poniedziałek, 30 grudnia 2013

Odc. 49: Własny bóg



Dziękuję za ostatnie komentarze i wszelkie świąteczne życzenia :) Teraz pozostaje mi życzyć udanego Sylwka! 

Jeśli chodzi o fabułę Klatki, jesteśmy na ostatniej prostej, ale wkrótce przyniosę dobre wieści, więc bądźcie w gotowości :) Pozdrawiam i ściskam!

49. Własny bóg

Tommy wpatrywał się w widok za oknem. Nie mógł ukryć zdenerwowania; jego dłonie trzęsły się już od poprzedniego dnia.
- Hej? – Usłyszał za swoimi plecami kobiecy głos – Jesteś gotów?
Wziął głęboki oddech i przycisnął palce do zmęczonych oczu – Tak.
Delikatne dłonie spłynęły po jego torsie – Pasuje ci mundur. Adam przyzna, że wyglądasz w nim całkiem seksownie.
Ratliff uśmiechnął się pod nosem – Masz bilety?
- Cztery sztuki. Bezpośrednio do Indonezji, a później…
- Ja zadbam o resztę. – Odparł, przyciskając dłoń do ust. Opuścił powieki, by móc się skoncentrować.
- Chodźmy. Nut czeka w samochodzie. – Rzekła, siadając obok blondyna – Chyba nie wątpisz w nasze powodzenie?
- To nie będzie łatwe. – Odparł, podnosząc wzrok – Twoje dotarcie do właściwego pomieszczenia graniczy z cudem. Co dopiero zwolnienie blokady, ucieczka z więzienia, które będzie ostrzelane z każdej strony. Odnalezienie Adama. Wpuszczenie nas na pokład samolotu. Jezu… - Odparł, skrywając twarz w dłoniach.
- To nie czas na poddawanie sprawy wątpliwościom. Wstawaj. Nie możemy tracić czasu.
- Liczę na ciebie, Jane. – Rzekł z powagą w głosie, wpatrując się w oczy brunetki.
Nie odpowiedziała. Chwyciła swoją torebkę ze sfałszowanymi dokumentami i opuściła pokój, pozwalając Tommy’emu pozostać sam na sam ze swoimi myślami.
***
- Dzień dobry. – Rzekł Brad, podchodząc do jednego ze strażników – Chciałbym widzieć się z Adamem Lambertem.
Mężczyzna zmierzył go surowym wzrokiem – Proszę chwilę zaczekać. – Rzekł, po czym skierował swoje kroki w stronę gabinetu Krisa. Zapukał dwukrotnie i przekroczył próg pomieszczenia.
- Nie pozwoliłem wchodzić! – Krzyknął Allen, uderzając pięścią w biurko – Poczekaj, Skarbie. – Rzekł do telefonu.
- Znowu jakiś gość chce się widzieć z Adamem. Mam pozwolić, czy nie?
- Nie. – Odparł surowo Kris – Mam dziś napięty dzień. Nie przychodźcie do mnie z błahymi sprawami.
Ponownie przyłożył telefon do ucha – Katy, nie mogę teraz rozmawiać. Oddzwonię za godzinę.
***
Cała trójka znajdywała się w czarnym fordzie nieopodal głównej bramy więzienia. Nut trzymał ręce na kierownicy, nie mogąc oderwać wzroku od wysokich murów.
- Wielki ten budynek. Serio tu siedziałeś?
Tommy nie zareagował. Rozejrzał się dookoła, po czym zerknął na zegarek.
- Chyba nadeszła właściwa pora.
- Na każdej wieży są wartownicy. Nie wygląda to najlepiej.
- Niczego innego się nie spodziewaliśmy. – Odparł Tommy, zapinając ostatni guzik koszuli po policjancie, którego uśpił we własnej celi. – Czas podjąć się tego zadania. Powodzenia.
Jane uścisnęła ramię blondyna, po czym wysiadła z auta i skierowała się w stronę przejścia dla pieszych. Nut przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Zaczekaj. – Tommy podniósł dłoń – Ruszymy, gdy wejdzie do środka.
Bacznie obserwował jej pozycję. Gdy chwilę później zniknęła za bramą ośrodka, Ratliff dał znak, że mogą ruszać. Rozpoczęli krótką podróż po mieście, a Nut nerwowym głosem nucił Yellow Submarine, odtwarzając w głowie plan, nad którym Jane wraz z Tommym wspólnie pracowali.

W tym samym czasie, więzienie w San Diego
- Witam. – Rzekła, zmierzając do jednego z policjantów – Gdzie jest mój chłopak? – Spytała podniesionym głosem.
Młody mężczyzna wyglądał na nieco zdezorientowanego. Rozejrzał się dookoła – Może ja odprowadzę do sierżanta…
- Odprowadź mnie, gdzie chcesz. Muszę dowiedzieć się, kto jest odpowiedzialny za cały ten burdel.
- Proszę pani, proszę się uspo…
- Jestem w ciąży z facetem, którego wypuściliście! – Krzyknęła, żwawo gestykulując – Zaprowadź mnie do tego sierżanta. Byle prędko, za pół godziny mam wizytę u lekarza. Wykończę się przez te wasze pieprzone instytucje.
Mężczyzna nie odpowiedział na żadną zaczepkę. Zatrzymali się przed gabinetem Krisa. Policjant zapukał do drzwi, które po chwili zostały otwarte.
- Mike, jestem naprawdę zajęty… - Westchnął Allen, poluzowując krawat – Pracuje tutaj wielu innych ludzi, dlaczego ja mam ciągle załatwiać wasze…
- To pani Jane, dziewczyna Tommy’ego.
Kris zatrzymał wzrok na jej twarzy – Faktycznie… - Westchnął pod nosem – Przykro mi, że…
- Przykro panu? – Przechyliła głowę – To ja straciłam mojego przyszłego męża. Gdzie on jest? Pozwoliliście mu spieprzyć stąd po raz drugi?
Brunet złapał się za głowę – Błagam, załatwcie to z górą, zaraz muszę wyjść…
- Chcesz mieć telewizję na karku? – Zagroziła, krzyżując ręce na piersi.
- W porządku, chwila… Co mogę dla Pani zrobić? – Spytał, biorąc głęboki oddech. Nie mógł poradzić sobie z narastającym pulsowaniem w skroniach.
- Chciałabym przejrzeć wszystkie nagrania z dnia jego zniknięcia.
- To wykluczone. – Odparł Kris – Materiały archiwalne są zbyt cenne, nie możemy ich udostępniać.
- Tylko na miejscu. – Powiedziała nieco łagodniejszym głosem – Bardzo mi na tym zależy. Proszę.
Allen spojrzał na policjanta – Odprowadź ją na czwarte piętro – Rzekł krótko, wracając do gabinetu. Przekręcił klucz w drzwiach i zasunął rolety.
- Dobra, chodźmy… - Rzekł Mike, odprowadzając Jane do schodów – Proszę wybaczyć, sierżant ma dziś gorszy dzień.
- Każdemu się zdarza. – Odparła surowym tonem, spoglądając na cyfry, które zbliżały się ku zeru.
***
- Patrzenie na zegarek ci nie pomoże. – Wymamrotał Nut, zatrzymując się na światłach – Minęło dopiero dziesięć minut. Denerwujesz się?
- W przeciwieństwie do ciebie, nie jestem podekscytowany. – Wymamrotał, poprawiając się w fotelu. Zmrużył powieki, raz po raz biorąc głębszy oddech.
To, co miało wydarzyć się teraz, tego dnia było trudniejsze od wypowiedzenia słów kocham cię. W głowie odtwarzał wszelkie scenariusze, które mogły się wydarzyć. Dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze, ponowne rozstanie z bratem, rozstrzelanie przy próbie ucieczki, oddanie się w ręce policji przed wejściem na pokład samolotu.
- Chcesz napić się kawy?  - Zaproponował Nut.
Tommy nie odezwał się ani słowem. Czuł jedynie mdłości.
***
- To Pani Jane, narzeczona Tommy’ego. Proszę, pozwól zobaczyć jej nagrania z dnia zniknięcia 0089.
Brunetka zmarszczyła brwi – Dostał numer?
- To numer celi, w której przebywał. Ściślej, izolatki.
Pomieszczenie było ciemne, przestronne i pełne telewizorów, które wyświetlały obraz całego budynku. Nie dziwiła się, że jeden człowiek nie potrafi nad tym zapanować. Cięcia kosztów okazały się wybawieniem dla Ratliffa. Oparła się o blat, wodząc wzrokiem za niskim strażnikiem, który przeszukiwał szufladę.
- Nie to… nie to… - Mamrotał pod nosem. Odwróciła wzrok, by spojrzeć na korytarze. Układ wyświetlanych obrazów pokrywał się z mapą obiektu. To znacznie ułatwiało zadanie.
- Podejdzie pani… - Powiedział mężczyzna, kucając przy szafce – To… To będzie pewnie w tej szafce.
Sięgnęła do kieszeni, w której trzymała strzykawkę. Choć próbowała zachować zimną krew, jej ręce drżały.
Kiedy mężczyzna wstał, dotarło do niej, że przegapiła najlepszy i być może jedyny moment.
- Coś nie tak? – Zapytał, wsuwając kciuki za brązowy, skórzany pasek.
Zmierzyła go wzrokiem, po czym łagodnie rozchyliła wargi. Wydobył się spomiędzy nich cichy szmer. W głębi siebie zaczynała panikować.
- Trudno jest być samotną matką…
Mężczyzna wzruszył ramionami – Właściwy organ może pani pomóc.
- Nie rozumiesz. – Ucięła, rozpinając guzik swojej marynarki – Trudno być z kryminalistą. Budzić się każdego dnia ze strachem… - Kiedy wypowiadała kolejne słowa, zauważyła, że mężczyzna raz po raz spogląda w stronę telewizorów. Był zbyt ostrożny, by wszystko mogło pójść zgodnie z planem.
Nie zastanawiając się dłużej objęła mężczyznę za kark i wpiła się w jego usta, jednocześnie wprowadzając igłę w jego szyję. Jedynym czego w tym momencie się bała, było odgryzienie jej warg czy języka; nie cofnęła swojej głowy nawet na pół cala. Dzięki temu stłumiła krzyk, jaki wyrwał się z ust policjanta. Niespełna dziesięć sekund później opadł na nią, popychając jej kruche ciało na blat. Zacisnęła zęby, czując stłumiony ból w okolicy lędźwi. Starając się zbytnio nie hałasować, położyła mężczyznę na podłodze i zerwała z jego szyi identyfikator. Usiadła przed komputerem, sięgając po kartkę, na której zapisane były możliwe kombinacje szyfru. Po kilku próbach pojawił się monit o akceptacji hasła. Odruchowo wcisnęła czerwony guzik, a ton dwóch tysięcy automatycznie otwierających się zamków rozbrzmiał niczym hymn wolności.
***
Tommy po raz kolejny spojrzał na zegarek. Wziął głęboki oddech i chwilę później do jego uszu zaczął docierać głos syreny.
- Nut, zawracaj.
Chłopak zmrużył powieki – Wydaje ci się…
- Nie wydaje. Jedź w stronę więzienia.
Dopiero teraz usłyszał wyraźny, wysoki ton, który pozbawił go czucia w nogach. Kiedy próbował ruszyć, samochód zgasł.
- Jedź tam, gdzie się umawialiśmy. – Powiedział Tommy, otwierając drzwi – Ani kroku dalej. Zablokuj drzwi! – Krzyknął, wysiadając z samochodu. Porwał się przed siebie, biegnąc w stronę najbliższego skrzyżowania. Serce w jego piersi biło jak oszalałe, a mimo tego potrafił zapanować nad oddechem. Przeciskając się pomiędzy samochodami, czekającymi na zielone światło, skierował swoje kroki na wschód. Kolejnym odgłosem, jaki dotarł do jego uszu był dźwięk dzwonka telefonu. Zwolnił, by odebrać.
- Halo?
- Tu Jane. Nie widziałam Adama na korytarzu w jego bloku. Co mam robić?
- Wynoś się stamtąd! Ewakuacyjne w jego bloku, prędko!
Nie tracił czasu, by schować swój telefon. Wyjął broń z kabury i pobiegł w stronę głównej bramy.
***
Jane użyła karty, by wydostać się z pomieszczenia. Na korytarzach panował totalny chaos; policjanci cofali się pod ściany, gdy liczne grupy gotowały się do ataku. Spora liczba zaczęła uciekać, taranując wszystko, co stało im na drodze.
- Jasna cholera… - Syknęła, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegła w stronę schodów, upewniając się, czy ma przy sobie wszystkie dokumenty. Przeskakiwała co dwa stopnie, byle czym prędzej znaleźć się na zewnątrz. Docierały do niej kolejne odgłosy strzelaniny. Zmieniła kierunek, by dotrzeć do drzwi ewakuacyjnych, które były zamknięte na klucz.
- Kurwa! – Syknęła pod nosem, zmieniając kierunek swojej ucieczki.
***
Odgłosy syren, wystrzałów i krzyków stanowiły najbardziej przerażającą symfonię, jaką kiedykolwiek mógł słyszeć. Widział, jak setki mężczyzn, ubranych w pomarańczowe uniformy wybiegają wprost na ulicę, zalewając ją niczym potężna fala tsunami. Wyrzucali kierowców z ich aut, przejmując je i odjeżdżając, wielokrotnie uderzając w inne samochody. Kamienna droga zaczęła płynąć strumieniami krwi, gdy zastrzeleni uciekinierzy byli tratowani przez tych, którzy widzieli szansę na ratunek. Tommy uderzył w liczną grupę, przeciskając się między nimi. Dotarł do ściany i opierał się o nią ramieniem, zmierzając do głównych drzwi. Przyspieszył kroku, gdy udało mu się dotrzeć do właściwego bloku. Mijając kolejne otwarte cele pobiegł do właściwej; była pusta. Wszedł do środka, upewniając się, czy aby na pewno nie zostały w niej jakiekolwiek ślady po obecności Adama. Zimny pot oblał jego ciało. Pozostała jedyna możliwość – izolatki.
Wybiegł, kierując się w ich stronę.
- Adam? Adam?! – Wrzasnął, uderzając pistoletem w każde kolejne drzwi – Błagam, powiedz, że tu jesteś!
Ku jego zdziwieniu, żadna z cel pokory nie otworzyła się.
- Pomóż mi! – Usłyszał niski głos. Uderzył dłońmi o drzwi i odsunął zaślepkę, widząc zielone oczy.
Bez słowa poszedł dalej.
- Tommy! – Usłyszał głośne zawołanie w ostatniej z izolatek. Prędko przesuną blaszaną płytkę i ujrzał parę niebieskich tęczówek, które przyglądały mi się z niedowierzaniem.
- Jak mam cię stąd wyciągnąć? – Spytał, oglądając prawą krawędź drzwi.
Poczuł zimną dłoń na karku, a jego czoło dwukrotnie uderzyło metalowe drzwi. Krzyknął i w tej chwili jego plecy zderzyły się ze ścianą. Uchylił powieki, widząc przed sobą oblicze Krisa, który celował pięścią prosto w jego twarz.
- Zniszczyłeś…moje…życie – Wycedził przez zaciśnięte zęby. Pojedyncza kropla potu sączyła się po jego czole, a drżące ze zdenerwowania dłonie gotowe były zabić.
- Sam widzisz, do czego doszło… – Próbował powiedzieć Tommy, choć ręka zaciśnięta na jego szyi znacznie mu to utrudniała – Pozwolisz uciec wszystkim, oprócz twojego jedynego, najlepszego przyjaciela?
Kris czuł, że jest bliski łez. Wpatrywał się w oczy człowieka, którego śmierci pragnął już od dawna. Tuż po chwili przeniósł wzrok na parę wystraszonych, niebieskich tęczówek.
- Karta numer 0077. Szuflada przy oknie. – Rzekł do Tommy’ego, który porwał się w stronę gabinetu.
Allen ułożył dłonie na drzwiach celi – Nie pozwól się nigdy dostać w nasze ręce. Zniknij na zawsze, bo teraz już nikt ci nie wybaczy. – Powiedział cichym głosem. Kilka chwil później zniknął mu z oczu.
Adam oddychał ciężko, słysząc narastający hałas i szum w uszach. Zacisnął powieki, gdy strumień białego światła zalał jego celę.
- Chodź! – Głośny krzyk i ucisk palców na jego ramieniu przywrócił go do rzeczywistości. Niewiele myśląc, pobiegł za Tommym.
- Ewakuacyjne! – Krzyknął.
- Zamknięte, główna brama!
Tłum nieco się przerzedził. Ludzie biegli, rozpychając więźniów z pozostałych bloków. Adam obejrzał się za siebie; setki stratowanych ciał walały się pośród kałuży, które mieniły się barwami rubinu. Spłynęły na niego wszelkie emocje, których nie okazywał od długich tygodni. Z jego oczu zaczęły sączyć się słone łzy, które zamgliły i tak niewyraźny wzrok. Czuł jedynie, jak jego dłoń ściska dłoń Tommy’ego i wspólnie sięgają po to, co zakazane.
Wybiegli na podwórze i zatrzymali się pod murem. Kolejna fala więźniów przebiegała właśnie przez sąsiedni blok.
- Musimy się pospieszyć. – Powiedział drżącym tonem Tommy, spoglądając w stronę Adama – Niedaleko czeka na nas samochód. Wszystko gra?
Adam ze zrozumieniem pokiwał głową. Odwrócił się, widząc jak kolejna setka mężczyzn nadciąga w ich kierunku.
- Teraz! – Krzyknął blondyn, biegnąc prosto do głównej bramy. Rozbrzmiały kolejne strzały, a za jego plecami rozbrzmiał lodowaty, przerażający krzyk. Wiedział, że należy on do Adama. Odwrócił się, dostrzegając rozlewającą się na jego ramieniu plamę krwi. Brunet puścił Ratliffa, by złapać się za piekącą ranę; w tym samym czasie Tommy zaczął ostrzelać wieżę wartowniczą. Cofnął rękę, gdy celujący do niego strażnik padł. Resztkami sił złapał Adama za rękę i wybiegł z nim na główną ulicę, która w przeciągu kwadransa stała się istnym piekłem na ziemi. W miarę pokonywania kolejnych przecznic, liczba ludzi przerzedzała się. Wąskie pasma światła rozcinały ciężkie chmury, które napłynęły nad San Diego. Adam zacisnął zęby, czując, jak ból zalewa całą lewą rękę. Uniósł wzrok ku niebu. Dopiero teraz przyszło mu na myśl, że każdy ma swojego boga.

niedziela, 22 grudnia 2013

Odc. 48: Ostatni wdech: Crimestates



BlackAngel: Jeśli chodzi o pozostałą ilość odcinków, to… właściwie jesteśmy już jedną nogą na mecie :)

GlamtasticGirl: Długo zastanawiałam się, jak powinno wyglądać pierwsze spotkanie Tommy’ego i Nuta. Ostatecznie odniosłam się do kreowanej przez długi czas postaci Ratliffa – jako introwertyka, który nie okazuje silnych emocji (o ile w ogóle je w sobie nosi).

No to odcineczek! :D Z góry przepraszam za błędy, jeśli się pojawią, ale betowanie w nocy nie służy :)

I jeszcze, pragnę Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji Świąt. Dużo jedzcie, pijcie i odpoczywajcie, należy się Nam wszystkim! Buziaki, Skarby :)

48. Ostatni wdech: Crimestates

Miał wrażenie, że zupełnie stracił poczucie czasu i otaczającej go rzeczywistości. Tępym wzrokiem wpatrywał się w mały telewizor, wyczekując kolejnych wiadomości. Liczył chociaż na kilka słów, dotyczących ucieczki Tommy’ego.
Popołudniami świetlicę wypełniało liczne grono przestępców, którzy oddawali się prymitywnym rozrywkom, zajmując czas graniem w żetony na złamane papierosy. Adam opierał łokcie o swoje uda, czując nieprzyjemne mrowienie w karku. Gdy obca dłoń spoczęła na jego ramieniu, momentalnie wyrwał się z letargu.
- Jesteś gotów na odwiedziny? Pan Allen wyraził na nie zgodę.
Powoli wstał, czując ciężar w swoich nogach. Skierował kroki w stronę wyjścia, będąc prowadzonym przez starszego od siebie policjanta. Choć miał świadomość, że to absolutnie nierealne, liczył, że ujrzy Ratliffa. Jego skąpane w słonecznych promieniach włosy, zamyślony, nieobecny wzrok, wargi wygięte w ironicznym uśmiechu. Bicie serca przyspieszyło, wywołując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej.
Jeżeli tęsknota ma swoje drugie Ja, to na imię jej właśnie Miłość.
W uszach rozbrzmiewały mu melodie, do których słowa tworzyły jego własne myśli. Zaczynał wariować ze świadomością, że został pozostawiony samemu sobie. Gdy po pokonaniu dystansu kilkudziesięciu metrów przekroczył próg sali widzeń i stanął twarzą w twarz z Almą, nie pamiętał już definicji żadnego z emocjonalnych słów.
- Adam? – Spytała, ściskając w dłoniach swoją ulubioną torebkę – Jak się trzymasz?
Wpatrywał się w milczeniu w jej twarz; zmieniła się. Nabrała kolorów, odkąd ostatni raz widział ją w szpitalu. Tym razem ona mówiła, on milczał.
- Moi rodzice nie potrafią ci wybaczyć – Rzekła, spuszczając głowę, co mogło oznaczało poczucie winy – Ale ja wiem, że jesteś dobrym człowiekiem. Każdy czasem może się zagubić. Nie możemy się za to winić. – Ostatnie słowa wyszeptała, gładząc przy tym ramię Adama. – Nie zjawiłeś się na ostatniej rozprawie sądowej. Nie zeznawałam przeciwko tobie. Wierzę, że jesteś niewinny.
- Życzę ci szczęścia. – Wyszeptał z trudem, zakładając ręce na piersi. – Dużo szczęścia.
- Będę czekać na dzień, w którym opuścisz to miejsce. Być może pewnego dnia zechcesz wrócić do naszego domu? Kris zadbał o to, by nie został sprzedany. Niedługo zamierzam tam zamieszkać.
Na twarzy Adama zagościł mizerny uśmiech. Pokiwał znacząco głową, poprawiając opuszkami palców włosy, opadające na jego czoło. Przecież przeszłości nie da się przywrócić do życia, jest martwa. Chcesz zrobić ze swojego życia marną, amerykańską groteskę o zombie? Zaczął się wycofywać, gdy całkowicie zatracił się w swoich myślach. Momentalnie zapomniał o obecności Almy; nie potrzebował jej w swoim życiu. Zawrócił, nie zważając na jej wołanie. Pozwolił odprowadzić się do celi, gdzie na czuwaniu miał spędzić kolejne, długie godziny. Znał na pamięć każdy fragment ściany swojego pokoju.
***
Cyfry i nazwiska mnożyły się przed jego oczami. Odsunął na bok dokumenty, mając świadomość, że wszystkie raporty muszą być wypełnione najpóźniej do piętnastej. Narastający zakres obowiązków zaczynał powoli go przerastać. Dopijając drugą kawę, sięgnął po polecone listy, dostarczone z Nowego Jorku, oznaczone jako ściśle tajne. Szybkim ruchem rozerwał kopertę, rozcinając sobie palec.
- Niech to szlag. – Przeklął, ocierając drobną kroplę krwi, która zabrudziła papier. Wyjął list, podpisany nazwiskiem burmistrza.

Na przestrzeni dwóch miesięcy na terenie Stanów Zjednoczonych zaobserwowano wzmożoną przestępczość, która falowo przenosi się pomiędzy miastami. Przechwytywane i monitorowane rozmowy wskazują na istnienie grupy przestępczej, nazywanej przez jego potencjalnych członków Blue Velvet. Istotne dowody wskazują na istnienie jeszcze potężniejszej grupy przestępczej, której nie zidentyfikowaliśmy. Bardzo prosimy San Diego o zaangażowanie się w operację CRIMESTATES, która ma na celu rozpoznanie działań istniejących grup.
Wstępne oszacowanie: grupa przestępcza Blue Velvet może sprawować opiekę nad liczbą 50-150 osób. Druga grupa, której istnienia nie możemy oficjalnie potwierdzić jest potężniejsza i znacznie lepiej zabezpieczona.
Prognozy: grupa Blue Velvet planuje uderzyć w grupę numer dwa. Należy przesłuchiwać podejrzanych, którzy doprowadzą nas do rozszyfrowania zasad działalności grupy jeszcze niezidentyfikowanej. 

Kris odwrócił stronę, by zerknąć na załącznik, będący listą kilkudziesięciu nazwisk i adresów. Przyłożył dłoń do czoła i wziął głęboki oddech. Gdy miał już wybrać numer do swojego przełożonego, rozbrzmiał dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Odebrał tylko dlatego, że na wyświetlaczu pojawiło się imię jego żony.
- Kris, proszę cię, przyjedź. Źle się czuję. Chyba muszę jechać do szpitala.
- Co się dzieje? – Spytał, wstając od biurka.
- Boli mnie brzuch i mam mdłości. Denerwuję się…
- Już do ciebie jadę, zadzwoń po rodziców.
***
Słupek rtęci w termometrze za oknem w końcu skoczył o kilka kresek do góry. Nieduży, pochlapany woskiem stół pełen był różnych szkiców i rysunków architektonicznych. Tommy podszedł do swojej torby, wyciągając z niej wąski rulon papieru. Rozłożył go, przyciskając końce szklankami, które właśnie znajdywały się w zasięgu jego ręki.
- To wszystko, co mamy? – Spytała Jane, upewniając się, czy każda z map oznaczona jest datą.
- Na to wygląda… - Wyszeptał Tommy, sięgając po dwie kartki. Przyglądał im się przez chwilę – To nie będzie nam już potrzebne. Zajmijmy się resztą, zacznijmy od podstaw.
Nut siedział przy stole, układając głowę na przedramionach. Spoglądał raz na Jane, raz na swojego brata.
- Mała, wejdziesz do budynku od strony pokoju widzeń. – Rzekł, wskazując na wejście, oznaczone numerem jeden – Zgłosisz zażalenie, z powodu mojego zniknięcia. Jesteś rozgoryczona, wściekła i pełna żalu, ale nadal stabilna emocjonalnie.
- Wściekła kobieta w ciąży? Nie brzmi to najlepiej…
- Jesteś w ciąży? – Nut podniósł głowę.
Brunetka uśmiechnęła się ciepło – Tylko na papierze. – Odparła, przenosząc wzrok na Ratliffa – Najprawdopodobniej będę rozmawiała…
- Z głową oddziału, czyli Krisem. Miałem go za niesamowitego skurwysyna, ale w końcu dzięki niemu dostałem szansę widzenia się z Adamem. Czasem mięknie mu serce, a kiedy zobaczy ciebie całkowicie się podda. Jego żona też jest w ciąży. Zapewne zaproponuje rozmowę w gabinecie, ale nie zgódź się na to.
- Mam żądać obejrzenia nagrań z dnia twojego zniknięcia?
Ratliff znacząco pokiwał głową – Dokładnie tak. Będziesz musiała zrobić niezłą zadymę, bo w tej klitce siedzi jeden facet, który nadzoruje bezpieczeństwem w całym budynku. Ale jakie zagrożenie może stanowić zrozpaczona, samotna matka, która nosi w brzuchu potomka kryminalisty?
- Powołam się na prawa kobiet.
- Weź ich na litość. Musisz dotrzeć aż tutaj – Rzekł Tommy, rysując palcem na mapie – To jest pokój nadzorczy. Facet, który tam siedzi to emerytowany gliniarz. Posiada wszystkie archiwa.
- Mam się tam znaleźć podczas jego przerwy?
- Nie ma szans, zawsze zamyka drzwi. Wejdziesz do jego gabinetu i zrobisz to, co potrafisz najlepiej.
Jane zmarszczyła czoło – Mam się z nim przespać?
- Co?! – Nut poderwał się z miejsca – Oszalałeś?!
Blondyn zbeształ go wzrokiem. – Musisz odwrócić jego uwagę. Nie radzę ci używać przemocy, bo obezwładni cię w mgnieniu oka. Użyjesz podstępu. Gość musi paść, wtedy usiądziesz do jego komputera i wpiszesz ten szyfr – Rzekł, pisząc hasło na krawędzi mapy. – Kiedy pojawi się monit o akceptacji, przeciągniesz kartą strażnika po czytniku, obok czerwonego przycisku, który musisz wcisnąć na sam koniec.
- Jak mam wybrać celę Adama?
Tommy uśmiechnął się pod nosem – Otworzysz wszystkie naraz.
Jej twarz momentalnie pobladła – Nie żartuj. Chcesz wypuścić na wolność kilka tysięcy najgorszych przypadków? Rozstrzelają co najmniej połowę z nich…
- To jedyny skuteczny skuteczny sposób. Po mojej ucieczce zapewne każde drzwi zostały obstawione  przez grono policjantów. Proponuję uderzyć w piątek, wtedy pracuje najmniejsza liczba gliniarzy. Musisz czym prędzej stamtąd uciekać, zamykając za sobą drzwi tak, by nikt nie mógł się dostać do pomieszczenia. Bądź przerażona i czym prędzej ulotnij się z więzienia. Tutaj – Wskazał na mapę – Masz wyjście ewakuacyjne prosto na skrzyżowanie. Ja wejdę do budynku, gdy zamieszanie przejmie kontrolę. Znajdę celę Adama i upewnię się, że wyszedł. Musimy być ostrożni, bo wartownicy zastrzelą każdego, kto spróbuje opuścić mury. Przewagę mamy jedynie w liczbie. Myślę, że to jedyna szansa na powodzenie.
Nut podniósł głowę – A ja? Przydam się na coś?
- A skończyły się już kreskówki? – Spytała Jane, na co wraz z Tommym zareagowali śmiechem – Skarbie, weźmiesz auto brata i będziesz kręcił się po okolicy. Gdy usłyszysz syreny, zatrzymaj się dwie przecznice na wschód.
- Dlaczego nie mogę podjechać pod główną bramę?
Jane uśmiechnęła się łagodnie – Po pierwsze wzbudzisz podejrzenia, okrążając więzienie przez pół godziny, po drugie w momencie ucieczki każdy będzie próbował posiąść auto. My będziemy wiedzieli, gdzie się udać, by cię znaleźć.
- Mówicie o tym, jakbyście planowali podróż na pegazie. Tak prosty plan nie ma szans na powodzenie.
- Najprostsze plany  przynoszą najwięcej korzyści. – Odparł Tommy, ponownie studiując mapę.
- A jeśli się nie uda? – Spytał Nut, spoglądając na Jane.
Brunetka wzruszyła ramionami – To poprosimy o wspólną celę z Adamem.
- Jesteście wariatami…
- Tylko wariaci są coś warci – Mrugnęła do niego okiem -  Tommy, a co dalej?
Ratliff wpatrywał się w dziewczynę, wiedząc, gdzie leży problem. Ten problem właściwie siedział i to między nimi.
- Myślę, że dobrze będzie, jeśli wszyscy opuścimy kraj, przynajmniej na jakiś czas. Jane, zanim cokolwiek powiesz – Tommy podniósł palec wskazujący – Wiem, że kiedy się poznaliśmy, każdy był autonomiczną jednostką i nie potrzebowaliśmy siebie wzajemnie, ale spójrz, jak teraz to wszystko wygląda. Na własną rękę kontynuowałaś poszukiwanie Nuta, zdobyłaś dla mnie środki, które pomogły w ucieczce. Teraz siedzimy wszyscy przy jednym stole, by wyrwać naszego przyjaciela z beznadziejnego położenia. Ryzykujemy naszym życiem, wolnością, jaką mamy w swoich rękach, ale nie boimy się wyzwań. Bo jesteśmy rodziną, Jane. Dopóki siebie wspieramy, odnosimy same sukcesy.
- Tommy… - Westchnęła, biorąc głęboki oddech.
- Co cię tutaj trzyma? Hummingbirds będą próbowali cię zastrzelić, policja zacznie szukać świadków po naszej – daj boże - udanej akcji. Siostra wybrała inną drogę, nie kontaktując się z tobą ani razu. Jakie masz jeszcze cele do zrealizowania? Tutaj? Żadnych. Sama przyznałaś, że Nut nie będzie chciał siedzieć z parą facetów w jakimś…
- …Kurwidołku?
- Dokładnie tak. – Rzekł, a na jego twarzy zagościł uśmiech – Sama z nim nie zostaniesz. Możesz wrócić w każdej chwili, ale przeczekajmy tę burzę z dala od samego centrum. Chciałbym, by Adam poznał Nuta. Przecież na początku towarzyszył mi w odwiedzaniu potencjalnych miejsc, gdzie mógł przebywać. Chcę dowiedzieć się, jak żyliście, nim wróciłem. Jane, daj nam tę szansę.
Brunetka spuściła głowę, przeplatając ze sobą palce obu dłoni. – Nie mam argumentów, by ci odmówić. Musimy wykupić lot i wyrobić Nutowi paszport z dowodem. Zadbam o to, byśmy byli identyfikowani jako rodzina. Musimy działać szybko, bo możliwe, że loty zostaną odwołane z powodu zamieszania w mieście. Wykonam kilka telefonów, a później wrócimy do rozmowy.
Zostawiła ich samych. Młody chłopak wpatrywał się w Ratliffa, który zajął miejsce obok niego.
- Boisz się? – Spytał Tommy, obejmując młodszego brata.
- Nie wierzę, że naprawdę chcecie to zrobić. Trzeba być nienormalnym, by się tego podjąć.
- No co ty nie powiesz? – Tommy uniósł brew, nie kryjąc podekscytowania, które zaczynało powoli go rozpierać.
***
W czwartkowy wieczór Adam wracał ze świetlicy, idąc krok w krok z Krisem. Allen spoglądał na niego raz po raz, próbując zdobyć się na podjęcie rozmowy.
- Dziś rano zapadł wyrok. Ale nie martw się, nie jest prawomocny. Adam, proszę cię, okaż choć trochę emocji, bo zastanawiam się, czy tam w środku jeszcze ktoś jest…
- Ile lat?
- Siedem. Najistotniejszym motywem w sprawie było złamanie przysięgi i spiskowanie z kryminalistą, którego nie wydałeś organowi prawa. Twoja wysoka pozycja zawodowa  niestety nie sprzyjała obronie. Rozmawiam z najlepszym adwokatem w kraju. Jeszcze nie wszystko stracone.
Mijali właśnie najmłodszego więźnia, który rok temu skończył dwadzieścia jeden lat i jako jeden z nielicznych nie wziął niczyjej strony. Nachylił się w stronę Lamberta.
- Życzę mu rychłej śmierci.
W tej chwili zapomniał, że kiedykolwiek nazywał się ostoją spokoju. Rzucił się na drobnego dzieciaka, uderzając nim o ścianę, aż zbrudzona biel pokryła się soczystą czerwienią.
- Jezu Chryste, Adam! – Krzyknął Kris, odciągając Lamberta – Oszalałeś?! Adam! – Wrzasnął, gdy brunet wyrwał się, goniąc chłopaka. Wściekłość zamgliła jego wzrok.
 - Dostaniesz dożywocie, jak go zabijesz! – Próbował gonić Adama, jednak trzech policjantów go prześcignęło. Prędko obezwładnili Lamberta, odprowadzając go do wolnej izolatki.
Chłopak wił się na podłodze, niezdolny wycedzić choćby słowa. Allen drżącymi dłońmi wyciągnął telefon i wybrał numer na pogotowie. Ukucnął, przyciskając palce do swoich skroni. Zastanawiał się nad podjęciem tygodnia urlopu.
Na jego nieszczęście zrezygnował z tego pomysłu tuż po krótkiej wymianie zdań przez komórkę. Powolnym krokiem doszedł do drzwi gabinetu i zatrzasnął je za swoimi plecami.
Huragan był już blisko.

sobota, 14 grudnia 2013

Odc. 47: Moment przejściowy



Hej! Wybaczcie opóźnienie, ale czasami nie nadążam pogodzić wszystkiego wszystkich ważnych rzeczy :) Dzięki za cierpliwość!

Dla tych, którzy ominęli news na facebooku czeka niespodzianka – wraz z moją kochaną Rogogon tworzymy kolejne, wspólne opowiadanie. Pairing podamy wkrótce, ale będzie dla większości z Was niesamowicie pozytywnym zaskoczeniem :) Pozdrawiam! <3

47. Moment przejściowy

Teraz mierzysz się z piekłem, na które cię skazałem
jeśli tylko byłby sposób, chciałbym być teraz przy tobie.
Delta Spirit- Yamaha
Zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch ulic. Stał przed niedużym hostelem i na moment usiadł przy krawężniku, by zebrać wszystkie myśli. Mijali go przypadkowi przechodnie, którzy nie raczyli obdarzyć go choćby krótkim spojrzeniem. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno obolałe są jego stopy. Słońce już dawno zniknęło za horyzontem, a on spoglądał w okna, gdzie światła nadal były zapalone. Oparł podbródek o kolana. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że Adam znajduje się tak daleko; otoczony chłodnymi murami, pozostawiony samemu sobie, błąkający się między skąpanymi w szarościach ścianami. Nie wiedział, czy się zmienił, czy w końcu pozwolił sobie nie odgrywać żadnej z narzuconych mu ról. Miał uczucia. Na jego twarzy zagościł kpiący uśmiech. Miłość? A jednak. Kiedy ujrzał za zasłoną profil znanej mu osoby wstał i skierował swoje kroki w stronę drzwi głównych. Służbowy mundur znacznie ułatwił dotarcie do właściwego pokoju.
***
- Zamknij okna. Zapowiada się chłodna noc. – Rzekła Jane, zaparzając wodę – Napijesz się herbaty?
- Niech się chwilę przewietrzy. Nie, dzięki.
Brunetka co chwilę odwracała się, spoglądając w stronę Nuta.
- Chyba należą ci się przeprosiny.
Chłopak skierował na nią swój wzrok – Za co?
- Nie powinnam była tak surowo reagować. Po prostu…
- Nie musisz się tłumaczyć. – Odparł ze szczerym, łagodnym uśmiechem, urywając jej w pół słowa – Zejdę do automatu. Przynieść ci coś?
- Skittlesy. Dwie paczki.
Nut kiwnął głową na znak zrozumienia i wyszedł z pokoju, nie domykając drzwi. Przyspieszył kroku i skręcił w prawo, wpadając na policjanta. Nerwowo przełknął ślinę i zaczął się wycofywać, chowając twarz pod gęstą grzywką.
- Ej, czekaj! – Zawołał Tommy, goniąc chłopaka, który porwał się do ucieczki w stronę schodów. Blondyn po chwili zwolnił, czując uwieranie w butach. Przeklął pod nosem, zatrzymując się w pół drogi – Cholerny, mały dupek. – Warknął, idąc boso w stronę hotelowego pokoju. Trzykrotnie zapukał do pokoju Jane, a następnie śmiało popchnął drzwi.
- Mógłbyś… Jezu! – Krzyknęła, uderzając plecami w ścianę – Ty sukinkocie! Wystraszyłeś mnie na śmierć! – Syknęła, przyciskając dłoń do klatki piersiowej – Pieprzony gliniarz… Udało ci się. Cholera, udało ci się!
Ratliff roześmiał się ciepło, po czym zbliżył się do dziewczyny, dzieląc z nią ciepły uścisk.
- Cały czas prześladuje mnie wrażenie, że śnię. Od samego momentu, gdy postawiłem stopy na chodniku. Dasz wiarę? Spieprzyłem z tego samego więzienia po raz drugi. To brzmi jak tani żart. Uciąłem pogawędkę z dozorczynią, jak gdyby nigdy nic.
Jane odgarnęła włosy, biorąc głęboki oddech. Wpatrywała się w czekoladowe tęczówki, z niedowierzaniem kręcąc głową.
- To dopiero mały krok w porównaniu z tym, co zamierzam zrobić, by uwolnić Adama. Pożegnałeś się z nim?
Tommy poczuł, że traci głos. Usiadł na łóżku, przez moment napawając się wygodą, która stała mu się obca. Skrył twarz w dłoniach, pozwalając oczom na krótki odpoczynek.
- Nie powiedziałem mu ani słowa. Bałem się, że zmięknie i za dużo powie Krisowi. Wiesz, jego kumplowi. – Rzekł, podnosząc wzrok – Myślę, że Allen będzie próbował go podejść. Zmusić do mówienia. Wolałem uniknąć niepowodzeń.
Jane usiadła tuż obok – Może powinniśmy poprosić Brada o pomoc? Spotkałby się z Adamem i uspokoił go. Miasto jeszcze milczy na temat twojego zniknięcia.
- Widocznie policja nie ma czym się chwalić. – Odparł, uśmiechając się pod nosem – Kiedy planujesz wielkie uderzenie?
- Mamy nie więcej niż pięć dni. A co potem?
- Porozmawiamy o tym wkrótce. – Tommy wstał, odwracając się w stronę łazienki – O wszystko zadbałem. Błagam, powiedz, że masz whisky.
- Całe dwie butelki burbonu. – Odparła z uśmiechem, wskazując na mały barek w kącie pokoju.
Rozbrzmiało głośne pukanie do drzwi. Jane wstała, zmierzając w ich stronę.
- Spodziewasz się kogoś? – Spytał, podpierając się dłońmi o materac.
- Skłamię, jeśli odpowiem, że nie. – Rzekła z uśmiechem, naciskając klamkę. Do pomieszczenia wszedł Nut, który zatrzymał się w pół drogi.
- Jane, kto to… - Wyszeptał, czując paraliżujący go strach.
- Nie muszę chyba was przedstawiać. Tommy, to twój brat.
Blondyn pochylił się, nie kontrolując odruchu jakim było rozchylenie warg. Jego usta wyszeptały coś bezdźwięcznie.
- Ty stary pryku… - Wyszeptał z uśmiechem, który powoli wstępował na jego twarz. Wstał, rozchylając ramiona – No chodź tutaj…
Nut niepewnym krokiem zbliżył się do brata i poczuł silny uścisk. Na chwilę powrócił do wspomnień z dziecięcych lat, gdy powietrze pachniało watą cukrową, a chodniki mieniły się kolorami tęczy.
- Mam nadzieję, że Jane dobrze się tobą zaopiekowała. – Wyszeptał, kładąc dłoń na głowie chłopaka. Choć byli niemal równi wzrostem, Tommy nadal czuł się starszym bratem, który musi prowadzić za rękę szczeniaka. To było tylko błędne odczucie; miał świadomość, że każdy z nich przeszedł w swoim życiu równie wiele.
- Jest naprawdę świetna. – Odparł Nut, cofając się na krok. Przypatrywał się twarzy Tommy’ego; w jego własnym odczuciu zmęczonej, dojrzalszej, z malującym się w oczach niezmąconym, zawsze intrygującym spokojem. Wciąż miał w sobie coś z szaleńca. –  Co robiłeś przez ten czas?
Tommy spojrzał na Jane, zastanawiając się nad odpowiedzią. Wymienili znaczące uśmiechy.
- Chyba trochę zmieniłem świat. Na pewno mój świat.
- Gratulacje… - Odparł chłopak, poklepując brata po ramieniu – Ale chyba trochę przeskrobałeś, skoro trafiłeś do pierdla.
- Nie bierz ze mnie przykładu – Tommy puścił w jego kierunku oko, obejmując go za kark. Powolnym krokiem podszedł do barku, gdzie zobaczył odbicie ich dwojga.
- Zajebisty mundur. – Nut zastukał palcem w odznakę – Prawdziwa?
- Na pewno nie podróbka, jakie kupowałeś na targach. Muszę pozbyć się tego cholerstwa. – Rzekł, rozpinając koszulę – Ten gość cuchnął jak skunks.
Jane uśmiechnęła się pod nosem – Rano zrobię pranie. Weź prysznic i odpocznij, przed nami długa noc. Musimy uczcić twój powrót i wasze pierwsze od lat spotkanie.
***
Adam nie liczył już, ile czasu minęło, odkąd ostatni raz widział Tommy’ego. Obawiał się, że to nie pomyłka, że Ratliff naprawdę go zostawił. Czy byłby do tego zdolny?
Jak mogłem być takim skończonym idiotą? Sam nazywałem go psychopatą, który manipuluje ludźmi. Wszystko wskazuje na to, że byłem po prostu kolejną marionetką w rękach diabła. Trudniejszą do zdobycia… i to jedyny powód, dla którego spędziliśmy wspólnie tak wiele czasu. W końcu zamieniliśmy się miejscami; to on jest po drugiej stronie krat. Wierz mi, jeśli nadal pisałbym prace naukowe, byłbym pod niesamowitym wrażeniem twojej inteligencji.
Wiedział, że serca fizycznie nie da się złamać, że to tylko poetycka mowa, ale jak inaczej mógł wytłumaczyć nieustający ból w klatce piersiowej? Skulił się, przybierając pozycję embrionalną i naciągnął koc na swoje ciało, które drżało od chłodu . Monotonny szum deszczu odbijającego się od szyb przyprawiał go o senność. Gdyby chociaż mógł śnić…
Nie zostawiłbyś mnie przecież.
Usłyszał stłumiony dźwięk kroków. Nie potrafił ich rozpoznać.
Prawda?
- Ej, Adam? Wszystko gra? – Spytał Kris, otwierając drzwi celi. Nie robiąc większego hałasu usiadł na drugim łóżku, pochylając się w stronę bruneta. Oparł łokcie o kolana, odgarniając z czoła ciemne kosmyki włosów – Powiedz mi, czego potrzebujesz.
Nie potrafił już stwierdzić, czy brakuje mu głosu w gardle czy myśli w głowie.
- Mogę przenieść cię do zakładu psychiatrycznego na jakieś trzy miesiące. Nie wiem, czy to słuszna alternatywa, wielu woli jednak to miejsce. - Mówił Kris, cały czas tym samym tonem.
Było mu wszystko jedno. Chyba po raz pierwszy w życiu czuł, że brakuje mu miejsca na tym świecie. Choć nie miał domu od wielu miesięcy, jednak zawsze czuł, że są pewne cele do zrealizowania. Teraz otoczyła go nieznajoma ciemność, w którą zaczynał się zatracać.
- Adam, nie zjawiłeś się na sprawie w sądzie. Będziemy nadal walczyć, jasne? Musisz uzbroić się w cierpliwość, to jeszcze potrwa. Będziesz z nami przez jakiś czas, ale mam nadzieję, że już wkrótce zostaniesz oczyszczony z zarzutów. Jesteś niewinny, każdy w tym mieście przyzna mi rację.
A gdyby tak mieszkać w pokoju z niebieskimi ścianami? Tak, żeby…
Kris spuścił wzrok i westchnął pod nosem – Mógłbyś powiedzieć chociaż słowo.
- Żeby padał na nie blask zza okna… - Wyszeptał Lambert, mrużąc powieki. Rozkoszując się tym co mu pozostało – ciszą, zapadł w letarg, z którego nie chciał się wybudzić.
***
- Niech mnie, Nut, pozwoliłem ci się narąbać. – Zaśmiał się Tommy, rzucając w kierunku brata policyjną czapkę – Będę się smażyć w piekle.
- Myślę, że to twoje najmniejsze przewinienie. – Skwitowała Jane, chwytając puste szklanki – Zjecie coś, chłopcy?
- Chyba pójdę się przewietrzyć… - Wymamrotał Nut, próbując wstać z łóżka. Powolnym krokiem skierował swoje kroki w stronę balkonu, raz po raz odbijając się od ściany.
- Zajmę się nim. – Wyszeptał bezdźwięcznie Tommy, pomagając chłopakowi dotrzeć do głównych drzwi. Młodszy z dwojga oparł się o barierkę i ułożył głowę na swoim ramieniu.
- Od czego powinniśmy zacząć? – Wymamrotał, próbując podnieść wzrok – Tak, żeby nie patrzeć wstecz?
- Może po prostu żyjmy tym, co przyniesie nam przyszłość? - Odparł Tommy, kładąc dłoń na ramieniu chłopaka – Myślę, że żaden z nas nie ma powodów do chwały. Mam rację?
- Absolutną. Jak zawsze. – Nut, wtulił się w tors blondyna, rozkoszując się ciepłem jego ciała. Oplótł ręce wokół jego ciała i ziewnął przeciągle – Byłeś kiedyś z Jane?
- Co? – Tommy roześmiał się, mierzwiąc włosy nieprzytomnego chłopaka – Szczerze mówiąc nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Gdyby nie Adam, to pewnie łączyłaby nas jedynie nienawiść. A czemu pytasz? – Spytał, a uśmiech powoli spłynął z jego twarzy – Mam rozumieć, że…?
- Zakochałem się. – Powiedział rozmarzonym, dziecięcym tonem, czarująco wpatrując się  w drzwi balkonowe – Zaaa… Oj – Jęknął, gdy prawie upadł na chłodną terakotę.
- Chyba czas już spać. Obejmij mnie, wracamy do łóżka.
Chwiejnym krokiem dotarli do wąskiej kozetki, na której dane było Nutowi odpocząć. Nie zdejmując z siebie nawet bluzy padł na łóżko, przytulając się do miękkiej poduszki. Tommy stał nieruchomo, przypatrując się nastolatkowi. Nie spodziewał się, że będą mieli szansę się zobaczyć. Zdał sobie sprawę z tego, że bez pomocy Jane musiałbyś stanąć przed jednym z najtrudniejszych wyborów swojego życia – poszukiwać swojego brata czy wyrwać Adama z rąk gliniarzy i uciec wraz z nim. Westchnął głęboko, podwijając rękawy koszuli. Odwrócił się i zapukał do łazienki.
- Można?
- Jasne, wejdź. – Odparła Jane, odwracając głowę – Młody śpi?
- Można tak powiedzieć. – Rzekł, siadając na krawędzi wanny – Wszystko przemyślałem. Znikniemy.
Brunetka zmrużyła powieki i odwiesiła wilgotny ręcznik – Kto? Ty i Adam?
Blondyn znacząco pokiwał głową – Tak. Kilka lat temu wykupiłem dom na wyspie w okolicach Indonezji. To idealne miejsce na spędzenie reszty życia. Nie chcę już kryć się każdego dnia, nocować w starym samochodzie i popijać konserw wciąż tą samą whisky. Tam będziemy bezpieczni. Chyba potrzebuję stabilizacji w moim życiu.
- A Nut?
- Weźmiemy go ze sobą. – Rzekł z uśmiechem.
- Myślisz, że taki dzieciak zechce spędzić resztę życia na jakimś pierdolonym odludziu? W jego wieku miałam inne zajęcia niż zbieranie bananów czy chuj wie czego.
- Nie spodziewałem się, że go tutaj zastanę. A może ty go przygarniesz? – Zasugerował podnosząc wzrok.
- Odbiło ci? Wyciągnęłam go z niesamowitego syfu, a teraz zamierzasz tak po prostu go porzucić? Tommy, ja naprawdę lubię tego dzieciaka, ale nie mam warunków na zapewnienie mu normalnej codzienności.
- Dobra, dobra, stop… - Tommy złapał się za głowę – Pogadam z nim jutro. Idziemy spać?
Jane pochyliła się nad blondynem, kładąc dłonie na jego szyi. Oparła czoło o jego głowę – Obiecaj mi, że wyciągniemy go z więzienia…
Zacisnął ręce na jej nadgarstkach – Uda się nam. San Diego nas znienawidzi. Tobie też radzę ulotnić się z miasta, z kraju, może nawet z kontynentu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, przewrócimy świat do góry nogami… wyobrażasz sobie? Ty i ja? – Z nietrzeźwym uśmiechem zaczął wpatrywać się w oczy brunetki – Przepadniemy, zostawiając za sobą świat, w którym nikt nie będzie chciał żyć.
- Hummingbirds mogą klęknąć na kolana. – Zaśmiała się szyderczo.
- I czynić swoje powinności… - Odparł z ciętym uśmiechem. Przeczesał palcami jej ciemne włosy – Przygotuj się na rewolucję. Zło rozniesie się po całym świecie. To jedyny sposób, bym mógł zająć właściwe miejsce. Jesteś gotowa poświęcić swoje życie?
           - Dla przyjaciół? Zawsze.