudem.
Co dopiero zwolnienie blokady, ucieczka z więzienia, które będzie ostrzelane z
każdej strony. Odnalezienie Adama. Wpuszczenie nas na pokład samolotu. Jezu… -
Odparł, skrywając twarz w dłoniach.
- To nie czas na poddawanie
sprawy wątpliwościom. Wstawaj. Nie możemy tracić czasu.
- Liczę na ciebie, Jane. – Rzekł
z powagą w głosie, wpatrując się w oczy brunetki.
Nie odpowiedziała. Chwyciła swoją
torebkę ze sfałszowanymi dokumentami i opuściła pokój, pozwalając Tommy’emu
pozostać sam na sam ze swoimi myślami.
***
- Dzień dobry. – Rzekł Brad,
podchodząc do jednego ze strażników – Chciałbym widzieć się z Adamem Lambertem.
Mężczyzna zmierzył go surowym
wzrokiem – Proszę chwilę zaczekać. – Rzekł, po czym skierował swoje kroki w
stronę gabinetu Krisa. Zapukał dwukrotnie i przekroczył próg pomieszczenia.
- Nie pozwoliłem wchodzić! –
Krzyknął Allen, uderzając pięścią w biurko – Poczekaj, Skarbie. – Rzekł do
telefonu.
- Znowu jakiś gość chce się
widzieć z Adamem. Mam pozwolić, czy nie?
- Nie. – Odparł surowo Kris – Mam
dziś napięty dzień. Nie przychodźcie do mnie z błahymi sprawami.
Ponownie przyłożył telefon do
ucha – Katy, nie mogę teraz rozmawiać. Oddzwonię za godzinę.
***
Cała trójka znajdywała się w
czarnym fordzie nieopodal głównej bramy więzienia. Nut trzymał ręce na
kierownicy, nie mogąc oderwać wzroku od wysokich murów.
- Wielki ten budynek. Serio tu
siedziałeś?
Tommy nie zareagował. Rozejrzał
się dookoła, po czym zerknął na zegarek.
- Chyba nadeszła właściwa pora.
- Na każdej wieży są wartownicy.
Nie wygląda to najlepiej.
- Niczego innego się nie
spodziewaliśmy. – Odparł Tommy, zapinając ostatni guzik koszuli po policjancie,
którego uśpił we własnej celi. – Czas podjąć się tego zadania. Powodzenia.
Jane uścisnęła ramię blondyna, po
czym wysiadła z auta i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Nut
przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Zaczekaj. – Tommy podniósł dłoń
– Ruszymy, gdy wejdzie do środka.
Bacznie obserwował jej pozycję.
Gdy chwilę później zniknęła za bramą ośrodka, Ratliff dał znak, że mogą ruszać.
Rozpoczęli krótką podróż po mieście, a Nut nerwowym głosem nucił Yellow Submarine, odtwarzając w głowie
plan, nad którym Jane wraz z Tommym wspólnie pracowali.
W tym samym czasie, więzienie w San Diego
- Witam. – Rzekła, zmierzając do
jednego z policjantów – Gdzie jest mój chłopak? – Spytała podniesionym głosem.
Młody mężczyzna wyglądał na nieco
zdezorientowanego. Rozejrzał się dookoła – Może ja odprowadzę do sierżanta…
- Odprowadź mnie, gdzie chcesz. Muszę
dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za cały ten burdel.
- Proszę pani, proszę się uspo…
- Jestem w ciąży z facetem, którego
wypuściliście! – Krzyknęła, żwawo gestykulując – Zaprowadź mnie do tego
sierżanta. Byle prędko, za pół godziny mam wizytę u lekarza. Wykończę się przez
te wasze pieprzone instytucje.
Mężczyzna nie odpowiedział na
żadną zaczepkę. Zatrzymali się przed gabinetem Krisa. Policjant zapukał do
drzwi, które po chwili zostały otwarte.
- Mike, jestem naprawdę zajęty… -
Westchnął Allen, poluzowując krawat – Pracuje tutaj wielu innych ludzi,
dlaczego ja mam ciągle załatwiać wasze…
- To pani Jane, dziewczyna
Tommy’ego.
Kris zatrzymał wzrok na jej
twarzy – Faktycznie… - Westchnął pod nosem – Przykro mi, że…
- Przykro panu? – Przechyliła głowę
– To ja straciłam mojego przyszłego męża. Gdzie on jest? Pozwoliliście mu
spieprzyć stąd po raz drugi?
Brunet złapał się za głowę –
Błagam, załatwcie to z górą, zaraz muszę wyjść…
- Chcesz mieć telewizję na karku?
– Zagroziła, krzyżując ręce na piersi.
- W porządku, chwila… Co mogę dla
Pani zrobić? – Spytał, biorąc głęboki oddech. Nie mógł poradzić sobie z narastającym
pulsowaniem w skroniach.
- Chciałabym przejrzeć wszystkie
nagrania z dnia jego zniknięcia.
- To wykluczone. – Odparł Kris –
Materiały archiwalne są zbyt cenne, nie możemy ich udostępniać.
- Tylko na miejscu. – Powiedziała
nieco łagodniejszym głosem – Bardzo mi na tym zależy. Proszę.
Allen spojrzał na policjanta –
Odprowadź ją na czwarte piętro – Rzekł krótko, wracając do gabinetu. Przekręcił
klucz w drzwiach i zasunął rolety.
- Dobra, chodźmy… - Rzekł Mike,
odprowadzając Jane do schodów – Proszę wybaczyć, sierżant ma dziś gorszy dzień.
- Każdemu się zdarza. – Odparła
surowym tonem, spoglądając na cyfry, które zbliżały się ku zeru.
***
- Patrzenie na zegarek ci nie
pomoże. – Wymamrotał Nut, zatrzymując się na światłach – Minęło dopiero
dziesięć minut. Denerwujesz się?
- W przeciwieństwie do ciebie,
nie jestem podekscytowany. – Wymamrotał, poprawiając się w fotelu. Zmrużył
powieki, raz po raz biorąc głębszy oddech.
To, co miało wydarzyć się teraz,
tego dnia było trudniejsze od wypowiedzenia słów kocham cię. W głowie odtwarzał wszelkie scenariusze, które mogły
się wydarzyć. Dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze, ponowne rozstanie z
bratem, rozstrzelanie przy próbie ucieczki, oddanie się w ręce policji przed
wejściem na pokład samolotu.
- Chcesz napić się kawy? - Zaproponował Nut.
Tommy nie odezwał się ani słowem.
Czuł jedynie mdłości.
***
- To Pani Jane, narzeczona Tommy’ego.
Proszę, pozwól zobaczyć jej nagrania z dnia zniknięcia 0089.
Brunetka zmarszczyła brwi –
Dostał numer?
- To numer celi, w której
przebywał. Ściślej, izolatki.
Pomieszczenie było ciemne,
przestronne i pełne telewizorów, które wyświetlały obraz całego budynku. Nie dziwiła
się, że jeden człowiek nie potrafi nad tym zapanować. Cięcia kosztów okazały
się wybawieniem dla Ratliffa. Oparła się o blat, wodząc wzrokiem za niskim
strażnikiem, który przeszukiwał szufladę.
- Nie to… nie to… - Mamrotał pod
nosem. Odwróciła wzrok, by spojrzeć na korytarze. Układ wyświetlanych obrazów
pokrywał się z mapą obiektu. To znacznie ułatwiało zadanie.
- Podejdzie pani… - Powiedział
mężczyzna, kucając przy szafce – To… To będzie pewnie w tej szafce.
Sięgnęła do kieszeni, w której
trzymała strzykawkę. Choć próbowała zachować zimną krew, jej ręce drżały.
Kiedy mężczyzna wstał, dotarło do
niej, że przegapiła najlepszy i być może jedyny moment.
- Coś nie tak? – Zapytał,
wsuwając kciuki za brązowy, skórzany pasek.
Zmierzyła go wzrokiem, po czym
łagodnie rozchyliła wargi. Wydobył się spomiędzy nich cichy szmer. W głębi
siebie zaczynała panikować.
- Trudno jest być samotną matką…
Mężczyzna wzruszył ramionami –
Właściwy organ może pani pomóc.
- Nie rozumiesz. – Ucięła,
rozpinając guzik swojej marynarki – Trudno być z kryminalistą. Budzić się
każdego dnia ze strachem… - Kiedy wypowiadała kolejne słowa, zauważyła, że
mężczyzna raz po raz spogląda w stronę telewizorów. Był zbyt ostrożny, by
wszystko mogło pójść zgodnie z planem.
Nie zastanawiając się dłużej
objęła mężczyznę za kark i wpiła się w jego usta, jednocześnie wprowadzając
igłę w jego szyję. Jedynym czego w tym momencie się bała, było odgryzienie jej
warg czy języka; nie cofnęła swojej głowy nawet na pół cala. Dzięki temu
stłumiła krzyk, jaki wyrwał się z ust policjanta. Niespełna dziesięć sekund
później opadł na nią, popychając jej kruche ciało na blat. Zacisnęła zęby,
czując stłumiony ból w okolicy lędźwi. Starając się zbytnio nie hałasować,
położyła mężczyznę na podłodze i zerwała z jego szyi identyfikator. Usiadła przed
komputerem, sięgając po kartkę, na której zapisane były możliwe kombinacje
szyfru. Po kilku próbach pojawił się monit o akceptacji hasła. Odruchowo
wcisnęła czerwony guzik, a ton dwóch tysięcy automatycznie otwierających się
zamków rozbrzmiał niczym hymn wolności.
***
Tommy po raz kolejny spojrzał na
zegarek. Wziął głęboki oddech i chwilę później do jego uszu zaczął docierać
głos syreny.
- Nut, zawracaj.
Chłopak zmrużył powieki – Wydaje ci
się…
- Nie wydaje. Jedź w stronę
więzienia.
Dopiero teraz usłyszał wyraźny,
wysoki ton, który pozbawił go czucia w nogach. Kiedy próbował ruszyć, samochód
zgasł.
- Jedź tam, gdzie się umawialiśmy.
– Powiedział Tommy, otwierając drzwi – Ani kroku dalej. Zablokuj drzwi! –
Krzyknął, wysiadając z samochodu. Porwał się przed siebie, biegnąc w stronę
najbliższego skrzyżowania. Serce w jego piersi biło jak oszalałe, a mimo tego
potrafił zapanować nad oddechem. Przeciskając się pomiędzy samochodami,
czekającymi na zielone światło, skierował swoje kroki na wschód. Kolejnym
odgłosem, jaki dotarł do jego uszu był dźwięk dzwonka telefonu. Zwolnił, by
odebrać.
- Halo?
- Tu Jane. Nie widziałam Adama na
korytarzu w jego bloku. Co mam robić?
- Wynoś się stamtąd! Ewakuacyjne
w jego bloku, prędko!
Nie tracił czasu, by schować swój
telefon. Wyjął broń z kabury i pobiegł w stronę głównej bramy.
***
Jane użyła karty, by wydostać się
z pomieszczenia. Na korytarzach panował totalny chaos; policjanci cofali się
pod ściany, gdy liczne grupy gotowały się do ataku. Spora liczba zaczęła
uciekać, taranując wszystko, co stało im na drodze.
- Jasna cholera… - Syknęła,
zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegła w stronę schodów, upewniając się, czy ma
przy sobie wszystkie dokumenty. Przeskakiwała co dwa stopnie, byle czym prędzej
znaleźć się na zewnątrz. Docierały do niej kolejne odgłosy strzelaniny.
Zmieniła kierunek, by dotrzeć do drzwi ewakuacyjnych, które były zamknięte na
klucz.
- Kurwa! – Syknęła pod nosem, zmieniając
kierunek swojej ucieczki.
***
Odgłosy syren, wystrzałów i
krzyków stanowiły najbardziej przerażającą symfonię, jaką kiedykolwiek mógł
słyszeć. Widział, jak setki mężczyzn, ubranych w pomarańczowe uniformy wybiegają
wprost na ulicę, zalewając ją niczym potężna fala tsunami. Wyrzucali kierowców
z ich aut, przejmując je i odjeżdżając, wielokrotnie uderzając w inne
samochody. Kamienna droga zaczęła płynąć strumieniami krwi, gdy zastrzeleni
uciekinierzy byli tratowani przez tych, którzy widzieli szansę na ratunek.
Tommy uderzył w liczną grupę, przeciskając się między nimi. Dotarł do ściany i
opierał się o nią ramieniem, zmierzając do głównych drzwi. Przyspieszył kroku,
gdy udało mu się dotrzeć do właściwego bloku. Mijając kolejne otwarte cele
pobiegł do właściwej; była pusta. Wszedł do środka, upewniając się, czy aby na
pewno nie zostały w niej jakiekolwiek ślady po obecności Adama. Zimny pot oblał
jego ciało. Pozostała jedyna możliwość – izolatki.
Wybiegł, kierując się w ich
stronę.
- Adam? Adam?! – Wrzasnął,
uderzając pistoletem w każde kolejne drzwi – Błagam, powiedz, że tu jesteś!
Ku jego zdziwieniu, żadna z cel pokory nie otworzyła się.
- Pomóż mi! – Usłyszał niski
głos. Uderzył dłońmi o drzwi i odsunął zaślepkę, widząc zielone oczy.
Bez słowa poszedł dalej.
- Tommy! – Usłyszał głośne
zawołanie w ostatniej z izolatek. Prędko przesuną blaszaną płytkę i ujrzał parę
niebieskich tęczówek, które przyglądały mi się z niedowierzaniem.
- Jak mam cię stąd wyciągnąć? –
Spytał, oglądając prawą krawędź drzwi.
Poczuł zimną dłoń na karku, a
jego czoło dwukrotnie uderzyło metalowe drzwi. Krzyknął i w tej chwili jego
plecy zderzyły się ze ścianą. Uchylił powieki, widząc przed sobą oblicze Krisa,
który celował pięścią prosto w jego twarz.
- Zniszczyłeś…moje…życie –
Wycedził przez zaciśnięte zęby. Pojedyncza kropla potu sączyła się po jego
czole, a drżące ze zdenerwowania dłonie gotowe były zabić.
- Sam widzisz, do czego doszło… –
Próbował powiedzieć Tommy, choć ręka zaciśnięta na jego szyi znacznie mu to
utrudniała – Pozwolisz uciec wszystkim, oprócz twojego jedynego, najlepszego
przyjaciela?
Kris czuł, że jest bliski łez.
Wpatrywał się w oczy człowieka, którego śmierci pragnął już od dawna. Tuż po
chwili przeniósł wzrok na parę wystraszonych, niebieskich tęczówek.
- Karta numer 0077. Szuflada przy
oknie. – Rzekł do Tommy’ego, który porwał się w stronę gabinetu.
Allen ułożył dłonie na drzwiach
celi – Nie pozwól się nigdy dostać w nasze ręce. Zniknij na zawsze, bo teraz już
nikt ci nie wybaczy. – Powiedział cichym głosem. Kilka chwil później zniknął mu
z oczu.
Adam oddychał ciężko, słysząc
narastający hałas i szum w uszach. Zacisnął powieki, gdy strumień białego
światła zalał jego celę.
- Chodź! – Głośny krzyk i ucisk
palców na jego ramieniu przywrócił go do rzeczywistości. Niewiele myśląc, pobiegł
za Tommym.
- Ewakuacyjne! – Krzyknął.
- Zamknięte, główna brama!
Tłum nieco się przerzedził.
Ludzie biegli, rozpychając więźniów z pozostałych bloków. Adam obejrzał się za
siebie; setki stratowanych ciał walały się pośród kałuży, które mieniły się
barwami rubinu. Spłynęły na niego wszelkie emocje, których nie okazywał od długich
tygodni. Z jego oczu zaczęły sączyć się słone łzy, które zamgliły i tak
niewyraźny wzrok. Czuł jedynie, jak jego dłoń ściska dłoń Tommy’ego i wspólnie
sięgają po to, co zakazane.
Wybiegli na podwórze i zatrzymali
się pod murem. Kolejna fala więźniów przebiegała właśnie przez sąsiedni blok.
- Musimy się pospieszyć. –
Powiedział drżącym tonem Tommy, spoglądając w stronę Adama – Niedaleko czeka na
nas samochód. Wszystko gra?
Adam ze zrozumieniem pokiwał
głową. Odwrócił się, widząc jak kolejna setka mężczyzn nadciąga w ich kierunku.
- Teraz! – Krzyknął blondyn,
biegnąc prosto do głównej bramy. Rozbrzmiały kolejne strzały, a za jego plecami
rozbrzmiał lodowaty, przerażający krzyk. Wiedział, że należy on do Adama.
Odwrócił się, dostrzegając rozlewającą się na jego ramieniu plamę krwi. Brunet
puścił Ratliffa, by złapać się za piekącą ranę; w tym samym czasie Tommy zaczął
ostrzelać wieżę wartowniczą. Cofnął rękę, gdy celujący do niego strażnik padł. Resztkami
sił złapał Adama za rękę i wybiegł z nim na główną ulicę, która w przeciągu
kwadransa stała się istnym piekłem na ziemi. W miarę pokonywania kolejnych
przecznic, liczba ludzi przerzedzała się. Wąskie pasma światła rozcinały
ciężkie chmury, które napłynęły nad San Diego. Adam zacisnął zęby, czując, jak
ból zalewa całą lewą rękę. Uniósł wzrok ku niebu. Dopiero teraz przyszło mu na
myśl, że każdy ma swojego boga.