Ale te tygodnie mijają! Nie zdążę się obejrzeć i już piątek :) Pewnie część z was
rozpacza z powodu końca wakacji. Pocieszę Was, że mi został jeszcze miesiąc pracy,
nim wrócę do nauki ^^
Tygrysek :3, Rogogon, BlackAngel, Skylar, GlamtasticGirl,
Little Vampire, Glamqueen, Till, dziękuję, że naskrobałyście pokrzepiające komentarze,
zawsze czytam je co najmniej dwukrotnie :)
Mocno tulę na ten tydzień!
Skylar: Masz rację, tekst Undisclosed Desires ma wiele
wspólnego z relacją głównych bohaterów :)
Dla moich piątkowiczów odcinek 33. Zapraszam :)
33. Demony przeszłości
Gdyby miał spisaną listę najbardziej przygnębiających miejsc
w jakich gościł, szpital psychiatryczny w San Diego trafiłby do pierwszej
dziesiątki.
- Ten plan nie jest aktualny. Wejście bloku E zamknęli trzy
tygodnie temu.
- W takim razie zostają nam skrzydła D i F. Możemy rozważyć
także przejście kanalizacją, ale to rozwiązanie nie jest rekomendowane. Nigdy
nie wiadomo, czy nie trafimy na deszcz.
Ryan wziął głęboki oddech i oparł się o ścianę – Nie wniesiesz
broni, musimy jeszcze przemyśleć sprawę ochrony i monitoringu.
- Wiele przed nami – Odparł Adam – Muszę poznać ten budynek.
Mam wstęp tylko do hallu głównego i
korytarza z twoim pokojem.
- Przejście przez świetlicę prowadzi do kuchni. Tam mamy
wstęp, kiedy dostajemy swoje zdania. Sektor za kuchnią jest wolny od kamer.
Czasami krząta się tam ogrodnik. Emerytowany nauczyciel.
Lambert wpatrywał się w chłopaka. W końcu kiwnął głową.
- Mam prawo towarzyszyć ci w codziennych obowiązkach.
Chodźmy na dół, zaraz będzie pora karmienia.
Adam wziął ze sobą jedynie teczkę. Szli ramię w ramię w
stronę schodów. Podążyli w stronę świetlicy, gdzie Lambert został zatrzymany
przez jednego z opiekunów.
- Możesz mi towarzyszyć? Czasem trudno nad nimi zapanować, a
nie znaleźliśmy ludzi na zastępstwo. Wszystkim nagle zabrakło samochodów.
- Jasne, nie ma sprawy – Odparł brunet spoglądając na
tworzącą się przed nimi kolejkę.
Obserwował tych wszystkich ludzi, których zmącone chemią
umysły ślepo prowadziły ich przed siebie. Stali w należytym porządku, kiwając
się i rozglądając dookoła, jakby spodziewali się usłyszeć upragnioną komendę.
Ukłucie w sercu nie mogło zelżeć; rozumiał ten stan poczucia bezsilności i brak
chęci do podjęcia walki o upragnioną wolność, z tym, że on sam zachował zdrowe
zmysły.
Miłość, wyobcowanie, traumy i najzwyklejsze uwarunkowania
demograficzne czy genetyczne to główne powody, dla których mieli widywać się
pod dachem jednego ośrodka. Koleje losu zmusiły tych wszystkich niewinnych do
życia w labiryncie, gdzie każde z ostatecznych wyjść oddzielone jest od świata
grubym murem.
Oszołomienie i dziwna nostalgiczna melodia uderzyły do umysłu
Adama, który ujrzał znajome uczucia na jednej z twarzy, której początkowo nie
rozpoznał. Niezmącony spokój przyćmiony został niepewnym uśmiechem, oczy
leniwie błądziły dookoła, szukając właściwego punktu zaczepienia. Kolor włosów,
zapamiętany jako złoty brąz wypłowiał; pojedyncze, siwe pasma przeplatały się
ze zgaszonym kolorem jesiennych liści. Zbliżała się, skubiąc krawędź
pobrudzonego mąką i ciastem fartucha.
Adam trzymał tacę pełną medykamentów czując, że drżenie rąk
przybiera na sile. Zbliżała się, a wraz z nią najtrudniejszy moment zarówno w
życiu Lamberta jak i losów jego bractwa. W niczym nie przypominała siebie
sprzed kilku miesięcy; dziś zdawała się być cieniem, strzępem starego
prześcieradła, wrzuconego do szopy dla przybłędnych kotów. Tak jak demony
wcielają się w fizyczne materie, tak teraz Przeszłość przeistoczyła się w ciało
człowieka.
Stanęli przed sobą twarzą w twarz, a spojrzenia spotkały
się. Obdarzyła Adama nieczułym wyrazem twarzy i omiotła wzrokiem sufit,
poprawiając krawędź fartucha. Złapała za kieliszek ampułek i połknęła je, nie
próbując pomóc sobie nawet szklanką wody. Kiedy utkwiła wzrok w jednym z okien,
uśmiechnęła się pod nosem i bez żadnego gestu zaczęła iść w stronę szyby, za
którą krajobraz nie zmienił się ani przez chwilę.
- Podaj jej to – Rzekł opiekun, sięgając ręką do kieszeni –
Numery od trzydziestego pierwszego do pięćdziesiątego szóstego działają w nieco
innym trybie.
- Innym trybie? – Powtórzył Adam, przyjmując na dłoń
bladoróżową pastylkę. Nie przypominała żadnego ze znanych mu leków.
- Wiesz – Odparł mężczyzna – Dwie jaźnie, dwa trybiki.
Lambert zacisnął wargi, by nie pozwolić sobie na złośliwy komentarz. Ostrożnym krokiem zbliżył się do dziewczyny,
dotykając jej ramienia
- Jeszcze jedna.
Choć w pierwszym momencie zupełnie go nie poznała, tym razem
żwawo odwróciła się na pięcie i skoczyła, jakby gotowała się na atak od
pierwszej chwili.
- Zabrać ją! – Krzyknął opiekun, zwołując wszystkich
obecnych na sali stróżów porządku. W przeciągu tych kilku sekund leżeli na
podłodze; koszula Adama straciła kilka guzików w szamotaninie, której nie
potrafił powstrzymać. Para oczu patrzących
na niego wyrażała nieopisany żal, który przeistoczył się w gniew i tęsknotę.
Kiedy silne ramiona pary mężczyzn oderwały drobną kobietę od Lamberta, ciszę
rozerwały krzyki.
- To mój mąż! Mąż! – Krzyczała w amoku, wyciągając ręce w
kierunku bruneta. Ten siedział, łapczywie chwytając powietrze, czując jak
zawartość żołądka przesuwa się ku górze.
- Mąż, Adam! – Wrzaski zaburzyły skoordynowaną pracę
opiekunów.
- Zimny prysznic
powinien pomóc - Rzekł jeden z nich,
wyprowadzając dziewczynę przy pomocy wspólnika.
Zimny prysznic równoważny był z podtapianiem w lodzie o takiej temperaturze, że
na powierzchni zaczynały tworzyć się tafle lodu. Lambert nie mógł ich powstrzymać,
choć zrobiłby wszystko, by nie narażać jej na cierpienie.
- Panie Harrison? – Na świetlicy pojawiła się najbardziej
szanowana postać ośrodka – Proszę wybaczyć całe to zajście. Niestety nie możemy
odpowiadać za wszystkie incydenty. Czy wszystko w porządku?
- Jak najlepszym – Odparł Lambert, słysząc drżenie własnego
głosu – Wrócę do swoich obowiązków zaraz po przebraniu się – Dodał, wstydliwie
zasłaniając nagi tors. Spiesznie skierował się w stronę hallu głównego, aż w
końcu w kierunku schodów wiodących do pokoju Ryana. Przyspieszył kroku, by
zamknąć się w niedużym pomieszczeniu. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi uderzył w
nie głową, wymierzając sobie karę za wszystko, czego dopuścił się za życia.
- Wybacz mi Almo, wybacz mi… - Szeptał pod nosem, czując jak
wszelkie rany na sercu otwierają się, wypuszczając na powierzchnię soczyste krople krwi. By powstrzymać krzyk i
łzy zagryzł wargi, czując bolące mrowienie. Ramiona rytmicznie unosiły się i
opadały. Osunął się po pionowej linii drzwi i skulił się w sobie, skrywając
uczucia pośród czterech pustych ścian.
***
- Żeby było jasne, nie jestem tutaj dla ciebie.
- Powtarzasz to od godziny.
- Jesteś jakiś przesrany.
- Och Chryste, zamknij się wreszcie.
Jane opuściła samochód wraz z Tommym. Szli ramię w ramię w
stronę dwupiętrowego budynku z czerwonej cegły.
- Ile jeszcze miejsc przed nami? – Spytała, zbliżając się do
głównych drzwi, nad którymi wisiał neonowy szyld.
- W tym Stanie nie więcej niż dwadzieścia pięć.
Wzięła głęboki oddech, opuszczając krótką spódnicę.
Zmierzyła surowym wzrokiem starszego mężczyznę, który ochoczo kusił ją kiwaniem
głowy.
- Budynek ma ponad czterysta metrów kwadratowych. Wiele
światła nie ma. Musisz mieć oczy szeroko otwarte.
- Jeśli twój brat został wciągnięty siłą w takie miejsce to
wierz mi, nie wyciągniemy go z łatwością, na jaką liczysz – Rzekła, spoglądając
na parę rosłych ochroniarzy, pilnujących wejścia do klubu.
- Przekonajmy się, gdzie go szukać – Rzekł Tommy, podając
sfałszowaną kartę, uprawniającą do przekroczenia drzwi. Kiedy weszli do środka
ogarnęła ich gra łagodnych świateł, rozlewających się po czerwonych ścianach.
Subtelna muzyka wygłuszała wszechobecne rozkoszne odgłosy. Pomieszczenia takie
jak łazienka czy toaleta nie były podpisane. Takie miejsca na ogół żyją swoim
życiem.
Tommy wodził palcami po ścianie, by nie zgubić się pośród
ciemności. Korytarze były wąskie i niskie, wprawiające w poczucie
klaustrofobii. Ratliff przyspieszył kroku, by rozpocząć samotny spacer pośród
dziesiątek nagich ciał, spowitych we wszechobecnej orgii.
***
Tego dnia Adam skończył pracę wcześniej, niż powinien.
Wytłumaczył się potrzebą wizyty u lekarza z powodu obrażeń odniesionych po
utarczce z pacjentką. Otworzył drzwi taksówki, wrzucając na tylne siedzenie
swoją teczkę. Zajął miejsce tuż obok i po chwili ruszyli we właściwym kierunku.
Skrył twarz w dłoniach, był roztrzęsiony. Sam nie wiedział co
czuł, co powinien czuć w tej sytuacji. Pragnął obecności Tommy’ego. Jego
ciepłych objęć, których zaznał jedynie kilka razy, ale to nie miało znaczenia.
Z drugiej strony za wszystko mógł winić jedynie jego. Uznał, że
bezpieczniejszym miejscem będzie mieszkanie Brada.
***
Po prawie godzinie spędzonej w klubie, Tommy zaczął szukać
drogi wyjścia. Papierosowy dym i ogólna
atmosfera wywołały doszczętne znużenie.
- Co za chore miejsce – Mruknęła Jane, która niespodziewanie
znalazła się tuż obok niego - Żadnego
tropu?
Blondyn przecząco pokiwał głową. Wsunął palce w ciasne
kieszenie spodni, biorąc głębszy oddech. Chwilę później znaleźli się na
zewnątrz budynku.
- To ja wracam do siebie – Rzekła Jane- Na razie.
- Czekaj – Westchnął Tommy – Dzwoniłem do hotelowego pokoju
Adama, ale nikt nie obiera. Nie wiesz, gdzie może być?
- Widocznie ma powody ku temu, by zerwać z tobą kontakt.
- Nie bądź złośliwa. Muszę się z nim zobaczyć.
- Teraz się martwisz? – Parsknęła śmiechem – Daj mu żyć,
póki się nie pozbiera. A jeśli faktycznie ci na nim zależy, to uspokoję cię. Jestem
na bieżąco i wszystko gra.
- To powiedz mu, że… - Nerwowo przeplótł palcami kosmyki
włosów – Z resztą… do zobaczenia – Mruknął pod nosem, zmierzając w stronę
swojego samochodu.
***
- Alkohol czasami pomaga efektywniej niż ludzie – Powiedział
z uśmiechem Brad, nalewając kolejną lampkę wina – Nie wolisz wyjść na balkon?
Lambert przecząco pokiwał głową. Wpatrywał się wciąż w jeden
punkt, raz po raz biorąc głęboki oddech. Musiał przyznać, że spędzenie nocy na
miękkim dywanie było jedynym planem dotyczącym przyszłości, co do którego miał
pewność.
- Adam – Wyszeptał Cheeks, kucając obok bruneta – Wierz mi, gdybym
wiedział, nie ukrywałbym tego. Wiem, że jest ci ciężko i trudno mi to wszystko
znosić… - Rzekł łagodnym głosem, kładąc dłoń na dłoni Lamberta – Ale jesteś bezpieczny.
Sam wiesz, że myśli dotyczące przeszłości są teraz zbędne. Nie przywrócisz
tego, co minęło.
Brunet podniósł wzrok – Czułem się tak cholernie winny… Tak
podły, niewdzięczny. Miałem wrażenie, że Alma widzi we mnie demona. Zniszczyłem
kobietę, z którą dzieliłem życie. Gdybyś ją widział… - Wymamrotał, zaciskając
powieki, pragnąc za wszelką cenę przywołać obraz sprzed kilku godzin.
- Myśl o tym, co jest tu i teraz – Powiedział Brad, muskając
palcami miękką skórę dłoni – Możesz zostać u mnie tak długo, jak tylko zechcesz.
- Dziękuję… - Wyszeptał Lambert, pochylając się w stronę
przyjaciela, by mocno go przytulić. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się w
jego sercu, gdy uścisk został odwzajemniony. Powoli gładził przyjemny w dotyku
materiał koszuli Cheeksa. Zaczął się cofać, aż ich policzki zetknęły się ze
sobą. Wzajemnie poczuli przyjemnie drapiący zarost. Nadal nie mogli się
zobaczyć, gdyż ich twarze znajdywały się idealnie obok siebie. Brad spuścił
głowę.
- Włączyć muzykę? – Spytał półgłosem.
Adam uchylił powieki, widząc że jasne włosy, pokrywające
przedramiona zaczęły się unosić. Czuł podekscytowanie, które drzemało w ciele,
znajdującym się tuż obok niego.
- Nie trzeba. Wolę wsłuchiwać się w ciebie – Wyszeptał Adam,
wprost do ucha Brada.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Zupełnie go zignorowali.
- Tommy pytał, czy mamy romans.
- Co odpowiedziałeś? – Spytał po dłuższej chwili milczenia
szatyn. Zacisnął wargi, czując jak zaczynają wysychać.
- Że to absolutnie niemożliwe.
- Właściwa odpowiedź – Cheeks znacząco pokiwał głową,
pewniej unosząc wzrok w kierunku oczu Adama.
- Chyba się pomyliłem – Odparł brunet, zbliżając się do
twarzy Brada. Przesunął nosem po jego policzku, wyznaczając drogę aż do konturu
ust. Nie musiał długo czekać, aż spragniona para warg zaczęła na niego nacierać
w geście pełnym niepewności i nieśmiałości. Kojąco miękkie usta składały drobne
pocałunki na jego wargach, wywołując stopniowo narastający stan euforii. Zmrużył
powieki, biorąc płytszy niż dotąd oddech. Odwzajemnił gest, spotykając się z
zawahaniem. Oparł dłonie na biodrach Brada, pochylając się nad nim i
sprawiając, że drobne ciało oparło się o kanapę. Czując, że ma pod sobą
całkowicie bezbronnego chłopaka, odważył się dotknąć czubkiem języka jego warg.
Brad wzdrygnął się i zachłysnął powietrzem. Nigdy wcześniej nie obcował z
człowiekiem, obdarzonym taką wrażliwością na dotyk. Kimś tak pełnym
niewinności, że najzwyklejsze spojrzenie było w stanie go onieśmielić. Obie dłonie
powędrowały na kark Adama, pozwalając mu na więcej śmiałości. Para oddechów
uzupełniała się wzajemnie, gdy czarnowłosy podparł się krawędzi kanapy. Kiedy
Brad uchylił powieki dostrzegł napięte mięśnie, które powstrzymałyby go każdą
próbę ucieczki. Czuł się zniewolony i spodziewał się, że właśnie tak zareaguje
na pierwszy pocałunek z człowiekiem, którego prawdziwie kochał.
- Do jasnej cholery, otwierać! – Rozbrzmiał poirytowany,
kobiecy głos.
Zupełnie się nim nie przejęli. Adam otworzył oczy, cofając
się na nieznaczną odległość.
- Nie zrobiłem niczego złego?
- Nie – Wymamrotał Brad, nie mogąc skupić się na własnych
myślach, które wywołały burzę w jego głowie – Nie spodziewałem się…
Adam ponownie przytulił szatyna, czując bijące od niego
ciepło. Zastanawiał się, jak to możliwe, że wcześniej nie dostrzegł w nim tylu
pięknych cech, których inni ludzie po prostu nie posiadali.
- Otwórz, ja muszę ochłonąć – Brad uśmiechnął się pod nosem,
uwalniając spomiędzy ramion Lamberta. Serce wciąż biło równie mocno co przed
chwilą. Udał się w stronę korytarza.
Adam otrząsnął się i podszedł do drzwi, otwierając je na oścież.
- Słyszałem twoje rozpaczliwe krzyki.
- To nie dziwne w sytuacji, gdy jestem pewna, że właśnie
tutaj się ukrywasz – Rzekła Jane – Zaprosisz mnie do środka czy mam nocować na
wycieraczce?
- Wchodź… - Adam przewrócił oczami, wpuszczając dziewczynę
do środka.
- Sam mnie z Bradem nie poznasz, więc postanowiłam
zatroszczyć się o to i owo. Oczywiście nie przyszłam z gołymi rękami –
Uśmiechnęła się, zmierzając w stronę stołu – Mam nadzieję, że wybaczycie mi
nieskromność. Byłam w cholernie dziwacznym miejscu i potrzebuję waszego
wsparcia. Adam, wszystko gra?
- Jasne, że tak – Odparł krótko, zajmując miejsce obok
dziewczyny. Zamiast poczuć miarowo wyciszające się podniecenie po minionej
ulotnej chwili, czuł jeszcze silniejsze przygnębienie, zdając sobie sprawę, że
prawdziwego, choć patologicznego szczęścia potrafi zaznać jedynie u boku
niewłaściwej osoby. Żywił jednak nadzieję, że ta sytuacja może się odmienić.
W końcu wszyscy
jesteśmy masochistami, uciekającymi od rzeczywistości, szukającymi szczęścia
tam, gdzie najłatwiej je stracić.
- Dobrze wiedzieć, że cię mam – Rzekł do Jane, wpatrując się
w pełną lampkę wina. Klepanie po ramieniu ku jego zdziwieniu było wyjątkowo
pokrzepiające.