piątek, 30 sierpnia 2013

Odc. 33: Demony przeszłości



Ale te tygodnie mijają! Nie zdążę się obejrzeć i już piątek :) Pewnie część z was rozpacza z powodu końca wakacji. Pocieszę Was, że mi został jeszcze miesiąc pracy, nim wrócę do nauki ^^
Tygrysek :3, Rogogon, BlackAngel, Skylar, GlamtasticGirl, Little Vampire, Glamqueen, Till, dziękuję, że naskrobałyście pokrzepiające komentarze, zawsze czytam je co najmniej dwukrotnie :) Mocno tulę na ten tydzień!
Skylar: Masz rację, tekst Undisclosed Desires ma wiele wspólnego z relacją głównych bohaterów :)
Dla moich piątkowiczów odcinek 33. Zapraszam :)

33. Demony przeszłości

Gdyby miał spisaną listę najbardziej przygnębiających miejsc w jakich gościł, szpital psychiatryczny w San Diego trafiłby do pierwszej dziesiątki.
- Ten plan nie jest aktualny. Wejście bloku E zamknęli trzy tygodnie temu.
- W takim razie zostają nam skrzydła D i F. Możemy rozważyć także przejście kanalizacją, ale to rozwiązanie nie jest rekomendowane. Nigdy nie wiadomo, czy nie trafimy na deszcz.
Ryan wziął głęboki oddech i oparł się o ścianę – Nie wniesiesz broni, musimy jeszcze przemyśleć sprawę ochrony i monitoringu.
- Wiele przed nami – Odparł Adam – Muszę poznać ten budynek. Mam wstęp tylko do hallu głównego  i korytarza z twoim pokojem.
- Przejście przez świetlicę prowadzi do kuchni. Tam mamy wstęp, kiedy dostajemy swoje zdania. Sektor za kuchnią jest wolny od kamer. Czasami krząta się tam ogrodnik. Emerytowany nauczyciel.
Lambert wpatrywał się w chłopaka. W końcu kiwnął głową.
- Mam prawo towarzyszyć ci w codziennych obowiązkach. Chodźmy na dół, zaraz będzie pora karmienia.
Adam wziął ze sobą jedynie teczkę. Szli ramię w ramię w stronę schodów. Podążyli w stronę świetlicy, gdzie Lambert został zatrzymany przez jednego z opiekunów.
- Możesz mi towarzyszyć? Czasem trudno nad nimi zapanować, a nie znaleźliśmy ludzi na zastępstwo. Wszystkim nagle zabrakło samochodów.
- Jasne, nie ma sprawy – Odparł brunet spoglądając na tworzącą się przed nimi kolejkę.
Obserwował tych wszystkich ludzi, których zmącone chemią umysły ślepo prowadziły ich przed siebie. Stali w należytym porządku, kiwając się i rozglądając dookoła, jakby spodziewali się usłyszeć upragnioną komendę. Ukłucie w sercu nie mogło zelżeć; rozumiał ten stan poczucia bezsilności i brak chęci do podjęcia walki o upragnioną wolność, z tym, że on sam zachował zdrowe zmysły.
Miłość, wyobcowanie, traumy i najzwyklejsze uwarunkowania demograficzne czy genetyczne to główne powody, dla których mieli widywać się pod dachem jednego ośrodka. Koleje losu zmusiły tych wszystkich niewinnych do życia w labiryncie, gdzie każde z ostatecznych wyjść oddzielone jest od świata grubym murem.
Oszołomienie i dziwna nostalgiczna melodia uderzyły do umysłu Adama, który ujrzał znajome uczucia na jednej z twarzy, której początkowo nie rozpoznał. Niezmącony spokój przyćmiony został niepewnym uśmiechem, oczy leniwie błądziły dookoła, szukając właściwego punktu zaczepienia. Kolor włosów, zapamiętany jako złoty brąz wypłowiał; pojedyncze, siwe pasma przeplatały się ze zgaszonym kolorem jesiennych liści. Zbliżała się, skubiąc krawędź pobrudzonego mąką i ciastem fartucha.
Adam trzymał tacę pełną medykamentów czując, że drżenie rąk przybiera na sile. Zbliżała się, a wraz z nią najtrudniejszy moment zarówno w życiu Lamberta jak i losów jego bractwa. W niczym nie przypominała siebie sprzed kilku miesięcy; dziś zdawała się być cieniem, strzępem starego prześcieradła, wrzuconego do szopy dla przybłędnych kotów. Tak jak demony wcielają się w fizyczne materie, tak teraz Przeszłość przeistoczyła się w ciało człowieka.
Stanęli przed sobą twarzą w twarz, a spojrzenia spotkały się. Obdarzyła Adama nieczułym wyrazem twarzy i omiotła wzrokiem sufit, poprawiając krawędź fartucha. Złapała za kieliszek ampułek i połknęła je, nie próbując pomóc sobie nawet szklanką wody. Kiedy utkwiła wzrok w jednym z okien, uśmiechnęła się pod nosem i bez żadnego gestu zaczęła iść w stronę szyby, za którą krajobraz nie zmienił się ani przez chwilę.
- Podaj jej to – Rzekł opiekun, sięgając ręką do kieszeni – Numery od trzydziestego pierwszego do pięćdziesiątego szóstego działają w nieco innym trybie.
- Innym trybie? – Powtórzył Adam, przyjmując na dłoń bladoróżową pastylkę. Nie przypominała żadnego ze znanych mu leków.
- Wiesz – Odparł mężczyzna – Dwie jaźnie, dwa trybiki.
Lambert zacisnął wargi, by nie pozwolić sobie na złośliwy komentarz.  Ostrożnym krokiem zbliżył się do dziewczyny, dotykając jej ramienia
- Jeszcze jedna.
Choć w pierwszym momencie zupełnie go nie poznała, tym razem żwawo odwróciła się na pięcie i skoczyła, jakby gotowała się na atak od pierwszej chwili.
- Zabrać ją! – Krzyknął opiekun, zwołując wszystkich obecnych na sali stróżów porządku. W przeciągu tych kilku sekund leżeli na podłodze; koszula Adama straciła kilka guzików w szamotaninie, której nie potrafił powstrzymać.  Para oczu patrzących na niego wyrażała nieopisany żal, który przeistoczył się w gniew i tęsknotę. Kiedy silne ramiona pary mężczyzn oderwały drobną kobietę od Lamberta, ciszę rozerwały krzyki.
- To mój mąż! Mąż! – Krzyczała w amoku, wyciągając ręce w kierunku bruneta. Ten siedział, łapczywie chwytając powietrze, czując jak zawartość żołądka przesuwa się ku górze.
- Mąż, Adam! – Wrzaski zaburzyły skoordynowaną pracę opiekunów.
- Zimny prysznic powinien pomóc  - Rzekł jeden z nich, wyprowadzając dziewczynę  przy pomocy wspólnika. Zimny prysznic równoważny był z podtapianiem w lodzie o takiej temperaturze, że na powierzchni zaczynały tworzyć się tafle lodu. Lambert nie mógł ich powstrzymać, choć zrobiłby wszystko, by nie narażać jej na cierpienie.
- Panie Harrison? – Na świetlicy pojawiła się najbardziej szanowana postać ośrodka – Proszę wybaczyć całe to zajście. Niestety nie możemy odpowiadać za wszystkie incydenty. Czy wszystko w porządku?
- Jak najlepszym – Odparł Lambert, słysząc drżenie własnego głosu – Wrócę do swoich obowiązków zaraz po przebraniu się – Dodał, wstydliwie zasłaniając nagi tors. Spiesznie skierował się w stronę hallu głównego, aż w końcu w kierunku schodów wiodących do pokoju Ryana. Przyspieszył kroku, by zamknąć się w niedużym pomieszczeniu. Zaraz po zatrzaśnięciu drzwi uderzył w nie głową, wymierzając sobie karę za wszystko, czego dopuścił się za życia.
- Wybacz mi Almo, wybacz mi… - Szeptał pod nosem, czując jak wszelkie rany na sercu otwierają się, wypuszczając na powierzchnię  soczyste krople krwi. By powstrzymać krzyk i łzy zagryzł wargi, czując bolące mrowienie. Ramiona rytmicznie unosiły się i opadały. Osunął się po pionowej linii drzwi i skulił się w sobie, skrywając uczucia pośród czterech pustych ścian.
***
- Żeby było jasne, nie jestem tutaj dla ciebie.
- Powtarzasz to od godziny.
- Jesteś jakiś przesrany.
- Och Chryste, zamknij się wreszcie.
Jane opuściła samochód wraz z Tommym. Szli ramię w ramię w stronę dwupiętrowego budynku z czerwonej cegły.
- Ile jeszcze miejsc przed nami? – Spytała, zbliżając się do głównych drzwi, nad którymi wisiał neonowy szyld.
- W tym Stanie nie więcej niż dwadzieścia pięć.
Wzięła głęboki oddech, opuszczając krótką spódnicę. Zmierzyła surowym wzrokiem starszego mężczyznę, który ochoczo kusił ją kiwaniem głowy.
- Budynek ma ponad czterysta metrów kwadratowych. Wiele światła nie ma. Musisz mieć oczy szeroko otwarte.
- Jeśli twój brat został wciągnięty siłą w takie miejsce to wierz mi, nie wyciągniemy go z łatwością, na jaką liczysz – Rzekła, spoglądając na parę rosłych ochroniarzy, pilnujących wejścia do klubu.
- Przekonajmy się, gdzie go szukać – Rzekł Tommy, podając sfałszowaną kartę, uprawniającą do przekroczenia drzwi. Kiedy weszli do środka ogarnęła ich gra łagodnych świateł, rozlewających się po czerwonych ścianach. Subtelna muzyka wygłuszała wszechobecne rozkoszne odgłosy. Pomieszczenia takie jak łazienka czy toaleta nie były podpisane. Takie miejsca na ogół żyją swoim życiem.
Tommy wodził palcami po ścianie, by nie zgubić się pośród ciemności. Korytarze były wąskie i niskie, wprawiające w poczucie klaustrofobii. Ratliff przyspieszył kroku, by rozpocząć samotny spacer pośród dziesiątek nagich ciał, spowitych we wszechobecnej orgii.
***
Tego dnia Adam skończył pracę wcześniej, niż powinien. Wytłumaczył się potrzebą wizyty u lekarza z powodu obrażeń odniesionych po utarczce z pacjentką. Otworzył drzwi taksówki, wrzucając na tylne siedzenie swoją teczkę. Zajął miejsce tuż obok i po chwili ruszyli we właściwym kierunku.
Skrył twarz w dłoniach, był roztrzęsiony. Sam nie wiedział co czuł, co powinien czuć w tej sytuacji. Pragnął obecności Tommy’ego. Jego ciepłych objęć, których zaznał jedynie kilka razy, ale to nie miało znaczenia. Z drugiej strony za wszystko mógł winić jedynie jego. Uznał, że bezpieczniejszym miejscem będzie mieszkanie Brada.
***
Po prawie godzinie spędzonej w klubie, Tommy zaczął szukać drogi wyjścia. Papierosowy dym i  ogólna atmosfera wywołały doszczętne znużenie.
- Co za chore miejsce – Mruknęła Jane, która niespodziewanie znalazła się tuż obok niego  - Żadnego tropu?
Blondyn przecząco pokiwał głową. Wsunął palce w ciasne kieszenie spodni, biorąc głębszy oddech. Chwilę później znaleźli się na zewnątrz budynku.
- To ja wracam do siebie – Rzekła Jane- Na razie.
- Czekaj – Westchnął Tommy – Dzwoniłem do hotelowego pokoju Adama, ale nikt nie obiera. Nie wiesz, gdzie może być?
- Widocznie ma powody ku temu, by zerwać z tobą kontakt.
- Nie bądź złośliwa. Muszę się z nim zobaczyć.
- Teraz się martwisz? – Parsknęła śmiechem – Daj mu żyć, póki się nie pozbiera. A jeśli faktycznie ci na nim zależy, to uspokoję cię. Jestem na bieżąco i wszystko gra.
- To powiedz mu, że… - Nerwowo przeplótł palcami kosmyki włosów – Z resztą… do zobaczenia – Mruknął pod nosem, zmierzając w stronę swojego samochodu.
***
- Alkohol czasami pomaga efektywniej niż ludzie – Powiedział z uśmiechem Brad, nalewając kolejną lampkę wina – Nie wolisz wyjść na balkon?
Lambert przecząco pokiwał głową. Wpatrywał się wciąż w jeden punkt, raz po raz biorąc głęboki oddech. Musiał przyznać, że spędzenie nocy na miękkim dywanie było jedynym planem dotyczącym przyszłości, co do którego miał pewność.
- Adam – Wyszeptał Cheeks, kucając obok bruneta – Wierz mi, gdybym wiedział, nie ukrywałbym tego. Wiem, że jest ci ciężko i trudno mi to wszystko znosić… - Rzekł łagodnym głosem, kładąc dłoń na dłoni Lamberta – Ale jesteś bezpieczny. Sam wiesz, że myśli dotyczące przeszłości są teraz zbędne. Nie przywrócisz tego, co minęło.
Brunet podniósł wzrok – Czułem się tak cholernie winny… Tak podły, niewdzięczny. Miałem wrażenie, że Alma widzi we mnie demona. Zniszczyłem kobietę, z którą dzieliłem życie. Gdybyś ją widział… - Wymamrotał, zaciskając powieki, pragnąc za wszelką cenę przywołać obraz sprzed kilku godzin.
- Myśl o tym, co jest tu i teraz – Powiedział Brad, muskając palcami miękką skórę dłoni – Możesz zostać u mnie tak długo, jak tylko zechcesz.
- Dziękuję… - Wyszeptał Lambert, pochylając się w stronę przyjaciela, by mocno go przytulić. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się w jego sercu, gdy uścisk został odwzajemniony. Powoli gładził przyjemny w dotyku materiał koszuli Cheeksa. Zaczął się cofać, aż ich policzki zetknęły się ze sobą. Wzajemnie poczuli przyjemnie drapiący zarost. Nadal nie mogli się zobaczyć, gdyż ich twarze znajdywały się idealnie obok siebie. Brad spuścił głowę.
- Włączyć muzykę? – Spytał półgłosem.
Adam uchylił powieki, widząc że jasne włosy, pokrywające przedramiona zaczęły się unosić. Czuł podekscytowanie, które drzemało w ciele, znajdującym się tuż obok niego.
- Nie trzeba. Wolę wsłuchiwać się w ciebie – Wyszeptał Adam, wprost do ucha Brada.
Rozległ się dzwonek do drzwi. Zupełnie go zignorowali.
- Tommy pytał, czy mamy romans.
- Co odpowiedziałeś? – Spytał po dłuższej chwili milczenia szatyn. Zacisnął wargi, czując jak zaczynają wysychać.
- Że to absolutnie niemożliwe.
- Właściwa odpowiedź – Cheeks znacząco pokiwał głową, pewniej unosząc wzrok w kierunku oczu Adama.
- Chyba się pomyliłem – Odparł brunet, zbliżając się do twarzy Brada. Przesunął nosem po jego policzku, wyznaczając drogę aż do konturu ust. Nie musiał długo czekać, aż spragniona para warg zaczęła na niego nacierać w geście pełnym niepewności i nieśmiałości. Kojąco miękkie usta składały drobne pocałunki na jego wargach, wywołując stopniowo narastający stan euforii. Zmrużył powieki, biorąc płytszy niż dotąd oddech. Odwzajemnił gest, spotykając się z zawahaniem. Oparł dłonie na biodrach Brada, pochylając się nad nim i sprawiając, że drobne ciało oparło się o kanapę. Czując, że ma pod sobą całkowicie bezbronnego chłopaka, odważył się dotknąć czubkiem języka jego warg. Brad wzdrygnął się i zachłysnął powietrzem. Nigdy wcześniej nie obcował z człowiekiem, obdarzonym taką wrażliwością na dotyk. Kimś tak pełnym niewinności, że najzwyklejsze spojrzenie było  w stanie go onieśmielić. Obie dłonie powędrowały na kark Adama, pozwalając mu na więcej śmiałości. Para oddechów uzupełniała się wzajemnie, gdy czarnowłosy podparł się krawędzi kanapy. Kiedy Brad uchylił powieki dostrzegł napięte mięśnie, które powstrzymałyby go każdą próbę ucieczki. Czuł się zniewolony i spodziewał się, że właśnie tak zareaguje na pierwszy pocałunek z człowiekiem, którego prawdziwie kochał.
- Do jasnej cholery, otwierać! – Rozbrzmiał poirytowany, kobiecy głos.
Zupełnie się nim nie przejęli. Adam otworzył oczy, cofając się na nieznaczną odległość.
- Nie zrobiłem niczego złego?
- Nie – Wymamrotał Brad, nie mogąc skupić się na własnych myślach, które wywołały burzę w jego głowie – Nie spodziewałem się…
Adam ponownie przytulił szatyna, czując bijące od niego ciepło. Zastanawiał się, jak to możliwe, że wcześniej nie dostrzegł w nim tylu pięknych cech, których inni ludzie po prostu nie posiadali.
- Otwórz, ja muszę ochłonąć – Brad uśmiechnął się pod nosem, uwalniając spomiędzy ramion Lamberta. Serce wciąż biło równie mocno co przed chwilą. Udał się w stronę korytarza.
Adam otrząsnął się i podszedł do drzwi, otwierając je na oścież.
- Słyszałem twoje rozpaczliwe krzyki.
- To nie dziwne w sytuacji, gdy jestem pewna, że właśnie tutaj się ukrywasz – Rzekła Jane – Zaprosisz mnie do środka czy mam nocować na wycieraczce?
- Wchodź… - Adam przewrócił oczami, wpuszczając dziewczynę do środka.
- Sam mnie z Bradem nie poznasz, więc postanowiłam zatroszczyć się o to i owo. Oczywiście nie przyszłam z gołymi rękami – Uśmiechnęła się, zmierzając w stronę stołu – Mam nadzieję, że wybaczycie mi nieskromność. Byłam w cholernie dziwacznym miejscu i potrzebuję waszego wsparcia. Adam, wszystko gra?
- Jasne, że tak – Odparł krótko, zajmując miejsce obok dziewczyny. Zamiast poczuć miarowo wyciszające się podniecenie po minionej ulotnej chwili, czuł jeszcze silniejsze przygnębienie, zdając sobie sprawę, że prawdziwego, choć patologicznego szczęścia potrafi zaznać jedynie u boku niewłaściwej osoby. Żywił jednak nadzieję, że ta sytuacja może się odmienić.
W końcu wszyscy jesteśmy masochistami, uciekającymi od rzeczywistości, szukającymi szczęścia tam, gdzie najłatwiej je stracić.
- Dobrze wiedzieć, że cię mam – Rzekł do Jane, wpatrując się w pełną lampkę wina. Klepanie po ramieniu ku jego zdziwieniu było wyjątkowo pokrzepiające.

piątek, 23 sierpnia 2013

32. Szpital dla dusz



Linki uzupełnione! Jeśli pominęłam opowiadanie którejś z Was, bardzo przepraszam. Upominajcie się, dodam :)

Little Vampire: Kilka odcinków temu pisałam, że planuję jeszcze ok 15. Trudno mi to przewidzieć, na pewno więcej niż dziesięć i mniej niż miał Gołąb :)

GlamtasticGirl: Hej, nie chcę mieć na sumieniu Twoich nieprzespanych nocy! :D

Till: Jestem wielką fanką Harrego ^^ łapię wszystkie hugi!


Dziękuję wszystkim komentującym! Wiem, że to wymaga czasu i zaangażowania, stąd moja wielka wdzięczność, kochane! Zapraszam Wszystkich do odcinka :)


32. Szpital dla dusz

Boję się zbliżyć, a nienawidzę być sam

Tęsknię za tym stanem, by nic nie czuć

Im wyżej się wznoszę, tym niżej upadam

Nie mogę utopić swoich demonów, one wiedzą

jak pływać.
- BMTH, Can you feel my heart?

Adam rzucił swoje rzeczy na łóżko niedużego pokoju, skąpanego w ciepłych światłach stojących lamp. Hotel z zewnątrz nie prezentował się obiecująco, ale według zapewnień miał być spokojnym oraz bezpiecznym miejscem. Lambert podszedł do okna i odchylił zasłonę. Nie zwracał uwagi na to, co dzieje się za szybą. Skupił się na chaosie, który wywołał burzę w jego głowie.
Tyle pytań i żadnej odpowiedzi. Dlaczego Alma się tam znajduje, kiedy tam trafiła? W jakim jest stanie? Miała próbę samobójczą, wpadła w depresję, oddała się w ręce ludzi, którzy pomogą jej prochami? Żaden z tych scenariuszy nie brzmi prawdopodobnie. Dlaczego nikt jej stamtąd nie wyciągnął?
- Cholera…
Z pewnością zmieniła tożsamość. Pewnie ktoś jej w tym pomógł. Ktoś…
Zacisnął wargi i spuścił głowę, opierając się ramieniem o jedną ze ścian. 
To miejsce gorsze od samego więzienia. W jaki sposób mogła się tam odnaleźć? Tamten świat nie zna litości. Nie daje prawa głosu.
- Jak mogłem stracić kontrolę nad tą sytuacją, jak mogłem to schrzanić… - Osunął się po ścianie, wplatając palce w czarne kosmyki włosów. Zacisnął powieki, a spomiędzy ust wydobył się zawodzący pomruk. 
Skąd oni o tym wiedzieli? Od kogo dowiedziała się Jane? Dlaczego, do jasnej cholery nawet Brad nie wycedził choćby słowa… Wspominał, że nie miesza się do wewnętrznych spraw, ale o Almie wiedzieli wszyscy. Wszyscy, oprócz mnie. Musiał słyszeć choćby słowo na ten temat.
Rozległo się pukanie do drzwi. Adam nerwowo podniósł głowę i wstrzymał oddech.
- To ja, Tommy – Rozbrzmiał znajomy głos.
Brunet pokiwał głową, po czym skrył ją w kolanach.
- Wiem, że tam jesteś. Nie zajmę ci wiele czasu.
Adam wstał i powolnym krokiem zbliżył się do drzwi. Nacisnął klamkę i uchylił skrzydło.
- Zakładam, że nieszczególnie masz ochotę mnie widzieć.
- Wypatroszyłbym cię gołymi rękami.
Blondyn wziął głębszy oddech – Mogę wejść?
- Po co tutaj przyszedłeś? – Odpowiedział pytaniem na pytanie Adam, opierając się ramieniem o framugę – Co chcesz mi powiedzieć?
- Nie powinienem…
- Czuję nienawiść, gdy widzę twoją twarz – Wycedził przez zaciśnięte zęby Lambert – Dostałeś ode mnie wszystko. Zaufałem ci, Tommy. Ale dla ciebie to wszystko gówno znaczy – Rzekł, zamykając drzwi.
- Czekaj – Blondyn powstrzymał go przed gestem kończącym rozmowę – Znaczy wiele. Ja wiem, że to wszystko zaszło za daleko, w niewłaściwym kierunku, ale…
Adam szerzej otworzył oczy – Zmarnowanie życia kilku osobom nazywasz niewłaściwym kierunkiem? Tu nigdy nie chodziło o mnie. Jestem dla ciebie jedynie odhaczonym numerem na liście celów do realizacji. Kto będzie następny?
Tommy po raz pierwszy tego wieczoru spojrzał Adamowi w oczy. Czuł jednocześnie wstyd i strach, choć nie okazywał żadnych emocji. 
- Chcę wiedzieć tylko jedną rzecz.
Brunet z zaciekawieniem przechylił głowę – Ja chciałbym wiedzieć co najmniej pięćdziesiąt związanych z tą sprawą. No dalej, zaskocz mnie, Ratliff.
Blondyn wziął głębszy oddech i przez chwilę wstrzymał go w płucach – Czy ty i Brad macie romans?
Adam roześmiał się głośno – Słucham? Nie masz żadnego wyczucia sytuacji. Nie, nie pieprzyliśmy się i nie zamierzamy. To tylko bezinteresowna przyjaźń, której ty nigdy nie doświadczysz. Nie wchodź mi w drogę, czeka mnie trudny dzień.
- Zaczekaj.
- Co jeszcze, do cholery?
Tommy podał Adamowi kartę – Jeśli będziesz potrzebował, korzystaj z moich pieniędzy.
- Nie potrzebuję ich.
Blondyn ze złości zacisnął zęby – Nie próbuję cię przepraszać, to mój obowiązek, jestem teraz twoim opiekunem.
- Dziękuję za wskazanie drogi życia, mój mentorze – Odparł oschle Adam, po czym zatrzasnął drzwi. 
Zegar wskazywał trzecią dwadzieścia. Świt był bliski.
***
Kris był już w drodze do domu. Obraz przed oczami stawał się coraz bardziej niewyraźny. Zmęczenie dawało mu się we znaki. 
Wjechał na podwórze swojego domu, nie dbając o zamknięcie bramy. Wysiadł z samochodu i ruszył w stronę domu.
- Katy? – Spytał, zamykając za sobą drzwi. Po drodze do sypialni zdjął buty. Odruchowo spojrzał w stronę salonu, gdzie ujrzał drobną kobietę, śpiącą na rozłożonej kanapie. Telewizor nadal był włączony. Wszystko wskazywało na weekendowy maraton komedii romantycznych.
Kris podszedł powolnym krokiem i zapalił nocną lampkę. Kucnął obok dziewczyny i pogładził jej włosy.
- Wróciłeś? – Wymamrotała, łagodnie unosząc powieki.
- Śpij, porozmawiamy jutro… - Odparł Allen, całując ją w czoło.
- Jakiś postęp w sprawie Adama i Almy? – Spytała, podpierając się na łokciu.
- Dzieciaki zaczynają rozkradać dom. Powinniśmy go wystawić na sprzedaż, nim zostaną puste ściany. Zadecydowaliśmy, że musimy zamknąć sprawę.
- Co? – Katy przechyliła głowę – Nie możesz do tego dopuścić. To takie wspaniałe miejsce, jeśli Adam kiedykolwiek się pojawi, zechce do niego wrócić…
- Mi też nie jest łatwo, Katy, ale nie jesteśmy w stanie dłużej spłacać ich kredytu. Grożą nam cięcia budżetowe, nie wiem, czy utrzymam wysokość swojej pensji.
Katy ze zrozumieniem pokiwała głową – Odłóżmy tę rozmowę na jutro. Mam dla ciebie wiadomość, która nie może czekać.
Mężczyzna uśmiechnął się i zajął miejsce na kanapie – Co to za rewelacja?
- Będziemy mieć dziecko. Jestem w dziewiątym tygodniu – Odparła z łagodnym uśmiechem.
Kris z niedowierzaniem szeroko otworzył oczy. Roześmiał się i mocno przytulił blondynkę. To były najpiękniejsze słowa, jakie usłyszał na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy.
***
Elewację budynku tworzyły czerwone cegły. Ogrodzone podwórze pełne było barwnej roślinności. Nad kamiennymi schodami wysiał szyld pisany prostym krojem pisma.
Szpital psychiatryczny San Diego.
Adam poczuł jak zawartość jego żołądka powoli przesuwa się ku górze. Przycisnął dłoń do ust.
- Wszystko w porządku panie Harrison? – Spytał taksówkarz, parkując przed główną bramą.
- Tak, wszystko gra… - Wycedził Adam, zostawiając na desce rozdzielczej kilka banknotów. Spojrzał w lusterko; długie, brązowe włosy związane w kucyk i ciemny zarost czyniły go znacznie starszym niż był w rzeczywistości. Uważał, że kamuflaż na bazie peruki i nie golenia twarzy należy do banalnych rozwiązań, ale według Samuela to najlepsza obrona przed ujawnieniem wizerunku. Komu ufać bardziej niż przywódcy prawdopodobnie największej grupy przestępczej, działającej na terenie Stanów Zjednoczonych?
Wysiadł z samochodu i wziął głębszy oddech. Ławki zajęte były przez pacjentów oraz ich opiekunów. Najbardziej obawiał się chwili, w której ujrzy Almę, a jeszcze bardziej tego momentu, gdy zostanie przez nią rozpoznany.
Ruszył w stronę głównego wejścia, mijając personel. Przy drzwiach powitała go młoda kobieta.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry – Rzekł z czarującym uśmiechem – Justin Harrison. Jestem opiekunem Ryana, przydzielonym z ramienia sądu karnego.
- Za mną, proszę – Odrzekła, zmierzając w stronę schodów.
Wszędzie panował ciężki zapach wilgoci i nieświeżego mięsa. Kurz zalegał na każdej barierce i szafce, rzucony na drewniane deski dywan pokrył się skorupą ciemnego błota. Adam podążył za dziewczyną, starając się nie tracić uwagi. Weszli na pierwsze piętro i zbliżyli się do drzwi oznaczonych numerem 215.
- Proszę wejść.
Adam zapukał i po chwili nacisnął klamkę. Ujrzał przed sobą dojrzałą kobietę ubraną w fioletową garsonkę. Gęste pukle włosów upięte były w kok, a na nosie opierała się para okularów.
- Pan Justin Harrison, jak domniemam? – Spytała, wstając ze swojego miejsca. Wyciągnęła rękę w kierunku Adama. Czarnowłosy uścisnął łagodną dłoń i uśmiechnął się pod nosem.
 - W rzeczy samej.
- Ryan zaszedł za skórę ostatniemu opiekunowi. W Panu nadzieja.
- Powinienem wypełnić dokumenty, zgadza się?
Kobieta przecząco pokręciła głową – Zaledwie trzy podpisy. Wszystkie dokumenty dostaliśmy od zakładu karnego z San Diego.
Jasna cholera, Hummingbirds potrafią zadbać o najdrobniejszy szczegół.
- Ryan ma swój pokój na górnym piętrze. Tam znajdują się pacjenci, którzy na co dzień przebywają w więzieniach i aresztach. Piętro jest strzeżone przez parę strażników. Numer 469. Proszę nie zapomnieć identyfikatora – Rzekła, kładąc go na biurku – Powodzenia, Panie Harrison.
Adam z uśmiechem pokiwał głową, sięgnął po identyfikator i opuścił pomieszczenie. Otarł pojedyncze krople potu, które zrosiły skórę jego czoła. Czuł się jak obnażony głupiec i przestępca, który wkracza pośród ludzi, gotowych za wszelką cenę zniszczyć jego życie. Żwawym krokiem ruszył w stronę schodów, mając nadzieję, że nie natknie się na Almę. Widział ją niemal w każdej kobiecie niskiego wzrostu i drobnej postury. W głębi serca był śmiertelnie przerażony. Przyspieszył kroku, by jak najszybciej znaleźć się w pokoju Ryana. Sięgnął po klucz do jednej ze swoich kieszeni.
Strażnicy bacznie mu się przyglądali, dopóki nie wkroczył do pokoju.
- Mogę nazywać cię Mesjaszem? – Rozbrzmiał niski ton głosu. Drzwi zatrzasnęły się momentalnie.
Ryan był podobnego wzrostu, co Adam. Wszelkie odsłonięte fragmenty ciała pokryte były siatką tatuaży, wyłączając jedynie twarz i fragment szyi.
- Czeka nas poważnie trudna lekcja – Odparł cicho Adam, wyjmując z walizki plik dokumentów.
- Nie rozpakowuj się. Za dziesięć minut  będą nas faszerować prochami.
Lambert przeniósł wzrok na chłopaka – Wiesz, czym was karmią?
-  Sylpiryd rano, diazepam i zoloft po południu.
Adam szeroko otworzył oczy – Przecież takie połączenie robi wodę z mózgu. To niedopuszczalne.
- Ich jest dwudziestu, nas stu pięćdziesięciu.  Jak najłatwiej poradzić sobie z takim stadem wariatów? Zaćpać ich. To i tak lepsze od elektrowstrząsów i kąpieli w wodzie z lodem.
- Te metody zniesiono w latach osiemdziesiątych.
- W takim razie tutaj czas się zatrzymał – Odparł Ryan, opierając się o jedną ze ścian – Muszę się przygotować do spotkania. Przyjdź jutro o dziesiątej. Zaczniemy planować naszą drogę.
Adam znacząco pokiwał głową. Wrzucił pliki do teczki i wstał podając rękę Ryanowi.
- Nowy tu jesteś. Pierwsze zadanie?
- Można tak powiedzieć – Odparł Adam – Nie zawiodę. Mam doświadczenie.
- Jako złodziej?
- Jako detektyw i psychoterapeuta – Rzekł Lambert, widząc zmieszanie na twarzy chłopaka.
- Jezu Chryste –Ryan wstał ze swojego miejsca – Nie wystraszyłeś naszych?
Adam machnął ręką – Ten temat został już dawno zamknięty. Właściwie przez waszą grupę straciłem każdy możliwy status.
Ryan pokiwał głową – Powiedziałbym, że mi przykro, ale każdy musi nosić swój krzyż.
- Sądziłem, że będziemy dziś rozmawiali kilka godzin.
- Przyjdź jutro. Wiesz już jak wygląda budynek i które miejsca lepiej omijać. Im mniej mówisz, tym lepiej. Będę czekał o dwunastej.
- Nie spóźnię się, masz to jak w banku. Do jutra, Ryan – Rzucił spiesznie Adam, opuszczając pomieszczenie. Zdecydowanym krokiem ruszył w stronę schodów i zbiegł z nich najszybciej, jak tylko potrafił. Korytarze były całkowicie puste i to przerażało go jeszcze bardziej. Jeżeli pospieszy się, minie świetlicę jeszcze przed porą karmienia.
Wyszedł drzwiami ewakuacyjnymi i zwolnił kroku. Zacisnął powieki, czując chłodne powietrze na swojej twarzy. Po chwili obezwładniło go uderzenie w okolicy lędźwi; zgiął się w pół, odwrócił prędko i cofnął na kilka kroków.
 - Wiem, czym ty jesteś – Starsza kobieta szła w jego kierunku. Jej ciało trzęsło się i drżało, jakby parzone żywym ogniem – Zapłacisz za swoje grzechy, niewierny… pomazaniec… - mamrotała pod nosem, trzymając w dłoni narzędzie zbrodni – grubą gałąź, której koniec opadł na ziemię. Brunet przyspieszył kroku na drodze do głównej bramy. Taksówka jeszcze nie odjechała.
***
Opadł na fotel, trzymając w ręku pełną butelkę wódki. Wziął głęboki oddech, ocierając spocone czoło. Gdy tylko zdołał zmrużyć powieki, rozległo się pukanie do drzwi. Nie zareagował; starał się wyciszyć swój oddech.
- Hej, tu Jane! Musiałam wyciągać adres od tego dupka dobre pół godziny, więc bądź na tyle łaskawy i otwórz mi!
Przeklął pod nosem i ruszył w stronę drzwi, spełniając prośbę dziewczyny – Jest już późno…
- Nie szkodzi – Odparła, trzymając dwie papierowe torby – Niedługo kości policzkowe przebiją ci skórę. Może nie jesteś fanem azjatyckiej kuchni i niezdrowego żarcia, ale musisz żywić się czymś więcej niż konserwami.
Adam roześmiał się pod nosem – Zrobiłaś dla mnie zakupy? Po co?
- Niektórym jeszcze na tobie zależy, weź to pod uwagę.
Zmrużył powieki, opierając się o ścianę. Wcisnął dłonie w kieszenie spodni – Przysłał cię tutaj Tommy, przyznaj.
- Oszalałeś?
Wzruszył ramionami – Nie widzę powodu, dla którego… - Obserwował jak zmierza w jego kierunku – Miałabyś odwiedzać mnie z…
- Za dużo pijesz.
- Sama ledwo trzymasz się na nogach – Odparł z uśmiechem – Nie powinnaś chodzić sama. To nie jest najbezpieczniejsza okolica  - Podszedł do aneksu kuchennego, by wyjąć sztućce.
- Ale dziś chyba nic mi nie grozi? – Spytała, przechylając głowę – Chciałabym poznać Brada. Powinniśmy go odwiedzić. Wygląda na świetnego gościa.
Brad. On jeszcze o niczym nie wie.
Adam westchnął głośno – Dziś oczekuję jedynie ciszy i spokoju. Z resztą… nim cię z nim zapoznam, będziemy musieli odbyć długą rozmowę na osobności.
Brunetka zatrzymała wzrok na poziomie oczu Lamberta – Ty i Bell? Mam nadzieję, że szybko to załatwisz.
Mogłabyś wyjąć… - Kiedy odwrócił się, Jane stała tuż przed nim. Zaniemówił, bawiąc się parą noży.
- Skaleczysz się – Rzekła, powoli sięgając ręką ku jego dłoni – Z resztą nie będą ci już potrzebne.
Adam wziął swoją torbę i wyciągnął z niej pudełko pełne makaronu z mięsem. Powoli zmierzał w stronę łóżka.
- Co robiliście z Bradem przez tyle czasu?
- Załatwialiśmy swoje sprawy, rozmawialiśmy, piliśmy.
- Sprzedajesz mi wersję oficjalną? – Jane po chwili dołączyła ze swoją porcją chińszczyzny.
Lambert pokręcił głową – A jak według ciebie brzmi wersja nieoficjalna?
Brunetka wzruszyła ramionami – Oglądaliśmy seriale, pieprzyliśmy się pod gwiazdami, podbiliśmy świat.
Roześmiał się pod nosem – Nic z tych rzeczy.
- Żałujesz?
Uniósł wzrok i omiótł nim pokój.
- Smacznego – Rzekł, urywając temat.

piątek, 16 sierpnia 2013

Odc. 31: Szczerość nie popłaca



GlamtasticGirl: Zniosłam obrazki weryfikacyjne. Nawet nie wiedziałam, że mam je włączone:)

Masa hugów dla Was! <3 Dziękuję za obecność i komentarze! Przechodzimy szybko do 
odcinka, żeby wieczór nie przesunął się na dwudziestą trzecią :)

31. Szczerość nie popłaca
Jane spędzała noc w hotelu. Miała czas na uporządkowanie niektórych spraw. Telefon wciąż milczał. Od dłuższego czasu rozmyślała na temat Adama. Zastanawiała się jak tak czysta osoba może żyć pośród zupełnego chaosu i spustoszenia. Od pierwszego spotkania zauważyła, że jest inny; wyjęty z ciepłego domu, kochający ojciec, nie bezwzględny morderca. W Hummingbirds nikt nawet nie próbował stwarzać pozorów. Na każdej twarzy malowała się pustka.
Usiadła na krawędzi łóżka, przeglądając opublikowane artykuły dotyczące psychopatii.
Nieszablonowy ciąg przyczynowo-skutkowy. Teoria Cleckley’a skupia się na przedstawieniu wewnętrznego świata pacjenta, jako świata nieistniejącego. Pacjent nie odczuwa stanów emocjonalnych i uczuciowych. Jest upośledzony w zdolność do miłości, empatii i współczucia.
- Adam, wpakowałeś się w niezłe gówno – Wyszeptała pod nosem.
Przykład testu, sprawdzającego tok myślenia psychopatycznego.
Dziewczyna na pogrzebie swojej matki dostrzega obcego jej mężczyznę. Widzi w nim miłość swojego życia. Kilka dni później dziewczyna zabija swoją siostrę. Jaki jest powód? Liczy, że ponownie zobaczy mężczyznę, widzianego na pogrzebie jej matki.
- Jasna cholera – Wyszeptała pod nosem – To dlatego wepchnąłeś Almę do szpitala. Ułatwiłeś sobie drogę, wykluczając możliwość poznania i zawarcia jakiejkolwiek relacji.
***
San Diego było teraz najbardziej niebezpiecznym miastem w perspektywie Hummingbirds, a zwłaszcza dla Adama i Tommy’ego. Jednemu z nich nie przeszkadzał ten fakt. Dotarł na przedmieścia przed dziewiątą wieczorem.
Na podwórzu dawnego mieszkania Adama nie stała tablica, której mógłby się spodziewać. Dom nie został wystawiony na aukcję.
To pewnie zasługa Krisa. W końcu mam powód, by być mu wdzięcznym.
Blondyn ostrożnie włamał się do domu, po czym zamknął za sobą drzwi. Użył jedynie latarki do poruszania się po pomieszczeniach; nie chciał wzbudzać podejrzeń wśród sąsiadów. Nic się nie zmieniło. Wszystko było na swoim miejscu, poza niektórymi próbkami, pobranymi do analizy.
Tommy przekroczył próg sypialni, a biały amstaff podążył jego śladem. W pomieszczeniu unosiło się ciężkie, nieświeże i nagrzane powietrze. Zapach pustki. Otworzył szafę, w której znajdywało się wiele zarówno kobiecych jak i męskich ubrań. Wyciągnął kilka wieszaków i rzucił je na łóżko. Wziął głęboki oddech, czując jak pył i wzniecony kurz wypełniają jego płuca. Okno pokryły sieci pajęczyn oraz smugi po nielicznych deszczowych wieczorach. Poczucie samotności i izolacji wywołało nieprzyjemny, zimny dreszcz na skórze chłopaka. Rzucił się na łóżko, zatapiając twarz w licznych materiałach, które kiedyś nosił Adam. Z pewnością wiele z tych koszul miał na sobie podczas przesłuchań, podczas tych tygodni, które rozbudzały w nim niewłaściwe uczucia.
Zapach zwietrzałych perfum zadziałał kojąco na zmęczony umysł. Chłopak wspominał każdy z wieczorów, spędzonych obok Adama. Miał świadomość, że ta historia nie skończy się pomyślnie.
***
- Hej! Zapomniałeś o owocach! – Zawołał Brad, sięgając po miskę pełną winogron, ananasów i brzoskwiń. Wszedł na taras, gdzie ujrzał Adama odwróconego do niego plecami. Wpatrywał się w panoramę miasta.
Gdzie jesteś, Tommy? Zniknąłeś jak zły sen, czy jak sen, który ma się nigdy nie skończyć? Jedyną radą, jaką dają mi ludzie, jest zapomnieć o tobie. Powinienem pójść ich tropem? A jeśli się mylą? Mylą się na pewno. Jesteś jak wystraszone zwierzę, którego nikt nie oswoił. To naturalne, że twoją obroną jest atak. Chciałem od ciebie odpocząć, a przytłacza mnie poczucie winy, że zostawiłem cię samemu sobie. Ale nie oszukujmy się, Tommy. Dla ciebie samotność to jedyna definicja szczęścia.
- Co? – Adam odwrócił głowę – Ach tak. Nie zauważyłem ich – Odparł, przejmując miskę z rąk przyjaciela i ustawiając ją na środku niedużego stołu.
- Z utęsknieniem czekam na deszcz. Powietrze jest dziś wyjątkowo suche – Rzekł Bell, siadając w wiklinowym fotelu – Zajmij miejsce. Przyszedł czas na odpoczynek.
Adam uśmiechnął się pod nosem, po czym zwrócił się w stronę drugiego fotela. Odetchnął, przymrużając oczy.
A jeśli nie dam sobie rady z zadaniem? Czy wtedy nasze drogi się rozejdą? Czy będę martwy? Nie będzie nikogo, kto zechce mnie chronić. Dla ciebie nie liczy się nikt, poza samym tobą. Słuszna metoda. Bezpieczna. Idealna, dopóki sam nie jesteś w moim położeniu. Ale co ty możesz wiedzieć o uczuciach…
Delikatne palce musnęły dłoń Adama, który chwilowo oderwał się od przemyśleń. Zawiesił wzrok na rzemyku, oplecionym wokół nadgarstka szatyna. Zapadła długa, pełna ukojenia cisza, którą przerwała muzyka, rozbrzmiewająca w sąsiednim mieszkaniu. Znali tę melodię.

Baby we both know
That the nights were mainly made
For saying things that you can't say tomorrow day

Spojrzeli po sobie, wymieniając nikłe uśmiechy.

I don't know if you
Feel the same as I do
But we could be together
If you wanted to

- Myślisz, że każda miłość oznacza to samo? – Spytał Lambert, sięgając palcami ku bransoletce Brada – Dla mnie miłość to pasmo niepowodzeń zamkniętych w ucieczkę donikąd. Co czułeś?
Bell łagodnie przechylił głowę, pytając szeptem – Kiedy?
Adam na moment zacisnął wargi – Wtedy, gdy zakochałeś się we mnie.
Brad uśmiechnął się ciepło, pozwalając przyjacielowi na zabawę rzemykiem – Wiedziałem, że nie jesteśmy sobie pisani, ale byłem szczęśliwy. Widziałem cię każdego dnia. Miałem w tobie najwierniejszego przyjaciela, który spędzał ze mną każdą wolną chwilę. Zawsze miałeś w sobie tak wiele ciepła, radości… - Przerwał, pozwalając sobie na zaczerpnięcie głębszego oddechu – Pamiętasz moment, w którym nasze drogi się rozeszły?
Adam powoli pokiwał głową – Myśleliśmy, że zbyt wiele się zmieniło.
- Z kruchego chłopaka stałeś się twardym gliną, przenikającym do umysłu psychopatów. Związałeś się z Almą. Dla mnie miejsca nie było, więc uciekłem. Stworzyłem wokół siebie własny świat, w którym ciebie już nie było.
Adam poczuł bolesny ucisk w klatce piersiowej na dźwięk tych słów - Dlaczego do tego doszło?
- Zrobiłem to dla naszego dobra. Straciliśmy kontakt, nasze zdania zaczęły się diametralnie różnić. Nawet nie wiesz jak szczęśliwy byłem w dniu, gdy ponownie cię zobaczyłem. Pomyliłem się – Wycedził, łagodnie przeplatając swoje palce z palcami Adama.
- Nigdy nie kochałem Almy. Nigdy jej nawet o tym nie powiedziałem. Zginęła ze świadomością, że przez całe życie była sama. Nie dałem jej niczego, a teraz sam wymagam zbyt wiele – Rzekł, zwracając wzrok ku Bradowi. Zapadła między nimi cisza, której nic nie było w stanie zmącić.
- Mam przy sobie książkę – Rzekł Adam – Znalazłem ją w biblioteczce domu, do którego przypadkiem trafiliśmy. Krótka, niebanalna historia nieszczęśliwej miłości. Czytałem ją wielokrotnie, doszukując się za każdym razem innego przekazu. Wiesz, jakimi zdaniami się kończyła?
Brad z zaciekawieniem uniósł wzrok.
- Dla dobra ich wszystkich miał zamiar poczekać. Błąkając się wśród żywych, czekając na cud – Zacytował, nie spuszczając wzroku z wyrazistych oczu Brada.
- Który z nas teraz czeka? – Wycedził Bell. Byli na tyle blisko, że łączyły ich nie tylko dłonie, ale także ramiona. Speszone zaistniałą sytuacją spojrzenia, spotykały się co kilka chwil. Magnetyzująca siła wisząca w powietrzu nie zwiastowała niczego dobrego.
- Ty mi odpowiedz, Cheeks… - Odparł szeptem Adam, czując na swoich wargach ciepły oddech.
Powietrze wibrowało od łagodnej, lecz napiętej atmosfery, która wytworzyła się między ich dwojgiem. Wargi dzieliło zaledwie kilka milimetrów, lecz żaden z nich nie mógł przełamać niewidocznej bariery.
- Oboje żyjemy zawieszeni między tym, czego chcemy a czego oczekujemy. Powiedz szczerze, jak często myślałeś o tym, że oddałbyś wszystko za smak życia, które wiodłeś wcześniej? – Wyszeptał szatyn, wciąż czując na swoim nadgarstku dłoń Adama. Drżała.
Brunet przypadkiem musnął nosem policzek chłopaka. Czuł naturalny zapach jego skóry – Myślę o tym na tyle często, że nie mogę się skoncentrować na teraźniejszości.
- Kieruj się sercem, Adam. Ono wskaże ci właściwą drogę… - Odparł Brad, opuszczając powieki, co pozwoliło mu wycofać się ze zbyt bliskiego kontaktu. Czuł, że krew w jego żyłach wrze, roztapiając pojedyncze tkanki ciała. Mimo upływu czasu nadal pragnął zasmakować tych ust. Nie byliśmy sobie pisani. Nadal nie jesteśmy i nie próbujmy sobie wmówić, że jest inaczej.
- Nie – Rzekł Adam, gdy Brad próbował cofnąć rękę – Czuję się bezpieczniej, gdy jesteś obok.
Szatyn uśmiechnął się ciepło, spoglądając w niebieskie tęczówki – Pytałeś mnie rano o Hummingbirds. Chciałeś dowiedzieć się, w jaki sposób tam trafiłem. Nadal zainteresowany?
- Jak najbardziej – Odparł Adam czując suchość w gardle. Natychmiast sięgnął po szklankę chłodnej wody.
- Nie będę męczył cię wchodzeniem w szczegóły. Przespałem się z niewłaściwym facetem. Byłem świadkiem niefortunnego wydarzenia.
- Czy tym gościem był Samuel?
Brad znacząco pokiwał głową – Tak. Jakiś dzieciak spieprzył swoje zdanie i źle skończył. Nie wiem, o co poszło, widziałem jedynie, jak sprzątali. Zgodziłem się milczeć i jednocześnie zostałem kochankiem Samuela.
- Och – Westchnął Adam – Ja też trafiłem tu przypadkiem. Chyba popełniłem twój błąd.
- Zostając kochankiem czy wybierając przygodny seks?
Lambert sięgnął po jeden z soczystych owoców – Myślę, że za jedno i drugie płacę jedną cenę. Tylko raz dałem się ponieść emocjom i oboje widzimy dokąd to doprowadziło.
Brad z uśmiechem pokręcił głową, podsuwając Adamowi drinka – Moglibyśmy stworzyć serię moralizatorskich programów dla pobudliwych nastolatków.
- Święta prawda, Cheeks.
- Przed zrządzeniami losu nie ma ucieczki – Uśmiechnął się Brad, wznosząc toast – Za skrzydlatą przyszłość.
Adam uniósł swój kieliszek, uśmiechając się pod nosem – Nie czujesz się trochę… samotnie?
- Mieszkanie nie jest na tyle duże, bym czuł, że tutaj znikam – Uśmiechnął się Brad – Moim lekarstwem jest włączone radio. Zdecydowanie wypełnia pustkę.
Nawet nie wiesz, jak bardzo ci zazdroszczę.
- Pojedziesz jutro ze mną na spotkanie?
Brad wzruszył ramionami – Chciałbym, ale lepiej, jeśli nie będziemy się razem pokazywać. Samuelowi i Tommy’emu mogłoby się to nie spodobać.
Adam pokiwał głową i przeniósł wzrok na rozświetlone neonami miasto. Zmrużył powieki, rozkoszując się jedną z ostatnich chwil spokoju.
***
Tego dnia napięcie z każdą kolejną chwilą rosło. Zniknął na całe dwa dni. Czy będzie musiał się z tego tłumaczyć? A z resztą… czy Tommy tłumaczył się chociaż raz?
Adam szedł przed siebie w stronę znanego mu miejsca. Ułożył dłoń na kaburze, co pomogło mu wzmocnić poczucie bezpieczeństwa. Wziął głęboki oddech obawiając się zebrania.
- Adam! – Usłyszał za plecami swoje imię i momentalnie się odwrócił – Dzięki Bogu! Gdzie ty się podziewałeś?
Jane zwolniła kroku, biorąc głęboki oddech. Pokręciła w zdumieniu głową – Jasna cholera, już myślałam, że źle skończyłeś. Jeszcze doba, a uruchomiłabym wszystkie możliwe kontakty.
- Nie było tak źle – Adam wzruszył ramionami – Potrzebowałem ucieczki.
- Kręciłeś się sam? – Zmrużyła oczy – Czy ty zdajesz sobie sprawę z niebezpieczeństwa?
Lambert położył dłoń na jej ramieniu – Spokojnie, byłem u znajomego. Jak wygląda sytuacja?
- Ratliff jest w środku – Powiedziała półgłosem, zawieszając dłonie na biodrach – Trzymasz się?
- Nie mam wyboru… - Odparł cicho Lambert, zmierzając w kierunku  opuszczonego magazynu.
- Tommy miał cię szkolić.
- Nie potrzebuję jego pomocy – Rzekł Adam – Wystarczyłoby kilka ciepłych słów, ale jak na niego to zbyt wiele.
Pomieszczenie zgromadziło blisko dwadzieścia osób. Wszyscy zwrócili wzrok w stronę nowo przybyłych. Brunet natychmiast odnalazł wzrokiem tę osobę, za którą tęsknił najmocniej, lecz teraz nie mógł tego okazać.
- Podejmuję się zadania. Chcę poznać szczegóły.
Samuel wystąpił z grupy, zostawiając resztę w cieniu – Słuszna decyzja.
- To się okaże.
Mężczyzna podszedł do bruneta, podając mu plik dokumentów – To twoja nowa tożsamość. Justin Harrison. Lekarz psychiatra związany z policją stanu Kalifornia, pięcioletnia edukacja, siedmioletnia praktyka zawodowa. Nasz chłopak ma pseudonim Ryan, tyle ci wystarczy. Musisz opracować plan strategii i ucieczki. Plan przewiduje od czterech do sześciu sesji w ciągu tygodnia. Każdy z pacjentów dostaje dzienną dawkę farmakologiczną. Plan budynku, spis medykamentów i wszystkie dane osobowe znajdziesz w teczce. Radzę poświęcić tę noc na szczegółowe zbadanie twojego profilu.
Adam przejął do rąk bogatą zawartość, zamkniętą w dwóch tekturowych kawałkach. Więc moje obecne życie można spisać na stu kartkach? – To wszystko? – Spytał, podnosząc wzrok.
- Co tydzień powinieneś zmieniać miejsce zamieszkania. Zadbamy o dogodne lokalizacje, poruszać będziesz się pieszo. Od tego momentu każdy błąd będzie cię sporo kosztował. Jeśli będziesz miał pytania, kieruj je do Tommy’ego. On jest teraz twoim opiekunem.
Jane rozłożyła ręce – To wszystko? Chyba zapomnieliście o najważniejszym punkcie tego programu.
Tommy nerwowo zacisnął pięści Milcz, błagam…
- Ratliff? – Spytała, przechylając głowę – Samuel, Nick? Czy ktoś do cholery powie, w czym tkwi haczyk?
Adam westchnął pod nosem – Nie ma żadnej pułapki, nie denerwuj się.
- Ty naprawdę o niczym nie wiesz? – Jane spojrzała w niebieskie, pełne spokoju oczy – Komu starczy odwagi? Może winowajcy całej tej sprawy? Tommy Joe, powiedz tylko kilka słów. Przyznaj się, jakim sukinsynem jesteś.
Blondyn milczał, wpatrując się leniwym wzrokiem w dziewczynę. Czuł drżenie swoich rąk i ucisk w klatce piersiowej.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Zwróciła wzrok w kierunku bruneta.
- Oni wiedzą. Każdy z nich.
- Ale… - Adam zmarszczył czoło – O czym ty mówisz?
- Alma żyje i jest pacjentką tego szpitala. Zostanie nią na zawsze.
Spomiędzy warg Adama wydobył się stłumiony jęk. Oparł dłoń o ścianę, mając wrażenie, że traci czucie w nogach.
- Alma? – Wycedził spomiędzy rozchylonych warg. Wpatrywał się kolejno w każdą z osób, oczekując na wyjaśnienia – Tommy, to prawda? Masz z tym coś wspólnego? Jane, to kłamstwo. To nie jest możliwe, Alma zaginęła.
Ratliff zacisnął wargi – Przykro mi, ale Jane mówi prawdę.
Lambert przez chwilę zamarł w bezruchu. W końcu ruszył powoli w kierunku blondyna – Wiedziałeś o tym… wiedziałeś o tym od początku i ukrywałeś to? Moje życie przez cały ten czas było zamknięte jedną parą kluczy? Na miłość boską, Tommy…
Blondyn cofnął się na krok – To dla twojego dobra. Dla naszego.
Adam wydał z siebie dźwięk będący połączeniem śmiechu i przerażenia – To dar? Mam być ci wdzięczny za to, że wprowadzasz mnie w świat kryminalistów? Spieprzyłeś moje życie, spieprzyłeś wszystko, kierując się pieprzonym egoizmem! Zniszczyłeś kolejną niewinność, kolejną kobietę. Moją kobietę! – Wykrzyczał, mierząc w blondyna palcem – Zaufałem ci. Wszyscy dookoła nazywali cię psycholem, którego trzeba zamknąć w pokoju bez klamek. Inni z chęcią posadziliby cię na krześle, aż zamieniłbyś się w garść popiołu. Wiesz co im odpowiadałem? Że grasz – Roześmiał się nerwowo -  Że jesteś cholernie dobrym aktorem, a w twoim sercu kłębią się ludzkie uczucia. Miałem plan, miałem cholernie dobry plan, by bronić cię aż do procesu. Myliłem się. Jesteś bezdusznym potworem, który karmi się ludzkim cierpieniem. Wiesz co o tobie mówili? Że w twoim otoczeniu może żyć jedynie robactwo, które zgromadzi się wokół włączonej żarówki.
- Powinniśmy porozmawiać – Odpowiedział Tommy, wskazując na parę drzwi.
- My? – Adam uniósł brwi – Od teraz myśl w kategoriach „ja”.  Kiedy sprawa Ryana zostanie zamknięta, odcinam się od ciebie, a oni wszyscy są mi świadkiem – Rzekł, mierząc wzrokiem resztę Hummingbirds – Dawałem ci szansę, której nie wykorzystałeś. Zawiodłeś mnie, Tommy. Zawiodła mnie jedyna osoba, której kiedykolwiek powierzyłem całe swoje życie – Odparł, cofając się w stronę wyjścia. Zmierzył wzrokiem Samuela, dając mu sygnał, że wszystko jest w porządku. Nie odwracając się za siebie opuścił miejsce spotkania. Jego skóra była rozpalona do czerwoności. Oddalił się na bezpieczną odległość i usiadł na krawężniku pobocznej drogi. Tłumił w sobie cały żal, nie pozwalając sobie na uronienie choćby jednej łzy. Ułożył dłonie na ramionach, skrywając głowę między kolanami.

__________________________________________________________________________

Cytat „Dla dobra ich wszystkich miał zamiar poczekać. Błąkając się wśród żywych, czekając na cud” pochodzi z opowiadania „Purple Cloud” autorstwa Rogogon :) Dziękuję za zgodę na zamieszczenie! <3